- Autor: Krzysztoń Barbara
- Tytuł: Człowiek w czarnym kapeluszu
- Wydawnictwo: KAW
- Seria: seria Czerwona Okładka
- Rok wydania: 1977
- Nakład: 100000
- Recenzent: Tomasz Kornaś
- Broń tej serii: Pierwsza seta
LINK Recenzja Ewy Helleńskiej
„Śmierć >>Królikarza<< czyli broszka ciotki Albertyny”
Barbara Krzysztoń – z tego co wiem – napisała jedynie 3 kryminały. W KAW – owskiej czerwonej serii ukazał się „Człowiek w czarnym kapeluszu”. Pozycja to niezbyt obszerna (150 stron), ale lektura nader przyjemna. Poza wartką i zwyczajnie zajmująca akcją (zagadka do rozwiązania dla służb milicyjnych – kto zabił lichwiarza – „Królikarza”), dużym walorem są opisywane mimochodem realia Krakowa i Małopolski lat 70 – tych.
Oto fragment opisu drogi dojazdowej do małego podtarnowskiego miasteczka: „znowu mijali na szosie furmanki, ludzi idących pieszo, rowerzystów i dziarskich młodzieńców na motorach (…) Wyminęli trzech podchmielonych mężczyzn żeglujących środkiem szosy (…) Po kilku minutach wjechali w mały rynek, po którym wiatr przeganiał jakieś papiery i resztki słomy”. A w miasteczku najważniejszymi instytucjami były naturalnie sklep geesu i gospoda.
A jakie były realia Krakowa ? Numery telefonów były pięciocyfrowe ! Nocą jeździły tramwaje ! (to dobry argument – nie do zbicia – dla tych co twierdzą, że za komuny było lepiej). Na ulicy Lublańskiej (spora ulica !) była tylko jedna zapalona latarnia. Prowadzący śledztwo kapitan Derko w następujący sposób wykluczał możliwość popełnienia zbrodni w miejscu znalezienia ciała, czyli w dzielnicy Olsza: „ – Poza tym sądzę, że to nie odbywało się na Olszy. – Derko zapalił papierosa. – Poprzedniego dnia padał deszcz, a ta dzielnica ma dosyć specyficzne błotko. Gliniaste podłoże i pyły z blisko przecież położonej Nowej Huty dają niepowtarzalną mieszankę. Bargieł [czyli „Królikarz” – TK] nie miał na butach ani kropli tego błotka, więc należy domniemywać, że tego dnia nie wędrował po ulicach Olszy”
Mieszkanie – w którym na ulicy Bronowickiej zamieszkiwała jedna z bohaterek – było naturalnie spółdzielcze. Panna Irena Tuszyk – bo o niej mowa – mieszkała w nim z siostrą, szwagrem, siostrzeńcem i zdziwaczałą ciotką. O ciasnocie świadczy najlepiej taki passus: „usiadła na taborecie wciśnięta w kącik między piecykiem gazowym a mikroskopijnym stolikiem”. Umeblowanie mieszkań było standardowe. Pokój nicponia i despoty „Królikarza” wyglądał następująco: „tapczan, regał, dwa fotele, niski stolik – ława przykryty cepeliowskim bieżnikiem, niegustowna wisząca lampa i wysoka wąska szafa z nadstawką – pawlaczem”. Ot, taki, środkowy Gierek.
Pasjonatów powieści milicyjnej nie zdziwi zapewne, że bohaterowie powieści najchętniej pijali kawę parzoną po turecku (naturalnie w szklankach), dozorca kamienicy był – rzecz prosta – miłośnikiem napojów wyskokowych. Takie były czasy… . Najbardziej żal mi tych nocnych tramwajów… . Gwoli sprawiedliwości wypada dodać, że gorzej było z taksówkami. Świadczy o tym choćby taki dialog Ireny Tuszyk z kapitanem Derko:
„ – Pojechałam do domu.
– Tramwajem ?
– Nie, taksówką
– Długo pani czekała na postoju ?
– Bardzo krótko, może pięć minut.
– Miała pani wyjątkowe szczęście.
– Tak. To prawda… .”
Samo śledztwo udało się rzecz jasna doprowadzić, do szczęśliwego finału. Milicja znalazła i sprawcę zabójstwa, i rozwiązała zagadkę broszki ciotki Albertyny. Aby nie psuć lektury, nie zdradzę oczywiście ani kto zabił „Królikarza”, ani jaka była rola broszki w całej historii.
Książkę miło się czyta, jest niezbyt obszerna, akcja toczy się szybko, autorka nie zanudza szczegółami medycznymi z sekcji zwłok, milicjanci też specjalnie się nie wymądrzają. No, ale przede wszystkim te krakowskie realia lat 70 – tych… .