Gierałtowski Jerzy – Grobowiec rodziny von Rausch – Pierwsza seta 29

  • Autor: Gierałtowski Jerzy
  • Tytuł: Grobowiec rodziny von Rausch
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Ewa wzywa 07
  • Zeszyt nr 41
  • Rok wydania: 1972
  • Nakład: 100000
  • Recenzent: Remigiusz Kociołek aka Komisarz Kociołek
  • Broń tej serii: Pierwsza seta

LINK Recenzja Ewy Helleńskiej

Grabarz, żarówka i złoto dla zuchwałych

„Gdy facet zdradzi żonę to tak, jakby splunął w bok, ale gdy żona go zdradzi – to jakby ktoś ci napluł do domu!” – powiedział kiedyś człowiek w średnim wieku na skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej. Wtedy mu nie wierzyłem. Dopiero Gierałtowski mnie przekonał.

„Grobowiec rodziny von Rausch” – kryminalna historia, u podłoża której leży zdrada, to pasjonujące połączenie tradycyjnego, polskiego kryminału z elementami pastiszu tego gatunku. Nareszcie dzieło, którego autor świadomie, choć z pewną nieśmiałością, wykorzystuje stare wzorce, dodając do nich elementy dużego kalibru.

Już we wstępie pojawiają się pierwsze wzmianki, świadczące o dziele pisarza ambitnego, nie pozbawionego aspiracji. „Twarz poredliły liczne zmarszczki”, „wyłuskał niezdarnie papierosa”, „dychawiczny trabant”, „błysnęła butelka wódki” – to tylko niektóre zwroty, których daremnie szukać w szeregowych powieściach milicyjnych. Pojawienie się miesięcznika „Poezja”, choć w kontekście ironicznym, świadczy o kolejnej finezji. Użycie zwrotu „extra ordynaryjny” pokazuje pewien kunszt literacki, odwagę neologiczną i znajomość języka angielskiego (ang. extra ordinary – niezwykły, niepowszedni). Autor, w przeciwieństwie do Anny Kłodzińskiej nie wyjaśnia określeń, których czytelnik kryminałów ma prawo nie znać. Gierałtowski plasuje swój target pomiędzy czytelnikiem z niepełnym wykształceniem i wykształceniem wyższym („Świetny fizjonomista” u Kłodzińskiej posiadałby zapewne notkę wyjaśniającą).

Dystans Gierałtowskiego obecny jest w dwóch wyraźnie komicznych sytuacjach i jednym zabiegu typu haszkowskiego. Pierwszą sytuacją jest żart cmentarny podczas pogrzebu, drugą końcowa sytuacja, gdy Turzyca ratuje swego partnera Zbiecia niemal spod kół autobusu Miejskiego Przedsiębiorstwa Pogrzebowego.

Konstrukcja bohaterów to sielankowy obraz milicjanta. Pogodny, pocieszny, dobroduszny, wyrozumiały, z poczuciem humoru – od razu budzi sympatię czytelnika. Para wesołych milicjantów skontrastowana jest z ponurą parą grabarz – strażnik, co także jest zabiegiem rodem z powieści milicyjnej, zabiegiem dzielącym świat na czarno-biały. „Wesołość młodej kobiety wzbudził widok naszych dobrych znajomych poruczników, Zbiecia i Turzycy, kroczących z ponurymi minami wśród żałobnego orszaku.” Tego typu podejście jest błyskiem złotego zęba radości w ustach inteligentnego czytelnika, a jednocześnie łzą nienawiści w oku pasjonata powieści milicyjnej. Bo drwią z naszych!

Intryga samej noweli zdaje się być drugoplanowa. Handel fałszywymi złotymi dolarami w trumnach z zagranicy nie zostaje w żaden sposób umotywowany. Adoptowana córka, przypadkowo „zabijająca” znienawidzonego ojczyma, który wyżywał się na niej, by dogryźć zdradzającej go żonie – to dość grube nici jak na pisarza z klasą. Chyba że chodziło tu o zakład literacki, eksperyment lub żart – napisać powieść milicyjną i przejść do historii polskiego kryminału. Motyw zdrady jest przemilczany w Grobowcu – niemniej leży u podnóża motywów ojczyma, a co za tym idzie jego stosunku do adoptowanej córki. Fakt drugoplanowego potraktowania motywów świadczy jeszcze o czymś innym.

U Gierałtowskiego liczy się przede wszystkim sceneria, opis, wrażenie. Dlatego opisy zdarzeń, scenografii, a nawet przyrody, przedstawione są w stylistyce raportów milicji (czasem i faksów) – np. „Sierżant zaświecił latarkę. Grabarz pobrzękiwał kluczami. Zgrzytnął zamek. Furtka, pchnięta silnie, nie ustępowała. Pchnęli razem.”

Co wydaje się najciekawsze – a co stanowi wyraźne nakierowanie czytelnika na źródło prawdy, to element opisów światła. Nieprzypadkowo zapewne Gierałtowski wielokrotnie (aż 7 razy) powtarza ten sam przekaz. Chodzi tu mianowicie o zapalenie światła, które ogarnia przestrzeń, wyłaniając mniej lub bardziej znaczące przedmioty. Światło u Gierałtowskiego jest niczym świadomość, włączana w strategicznych momentach noweli. Niczym urzeczywistnione przeczucie lub wizjonerska poszlaka kapitana Szczęsnego.

Przedmiotem, który prowadzi do odkrycia sprawcy Mordu i rozwikłania intrygi jest szara naga żarówka z odciskami palców sprawcy. Na ile „oświetlenie” jest w „Grobowcu rodziny von Rausch” komiczne, a w jakim stopniu stanowi poważny i przemyślany detal – pozostaje dyskusyjną kwestią. Autor niniejszej recenzji – osobiście skłania się ku nad wyraz prześmiewczej, komicznej, pastiszowej funkcji światła w Grobowcu Gierałtowskiego. Na koniec niechaj przemówią przykłady:

„Krążek światła wyłowił fragmenty budowli.”

„Światło latarki omiotło wnętrze kaplicy.”

„Żółte światło wyłoniło stojącą na krześle ohydnie brudną miednicę i obok niej niestarannie przykryte kocem wyrko.”

„Światło dzienne bezlitośnie obnażało poodpadane kawały tynku, zardzewiałe odrzwia i dziurawy dach.”

„Ciemność rozświetlił z trzaskiem błękitny rozbłysk.” (!)

„Snopy reflektorów omiotły cmentarny mur.”

„Krążek światła latarki omiótł wnętrze, wyłaniając z ciemności poczerniałe wieka trumien.”