Kozakiewicz Mikołaj – Vesta nie zna litości – Pierwsza seta 51

  • Autor: Kozakiewicz Mikołaj
  • Tytuł: Vesta nie zna litości
  • Wydawnictwo: Śląsk
  • Seria: seria z „buźką” czyli podejrzanym typkiem
  • Rok wydania: 1960
  • Nakład: 30000
  • Recenzent: Anna Raczycka
  • Broń tej serii: Pierwsza seta

Żółte pantofle na słoninie czyli czar Powiśla

Zacznę od prezentacji autora książki, bo nie jest to postać typowa wśród pisarzy zajmujących się twórczością kryminalną. Dwie napisane przez niego powieści to cały dorobek w interesującym nas gatunku.

Zmarły w 1998 roku Mikołaj Kozakiewicz miał niezwykle barwny życiorys. Polityk PSL, profesor socjologii, poseł do sejmu pierwszej kadencji, tzw. sejmu „kontraktowego”, marszałek sejmu od roku 1989, politolog, autor kilkudziesięciu książek, znany publicysta – wszystko to tylko w niewielkim stopniu oddaje jego niezwykłą aktywność. Częściej postrzegany był jako intelektualista niż działacz partyjny. Będąc przeciwnikiem przerywania ciąży występował jednak przeciw zakazowi aborcji, popularyzował antykoncepcję, bronił prawa homoseksualistów do inności, sprzeciwiał się nadmiernej obecności Kościoła w życiu publicznym, a nawet… popierał legalizację miękkich narkotyków. Z wiecznie roztargnionego, gubiącego się w papierach profesora-marszałka żartowano, ale lubiono go i szanowano. Cechowała go prawdziwa wrażliwość społeczna; przeciwstawiał się każdej próbie ograniczenia wolności ludzkiej w imię jakiejkolwiek ideologii. Niewygodny za wielu za życia, pozostał takim też po śmierci. Informacja o jego pogrzebie została nadana w głównym wydaniu telewizyjnych Wiadomości na samym końcu, po newsach z Pikutkowa i Koziej Wólki[1].

Jak jednak wypada tak szacowna postać jako autor literatury popularnej ? Niestety, niezbyt korzystnie. „Vesta nie zna litości”, nie zna jej również krytyk. Z pewnością znajdą się jednak okoliczności łagodzące. Najważniejszym błędem, jaki popełnił prawie debiutujący autor (prawie, bo dwa lata wcześniej, w roku 1958 nakładem oficyny Śląsk wydał „Tajemniczy obiektyw”),  jest nadmierne rozwleczenie akcji, skutkujące dużą objętością dzieła, co jednak nie ma przełożenia na jakość. Owszem, początkowo akcja zapowiada się interesująco, klimat urzeka, ale im dalej w las, tym więcej drzew i to chyba raczej tych do wycinki. Głównym atutem powieści wcale nie jest główny bohater, kapitan Komendy Głównej MO Roman Zawieja, lecz jego „Piętaszek” i szofer zarazem, Jurek Piskorz. To niezmiernie malownicza postać typowego „warsiawskiego” cwaniaka z Powiśla , który nigdy nie pogodził się do końca z wojskowymi rygorami panującymi w milicji. Przekrzywiona czapka, rozwiązany krawat i zawsze celna riposta to charakterystyczne cechy tego wesołego zawadiaki. Ale kiedy trzeba, potrafił puścić „wiąchę przekleństw, ale taką czteropiętrową, milicyjną”. Jego przekomiczne powiedzonka stanowią najbarwniejszy element narracji i wartość samą w sobie, cenną szczególnie dla socjologów z zawodu lub zamiłowania. Pozwolę sobie przytoczyć tylko niektóre z nich:

* „Mowa trawa, zielona murawa”,
* „Pan naczelnik coś dzisiaj taki jakiś z n i w e l o w a n y”,
* „jak dla mnie zbyt nisko s k a n a l i z o w a n a” (to o kobiecie),
* „Nie będę d e p o n o w a ć” (w znaczeniu: protestować),
* „We własnej, nie fałszowanej osobie” (to mi się szczególnie podoba !),
* „Nie pędźmy tak, bo się zamortyzujemy na jakiejś latarni”,
* „ona jest z Kielc. Na szmelc !”,
* „z a a b s o r b o w a ć  pensję”,
* „możecie być Gwiazdą P o p u l a r n ą  naszego dochodzenia”,
* „człowiek nie może się  s k o n c e r t o w a ć”,
* „sypialnia o dużym k i l o m e t r a ż u”,
* „węgierska kiełbasa bel ami” (czyli salami),
* czy niezwykle malownicze przymiotniki: „mlazgawy”, „szprychowata”, „zmalwersowana” ( w znaczeniu: zbulwersowana).

Wydawcy należy się pochwała, iż praktycznie każde, nawet powszechnie znane wyrażenie gwarowe, choćby „jeleń” czy rosyjskie „poniatno” opatruje wyjaśniającym przypisem. Nie jest to obecnie regułą.

Jak widać z przykładów, specjalnością Jurka jest przekręcanie znaczenia wyrazów. Sam Jurek wykazał się nie tylko brawurowym wożeniem kapitana Zawiei granatową milicyjną Warszawą, ale również czynnym uczestnictwem w śledztwie w charakterze podstawionego typka z półświatka. Oto jak wyglądał jego elegancki strój roboczy: granatowy garnitur „tenis”, kremowa koszula, szkarłatny krawat chiński, żółte pantofle na słoninie. Niewątpliwie robił wrażenie na bywalcach kawiarni, w której wykonywał swoje operacyjne zadanie.

Elokwentny Jurek Piskorz „ukradł gwiazdę” głównemu bohaterowi powieści, kapitanowi Romanowi Zawiei, nie możemy jednak pominąć prowadzącego dochodzenie oficera MO. Dowiadujemy się o nim, iż ma żonę i dwóch synków, zaś praca pochłania go do tego stopnia, że w domu jest gościem. Dochodzi do tego, iż jego żona zmuszona jest chodzić do kina z jego przyjacielem, starszym już panem, profesorem Werharem. Największym marzeniem kapitana jest nareszcie wyspać się do woli. Pali Giewonty, jest przystojny a jednocześnie nieświadomy swojego charme’u, gdyż zupełnie nie pojmuje zainteresowania,  jakim darzy go sekretarka jego zwierzchnika (oj naiwny, naiwny, naiwny, jak dziecko we mgle…).

Czas chyba na przedstawienie w skrócie wydarzeń, stanowiących kanwę powieści: na ulicy Nowogrodzkiej w Warszawie znaleziono zwłoki Wilhelminy Rehm, żony Augusta Rehma, pracownika Biura Importu Urządzeń Precyzyjnych. Następnego dnia w hotelu Excelsior na Pradze znaleziono zwłoki samego Rehma. W obydwu wypadkach narzędziem zbrodni był tytułowy pistolet Vesta kaliber 7,65. Na pierwszy rzut oka wszystko wskazywało, iż Rehm z zazdrości zabił żonę, a następnie sam popełnił samobójstwo. Wnikliwe śledztwo prowadzone przez kapitana Zawieję wykazało jednak, iż wersja ta jest błędna, zaś małżonkowie padli ofiarą zbrodni. W wyniku dochodzenia została aresztowana Weronika Kawka, wieloletnia służąca małżeństwa. Ale i ten trop okazuje się mylny… Trop wiedzie do obywatela austriackiego o wdzięcznym nazwisku Franz Homolacs. Kluczową postacią jest również tajemniczy Teofil, którego pojawienie się poprzedza cała masa spekulacji i domysłów. Oprócz tego mamy jeszcze kombinatora Czarną Rączkę, wielce podejrzaną siostrę Wilhelminy Rehm, Joannę Szmyt, (proszę zwrócić uwagę na niemieckie nazwiska !), jubliera Mirosława Zgorzelskiego oraz chorążego Raka. Rozwikłanie zagadki jest bardzo niepraworządne (dziś powiedzielibysmy: niepoprawne politycznie) i dowodzi, iż nie można ufać nawet funkcjonariuszom MO. Ale więcej szczegółów dla dobra śledztwa i czytelników nie zdradzę.

Niestety, mnożąc wątki i postaci, autor rozmywa dobrze zapowiadającą się zagadkę i sam już nie wie, czy chodzi mu o przemyt zegarków, walut, precjozów, złota, szpiegostwo czy zawikłane historie rodzinne.

  • Na koniec jeszcze kilka smakowitych szczegółów, oddających klimat drugiej połowy lat 50-tych:
  • Kino Astra i koniki, od których można kupić bilet po odpowiednio wyższej od ustawowej cenie,
  • Krakowska specjalność czyli murzynek (kawa ze śmietanką),
  • Papierosy Giewonty, ale także Players, Chesterfield, Camele,
  • Teczka z napisem wykaligrafowanym grubym patykiem (to akta sprawy !),
  • „Za 1.500 złotych musiał utrzymać siebie, żonę i teściową” (to o pracowniku operacyjnym MO),
  • „Oglądali film p r z e z  telewizor”.

[1] Tygodnik Internetowy ITM, Nr 88 z dnia 8 grudnia 1998, Kloizeton