Zeydler-Zborowski Zygmunt – Dr Orłowski prowadzi śledztwo 53/2008

  • Autor: Zeydler-Zborowski Zygmunt
  • Tytuł: Dr Orłowski prowadzi śledztwo
  • Wydawnictwo: Ekspress Wieczorny numery 143 – 200 – 1963 r., Wielki Sen
  • Seria: Seria z Warszawą
  • Rok wydania: 1963, 2011
  • Recenzent: Jarosław Kiereński

Dr Orłowski ma zjazd …

Powieść “Dr Orłowski prowadzi śledztwo” jest klasycznym gazetowcem, i to gazetowcem, który nie miał szczęścia ukazać się w formie książkowej, co jest dość rzadkie jak na jednego z najwybitniejszych pisarzy gatunku, a mianowicie Zygmunta Zeydler-Zborowskiego…


Przygody dr Orłowskiego ukazywały się w Ekspresie Wieczornym – popularnej popołudniówce o zasięgu ogólnokrajowym, cieszącej się dość dużą sprzedażą, głownie wśród wynudzonych urzędników i innych uczestników życia polskiego w 1963 r. Książka, wydrukowana w 58 odcinkach jest pierwszym tekstem, w którym pojawia się nowy bohater u Zygmunta Zeydler-Zborowskiego. Jest nim właśnie dr Orłowski, 55-letni, dystyngowany pan, doktor medycyny zajmujący się psychiatrią, ale mający także kontakty i doświadczenie w pracy detektywistycznej i to z czasów młodości, kiedy to nie mógł się zdecydować czy pracować w milicji czy raczej w psychiatrii. Jak można się przekonać, na obu polach doktor radził sobie doskonale.

Kolejną ciekawostką dotyczącą doktora właśnie, jest to, że postać ta była później wykorzystywana kilkakrotnie przez współczesnego nam pisarza SF, Andrzeja Pilipiuka, np.: w pierwszym opowiadaniu zbioru „Czerwona Gorączka”, w którym dokotor pomaga (oczywiście, z powodu szantażu) Feliksowi Dzierżyńskiemu uchwycić mordercę najbardziej zatwardziałych komunistów …. No dobrze, ale wracając do meritum… Mimo, iż nie jestem zwolennikiem referowania fabuł w recenzjach, to tym razem zrobię lekki wyjątek, gdyż pozycja ta jest właściwie unikalna i wielu czytelników ma nikłe szanse na zetknięcie się z nią … Utwór ten jest klasyczną powieścią detektywistyczną w  dobrym, starym stylu. Może nawet przypominać pozycje Conan Doyle’a; głownym bohaterem w pracy detektywistycznej jest nasz doktor, ale jest też taki jakby Watson, który jawi nam się tu jako Kapitan Downar (a jakże … jest, jest, choć jakby w tle …). Fabuła jest podwójna i może niezbyt skomplikowana w założeniu, co pokomplikowana na siłę poprzez przemieszanie wątków i postaci. Może to lekko dezorientować, ale zbytnio nie przeszkadza i nie ma się co przejmować jak się nie bardzo wie o co chodzi w danym, króciutkim momencie…. Dr Orłowski pomoże, pojawiając się z gracją – wysiadając z trolejbusu, wątek pochwycić pomoże…

Wszystko zaczyna się jak w klasycznym kryminale: w gabinecie doktora zjawia się młoda i piękna kobieta, panna Dziewońska. Jest mocno wystraszona i pełna wątpliwości co do swego stanu psychicznego, prosi Orłowskiego o pomoc. Wątek tej pięknej damy rozwijany przez autora –  jak sądzę – z dużą lubością, przybliża nas do opowieści o zjeździe psychiatrów z całego świata, którego współgospodarzem jest nasz bohater. Na zjazd ów ma przybyć profesor Weinbaum, postać szeroko znana w świecie naukowym doktora, do tego Żyd, milioner i ojciec córki, od której oddzieliła go wojna, i z którą to właśnie córką ma spotkać się przy okazji zjazdu. Do spotkania dochodzi, jednak doktor wyraźnie zmęczony, szybko żegna się ze współuczestnikami, poświęca także niewiele czasu swej dawno niewidzianej córce i następnego dnia rano zostaje znaleziony martwy w wannie … Co ciekawe, masa przedwojennych znajomych Weinbauma ma motyw, by go pozbawić dalszej części życiorysu. Znajduje się jego student przedwojenny, który podpieprzył pracę profesora i wydał po wojnie jako własną habilitacyjną wierząc święcie, że profesora zamordowali Niemcy. Inni znajomi też nie są lepsi. Okazuje się bowiem, że żona profesora, która zmarła w czasie powstania, wcześniej za dolary kupiła od polskiej kobiety dokumenty na polskie nazwisko. Fabuła co rusz nurza się odmętach śmierdzącej gnojowicy reminescencji okupacyjnych, ktoś się wysługiwał Niemcom, różne sprawki ciemne drzemią gdzieś pod skórą i co ciekawe, dość odważnie poruszany jest wątek żydowski, często nazywany po imieniu. Nie można powiedzieć że z sympatią, raczej z chłodną rezerwą, a wszystko to na tle nieukrywanej dumy autora z Polski Ludowej i jej zdobyczy…. Bo cóż to, że kiedyś źle, było  to wszystko nieważne… Ważne jest tylko tu i teraz i że pięknie jest. W gamie postaci drugiego planu mamy oprychów snujących się za kobietami, śledzących je w niewiadomym celu, krążą anonimy, atmosfera lęku ludzi nieprawych kontrastuje wyraźnie z idyllicznym obrazem, w którym autobusy się nie spóżniają, a każdego doktora stać na gosposię … Nasz dr Orłowski w roli  Sherlocka Holmesa sprytnie zastawiając pułapki, mnożąc prowokacje i działania operacyjne, o które zostaje oficjalnie poproszony przez przełożonych Downara, powoli brnie do końca śledztwa. Sledztwa, które tylko jemu może się udać, gdyż jest człowiekiem z towarzystwa i światka lekarskiego, do którego – jak należy sądzić –  parweniusz Downar dopuszczony nigdy by nie był. Gdy w końcu okazuje się, że to nie nikt inny tylko jeden Żyd zabił drugiego Żyda dla pieniędzy,  pozostaje pewne rozczarowanie, bo w połowie książki domyśliłem się kto jest sprawcą  niecnej napaści w wannie. Cóż, chyba to zakończenie było najlepsze dla autora, bo okazuje się, że środowisko gnije i samo się zżera a zdrowa tkanka robotniczo-chłopska stoi sobie z boku, niedopuszczona do świata wyższych sfer lekarskich. No dobrze, ewentualnie stoi sobie w kolejce w przychodni obojętna na wszystko … ale o tym już nie ma ani słowa.