- Autor: Głowacki Janusz
- Tytuł: Dzień słodkiej śmierci
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Ewa wzywa 07
- Rok wydania: 1969
- Nakład: 100000
- Recenzent: Grzegorz Cielecki
- Broń tej serii: Pierwsza seta
Czar koszuli non iron, romantyzm „Lotosu” i powab perwersyjnej Ilony
Mało kto, poza koneserami literatury milicyjnej orientuje się, że Janusz Głowacki (tak, ten słynny dramaturg i nowelista) popełnił był należącą do tego gatunku powiastkę, a mianowicie „Dzień słodkiej śmierci”. Rzecz wyszła jako dwunasty zeszyt legendarnej już serii „Ewa wzywa 07…” i nie była nigdy wznawiana w zbiorach kompletujących dokonania Głowackiego.
Jeżeli spojrzymy na przebieg śledztwa, to okaże się że publikacja ta nie odbiega od głównego nurtu. Porucznik Goraj szuka zaginionego niejakiego Rękasa Stanisława, który odnajduje się po pewnym czasie. Niestety w charakterze denata. Mówiąc wprost rzeczony Rękas Stanisław zostaje po prostu wyłowiony z Wisły na wysokości Młocin, a uprzednio otruty. Motyw rabunkowy. Swoją drogą warto by prześledzić rolę Wisły w powieści milicyjnej, to jednak temat na osobną dysertację. Śledztwo więc jak wspomniałem rutynowe, wiodące nas od jednego do drugiego podejrzanego.
Są jednak trzy cechy sprawiające, że „Dzień słodkiej śmierci” odbiega od przeciętnego urobku. Chodzi mianowicie o usposobienie protagonisty, warszawski koloryt oraz ironię i sarkazm świadczący po prostu o tym, że Głowacki bawi się schematem milicyjnym pisząc wariację na temat.
Porucznik Goraj nie stroni od kobiet. Interesuje się bliżej dwiema, w tym szczególnie Iloną, poznaną w „Lotosie”. Już sam fakt, że milicjant dzieli czas na sprawy służbowe i prywatne burzy konstrukcję gatunku. Flirtuje z kobietami i chodzi prywatnie po lokalach. A jak flirtuje? „- Gdyby cię to interesowało, to mam na imię Paweł. – Nic nie szkodzi, ja się tak łatwo nie zniechęcam”. Od razu wiadomo, że między nimi do czegoś dojdzie. A oto druga próbka „-Można wyprostować nogi?” – pyta Goraja Ilona. „- O ile na tym się skończy” – odpowiada porucznik.
Z kolei inna elegancka kobieta usiłuje upokorzyć porucznika drogimi papierosami. W ten prosty acz wymowny sposób okazuje swoją silną pozycje ekonomiczną. ”Papierosa? – podsunął jej pudełko ekstramocnych. – Nie, dziękuję – trzasnęła zamkiem torby wyciągając pudełko kentów. – Może woli pan te? Porucznik postanowił z godnością odmówić.”
Mamy przepiękny opis atmosfery panującej w lokalu „Lotos”, mieszczącym się zresztą do dzisiaj na rogu ul. Belwederskiej i Chełmskiej.
„Pójdziemy do Lotosu. (…). Jestem bardzo przywiązana do tego miejsca, wiążą się z nim moje romantyczne wspomnienia sprzed tygodnia. (…) Przed Lotosem znajomy sznur zaparkowanych samochodów. (…) Tym razem portier nie domagał się już pięćdziesięciu złotych, lecz cofnął się z wytwornym ukłonem , rozpychając grupę stojących przed drzwiami. (…) Ze środka uderzyła fraza piosenki
Zloty pierścionek podpieprzył
Bronek z wystawy.
Za ten pierścionek
Posiedzi Bronek
Do sprawy
Ilona wraca z napełnionymi kieliszkami i mówi do Goraja: „Trzaśnijcie poruczniku, a myśli się wam rozjaśnią”.
W „Lotosie” Warszawa bawi się na całego. Tłoczno i alkoholowo. W tle brzuchaci, łysi i z samochodami podrywają młode i bez kasy. Jak w życiu. Coś za coś.
Wiemy co porucznik Goraj zamówił podczas wcześniejszej bytności we wspomnianym lokalu – jarzębiak mały i tatara. Wiemy także co miał na sobie – garnitur z tropiku nabyty okazyjnie na ciuchach za 900 zł.
Glowacki był swego czasu specem od opisywania stołecznej bananowej młodzieży i środowisk marginesowych. Stąd nie dziwi takie zdanie: „Tadek miał wczoraj Waterloo. Poszedł pięć do tyłu w pokera”. Autor, poza znajomością historii wykazuje się także wiedzą o z zakresu filmografii Marilyn Monroe oraz wspomina coś o „Ryszardzie III” tego, jak mu tam, Szekspira.
Co do mody to wiedzę w tej dziedzinie widać znakomicie na przykładzie opisu garderoby ofiary widzianej na fotografii. „Był ubrany w krótkie spodenki elastic, koszulę białą non iron, garnitur ciemny bez mankietów, krótkie elastyczne skarpetki, spinki przy mankietach koszuli były produkcji polskiej.”
Swoją drogą proszę zwrócić uwagę, jak nosi się sam Glowacki współcześnie. Przynajmniej do programów telewizyjnych zakłada do marynarki lub kurtki podkoszulek. Trudno stwierdzić czy jest on z długim, czy też krótkim rękawem.
Ewenementem chyba na skalę całego gatunku jest wyjście porucznika Goraja na basen Legii. Oczywiście w towarzystwie Ilony. Oczywiście tu też rewia mody, czyli w tym wypadku licytowanie się na elastyczne spodenki kąpielowe. A trzeba wiedzieć, że przychodzili tu wszyscy. „Od czasu do czasu przejście przez łączkę obok basenu jakiejś znanej postaci związanej z filmem, telewizją lub literaturą, zagłębiem pomidorów, plantacją dyń (…) aktywizowało dodatkowo konwersację na leżakach.” Tak więc tym razem poznajemy Warszawę nieco mnie szablonowo, od strony lokali gastronomicznych i basenu. Powiastka jest dużo bardziej obyczajowa niż kryminalna, co zresztą starałem się w tym materiale uwypuklić.
Na zakończenie dygresja osobista. Mniej więcej przed ośmiu czy dziewięciu laty zdarzyło mi się być na krzywy ryj w nie istniejącym już lokalu przy ul. Trębackiej, znanym jako „Ściek”. Nazwę tę nadał miejscu sam Glowacki, do czego przyznał się ostatnio na łamach miesięcznika „City”. Wzięła się ona stąd, że każdego wieczora ściekały tu mniej lub bardziej podejrzane typy. Tego wieczora w „Ścieku” odbywała się balanga po premierze filmu. Był to prawdopodobnie obraz „Bez przebaczenia” lub „Tańczący z wilkami”. Podobnie jak większość uczestników imprezy zmierzałem do szybkiej zmiany proporcji alkoholu do krwi w moim organizmie. W pewnym momencie zauważyłem Janusza Glowackiego i postanowiłem oddać mu hołd wygłaszając jedno, czy dwa wielbiące zdania o jego twórczości. Nadmieniłem przy tym, że właśnie nabyłem zbiór jego opowiadań. Oczywiście nie muszę dodawać, że to alkohol ośmielił mnie do zaczepienia Głowackiego. Ten zaś po grzecznym wysłuchaniu mojego krótkiego bełkotu stwierdził – Źle pan wydał pieniądze. Nie powiedziałem mu jednak, że kupiłem książkę na przecenie, więc może nie do końca był to zły zakup.