Azderball Robert – Oczy alchemika 59/2008

  • Autor: Azderball Robert
  • Tytuł: Oczy alchemika
  • Wydawnictwo: Śląsk
  • Seria: seria z Podkową
  • Rok wydania: 1959
  • Nakład:
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki

Kapitan Holicz jest z milicji i nie zna się na żartach

Krótka powieść Roberta Azderballa „Oczy alchemika” to zgrabny kryminalik w starym stylu, choć jak najbardziej wpasowany w ramy powieści milicyjnej.
Jeden trup w zaplombowanym wagonie, drugi na kokosowym chodniku warszawskiego mieszkania  oraz dość patetyczny finał wskazują natomiast na wyraźne wzorowanie się klasycznym kryminałem brytyjskim.

Zaczyna się od tego, że z pociągu do Poznania znika transport złotych zegarków. Zamiast tego piasek i trup strażnika. Rychło jednak okazuje się, że złotych zegarków wcale miało tu nie być, gdyż dostawca posłał je inną drogą, ale trup którego miało nie być okazał się faktycznym trupem. A zatem Azdrerball na każdym kroku myli tropy i zwodzi czytelnika, co jest urocze. Zamieszanie powstaje dopiero wówczas, gdy do śledztwa włączają się coraz to nowi funkcjonariusze. Najpierw kapitan Maciej Orlicki z racji tuszy zwany Antałkiem oraz jego podwładny chorąży Dawski. Antałek jednak szybko musi udać się do sanatorium z powodu…przepicia na kolacji służbowej z inspektorem Albinem Burke (cóż za oryginalne imię i równie oryginalne nazwisko) przybyłym z Warszawy. Zaiste motyw to nie spotykany w powieści milicyjnej. Z kolei śledztwo przejmuje specjalnie oddelegowany do sprawy kapitan Holicz, istny pies gończy służb milicyjnych. Na miejscu zbrodni zabezpieczno: łuskę, sześć zczerniałych zapałek oraz puste pudełko. Ten ostatni przedmiot okazuje się mieć znaczenie podstawowe i w efekcie wskaże mordercę. Tymczasem ślad wiedzie do do niejakiej Baśki Hernisz czyli „glorii” – tak ponoć określano dziwki w Poznańskiem, w odróżnieniu od „mewek” – Wybrzeże oraz „polonistek” – Warszawa. Przyznam się, ze jeżeli określenie „mewka” jest znane, to pozostałe dwa  spotykam po raz pierwszy. Cóż, człowiek uczy się całe życie. To zapewne kolejny mylny trop wprowadzany przez Azderballa. Tym razem trop etymologiczno-semantyczny. Przez Baśke Hernisz śledztwo rozrasta się niepomiernie, gdyż ustalono ponad 100 osób kontaktujących się z tą rozrywkową kobietą i zanosiło się na to, że poznańska policja zbankrutuje chcąc sprawdzić tych wszystkich ludzi i ich powiązania. Ale szybko zostaje wśród nich wyłowiono niejakiego Alibabę Turkiela, zapewne sutener. Kapitan Holicz już ma go na widelcu, działając zgodnie z dewizą: „szukasz przestępcy, najpierw znajdź jego kobietę”. Baśka udaje się do Warszawy. Wywiadowca nadaje: „Pije kawę w „Alhambrze” (kawiarnia w Al. Jerozolimskich, było tam kiedyś spotkanie Mordu, niestety lokal już nie istnieje), kupiła w przedsprzedaży dwa bilety do kina „Palladium”. Tymczasem zaglądamy do myśli Holicza a ”myśl kapitana raz po raz wymykała się pod kontroli i odbywała dalekie wędrówki do Poznania do Kunowic, czy po prostu do spraw ta błahych w tej chwili jak twórczość Johna Pristleya”.
Dodajmy jeszcze, że Holicz miał bardzo wyrozumiałą żonę, z którą zajmował skromne dwupokojowe mieszkanie na Mokotowie. Żona rozumiała trud operacyjnej pracy kapitana, nigdy nie zadawała zbędnych pytań i zawsze miała dla męża zarówno czułe słowo, jak i gorącą strawę. Takich żon w powieściach milicyjnych ze świecą szukać. Oficerowie śledczy są kawalerami, rozwodnikami albo też mają  zupełnie szczątkowe życie rodzinne, grożące w każdej chwili ostatecznym rozpadem.
Kapitan Hoiicz jest osoba raczej poważną. W krytycznej chwili może powiedzieć:  „Jesteśmy z milicji i nie znamy się na żartach”. Penetrując warszawskie lokale trafiamy do urokliwego miejsca vis a vis kina „Palladium” (kino już nie istnieje, ale bywałem w nim wielokrotnie, ostatni raz na filmie „Depresja gangstera z Robertem de Niro, w roku 1999). To „ciemna cukierenka. Pachnie w  niej lurowatą mokką i słodkimi ingrediencjami piernikowych ciast”. Ach, cóż to musiał być za lokal. Dziś już trudno ustalić jego nazwę.
Któż dziś używa słowo „ingrediencja”? Więcej, któż dziś używa słowa „umbra” w, szczególnie  kontekście:  „zawieszona w brudnej umbrze żarówka ledwie rozjaśniała wnętrze”. To wyraźny sznyt epoki retro i przywiązania do stylistycznej inkrustacji. Dodajmy do tego śliczne mikroobserwacje: „Na przystanku kierowca trolejbusu reperował pantograf. Koło budki z gazetami stała grupa rozbawionych młodzieńców. Ćmili papierowy. Niby spokój.
Zakończenie powieści to wielkie pięć minut Holicza, który w klasyczny sposób wskazuje mordercę na specjalnie zaaranżowanym spotkaniu, niczym Herkules Poirot.
„Oczy alchemika” ukazały się w serii z Podkową w 1959 roku. Utwór wygląda na odprysk wspólnego dzieła Roberta Azderballa i Fristera – „Naszyjnik kapitana Holicza”, która to książka ukazała się rok w wcześniej w Klubie Srebrnego Klucza. Było w niej pięć opowieści z Holiczem. „Oczy Alchemika” wyglądają na najlepszą w tym zestawie. Byłyby w „Naszyjniku” najjaśniej świecącą perłą.
Oczywiście liczy się klimat, styl, nastrój gdyż intryga została została zmontowana naprędce i wypada dość groteskowo. Ale zakończenie jest bardzo oryginalne, by nie rzec wyjątkowe, jak na powieść milicyjną.