Kłodzińska Anna – Malwina przegrała milion 65/2008

  • Autor: Kłodzińska Anna
  • Tytuł: Malwina przegrała milion
  • Wydawnictwo: MON
  • Seria: Labirynt
  • Rok wydania: 1984
  • Nakład: 160000
  • Recenzent: Bartosz Kaliski

Kontrwywiad kontra GET

Tak naprawdę Malwina w ogóle nie istniała, nie mogła więc ani wygrać, ani przegrać czegokolwiek. Tytułowa fraza jest symbolicznym odwróceniem hasła, jakim posługiwała się terrorystyczna organizacja GET, działająca w niewielkim miasteczku o fikcyjnej nazwie Golewice. Hasło „Malwina wygrała milion” miało sygnalizować pomyślny wynik negocjacji finansowych z mocodawcami zza granicy, oczywiście zachodniej granicy.


Mamy wiosnę 1983 r., pełnię normalizacji pod szyldem Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego i gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Z realiów Polski tego czasu autorka wybiera to, co dla niej wygodne, czyli niewiele. Golewice byłoby niewarte uwagi, gdyby nie budowana tam wielka fabryka chemiczna o wdzięcznym kryptonimie C-12. Przeciwko tej inwestycji sprzysięgły się nie tylko ustrojowe, obiektywne trudności, lecz także wrogowie zagraniczni. Najpierw nielojalny kooperant francuski — nie dość, że przesyłał wybrakowane i niesprawne maszyny, to jeszcze z niejasnych powodów, pod pozorem strajku, wycofał swoich pracowników. Na domiar nieszczęścia nie dostarczył też katalizatora, niezbędnego do uruchomienia procesu produkcyjnego. Polska nie ma szans na wygranie procesu przeciwko kooperantowi przed sądem międzynarodowym. A cały kraj czeka na nawozy i amoniak golewicki, więc sprawa ma znaczenie absolutnie priorytetowe, polityczne. Inni wrogowie, dla których zakład jest solą w oku, nie działają jawnie, lecz całkiem skutecznie. Posługują się miejscowymi, czyli grupą GET. Grupa składa się z Polaków, lecz finansuje ją CIA (poprzez niejakiego Johna, agenta). Na jej czele stoi Waldemar Meres i już samo nazwisko miało chyba w zamiarze autorki wzbudzić nieufność czytelnika. Wszyscy GET-owcy mają, jak to u Anny Kłodzińskiej, pewne rysy psychopatyczne. Jeden z nich, Brzezowski, pracujący w C-12 jako technik, to typowy piroman, marzący o wielkim „bum!”. Drugi, mechanik Gniat, to nałogowy alkoholik. Trzeci, inżynier Ługaj, główny technolog fabryki, jest z pozoru normalny, ale… mieszka całe życie z mamą.
Nawet Meres, opanowany i kalkulujący zawsze na zimno posiadacz paszportu RFN, zdradza w pewnym momencie pociąg do zabijania niewinnych, przypadkowych ludzi. Z GETem luźniej związani są jeszcze czterej młodzi mężczyźni, niewtajemniczeni w istotę sprawy, służący do mniej lub bardziej brudnej roboty. Powieść stanowi uderzający przykład nawiązania do socrealistycznego wzorca budowania fabuły, do produkcyjniaka, co postaram się poniżej wykazać.
Głównymi bohaterami są bowiem trzej inżynierowie, pracujący na przekór okolicznościom nad syntezą katalizatora. Noszą proste polskie nazwiska – Sawicz, Sosnowiecki, Jabłoński. To ludzie ofiarnego trudu, nieprzekupni, ideowi, zaangażowani całym sercem w to, co robią — całkiem jak robotnicy, których w latach 50. XX wieku opisywała Kłodzińska w serii „Biblioteka przodowników pracy”. Nie dadzą się za nic oderwać od szkodliwej dla zdrowia pracy w laboratorium, choć GET dybie na ich życie. Stanowią świetnie zgrany zespół, walczący kolektyw. W serii nieprzyjemnych wypadków, jakie spotykają tę trójkę, kapitan Jerzy Skierko z golewickiej milicji dopatruje się zamachów. Pierwszy pojmuje doniosłość sprawy, lecz zadanie rozpracowania zamachowców przejmuje kontrwywiad, czyli Służba Bezpieczeństwa (ta nazwa oczywiście nie pada).
GET różni się od zwykłej grupy przestępczej. Autorka podkreśla co prawda mocno, że idolem Meresa i jego ludzi jest tylko pieniądz (dolar), ale jednocześnie pokazuje, że GET prowadzi działania destrukcyjne także w sferze świadomości, na przykład rozpowszechnia jakieś tajemnicze ulotki. W ówczesnej Polsce ulotki rozrzucała, jak wiadomo, podziemna „Solidarność”. Wróg, zgodnie z socrealistycznym wzorem, winien nie tylko stosować sabotaż, jak Ługaj, utrudniający pracę inżynierom, lecz także demobilizować i siać defetyzm. Czynią to wysłannicy GETu, wspomniani czterej młodzieńcy, gdy rozjeżdżają się po okolicznych wsiach, by zniechęcać chłopów do podjęcia pracy w fabryce chemicznej. Kontrwywiad traktuje tę groteskową agitację równie poważnie, jak zamachy i unieszkodliwia w zarodku (z pomocą wojska).
Przy tej okazji Kłodzińska napomyka, że jeden z agitatorów GETu miał związki z opozycją (czytaj: „Solidarnością”). Poczucie, że wracamy do realiów lat 50. jest tym silniejsze, że w jednej z tych wsi spotykamy prawdziwego „księdza-patriotę”, kombatanta: „Na dwunastego października wkłada mundur. A orderów i medali to ma więcej niż niejeden generał. Wikarego tak wymusztrował, że mu tego dnia gra na organach „Czerwone maki”, „Okę” i takie różne”. Władze stalinowskiej Polski próbowały za pomocą takich oryginałów, przede wszystkim kapelanów wojskowych, rozłożyć od wewnątrz Kościół katolicki.
Nie znam odpowiedzi na pytanie dlaczego Kłodzińska nie zaangażowała do rozpracowania terrorystów kapitana Szczęsnego. Być może miała zwyczaj rezerwować swego ulubionego bohatera dla bardziej udanych fabuł? Nawet Skierko został potraktowany per nogam, bo na plan pierwszy wysuwa się niejaki Ken, zwany przez kolegów ze służb Stachem lub „R-8”. To właśnie Ken z pomocą swej pięknej żony, notabene również oficera SB, udaremnia finalną operację „Eksplozja”, czyli zniszczenie zakładu. Pisarka nie skąpi nam, jak zwykle, technicznych szczegółów dotyczących zarówno produkcji amoniaku, jak i trucizny w kapsułce, którą próbowano usunąć spośród żywych inżyniera Sawicza. Kapsułka pochodzi, rzecz jasna, z importu, co Skierko w mig pojmuje („Różnie to bywało w ostatnich latach, mieliśmy różnych turystów, a tam, na Zachodzie, trucizny są modne, technika ich skrytego wytwarzania poszła daleko do przodu, podskoczyły ceny, kombinatorów z tej łączki nie brakuje”). Powieść tę przyrównać można śmiało do „W pogardzie prawa” tej samej autorki.
Treści propagandowe niestety zdecydowanie przeważają nad obserwacjami obyczajowymi i czynią lekturę mało satysfakcjonującą.