Edigey Jerzy – Najgorszy jest poniedziałek – Pierwsza seta 20

  • Autor: Edigey Jerzy
  • Tytuł: Najgorszy jest poniedziałek
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Klub Srebrnego Klucza
  • Rok wydania: 1975
  • Nakład: 100000
  • Recenzent: Aleksandra Fedyna
  • Broń tej serii: Pierwsza seta

LINK Recenzja Wiesława Kota
LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego

Poniedziałek da się lubić!

Raczej nie lubimy poniedziałku. Jest zwykle smętny, szary, musimy iść do pracy, urzędniczki się krzywią, dzieci płaczą, a mężowie i żony zrzędzą. Ale to nie musi być regułą.

„Najgorszy jest poniedziałek” – tak postanowił zatytułować swą powieść Jerzy Ediğey. Dobrze wiedział, co robi. Bo treść dzieła, które wyszło spod jego pióra, nic z poniedziałkiem nie ma wspólnego. Tyle, że akcja rozpoczyna się i kończy w poniedziałek. Poza tym jest dynamicznie, wartko, a momentami komicznie. Mamy więc ciekawy kontrast. Sięgając po książkę spodziewamy się mroku i mordu, tymczasem przychodzi nam czytać jedną z jaśniejszych i bardziej pogodnych powieści milicyjnych, jakie kiedykolwiek napisano.

Trzeba nie lada kunsztu, żeby pisząc pogodnie o sprawach kryminalnych nie zanudzić czytelnika. Ediğey’owi się to udało. Osiągnął nawet więcej – czyta się z zainteresowaniem. Powodzenie niewątpliwie zawdzięcza postaci głównego bohatera, nietypowego dla tego typu literatury. Jest nim Mieczysław Ruszyński, dla przyjaciół: Miecio – adwokat w sile wieku, o niebywale uroczej osobowości. Ten pełen sympatycznych, drobnych wad i całej sterty zalet człowiek podąża tropem przestępców z wdziękiem i wprawą, jakiej nie powstydziłby się oficer śledczy MO. Co więcej jest zawsze o krok przed majorem Januszem Kaczanowskim, który prowadzi śledztwo. Kaczanowski pokpiwa z Miecia, nazywa siwowłosym playboy’em. Miecio zaś nie pozostaje mu dłużny i kilkakrotnie udowadnia, że lepiej zna się na dochodzeniowej robocie niż major.

Samo przestępstwo, podobnie jak główny bohater, też jest nietypowe. Chodzi o porwanie czteroletniego chłopca. Poza tym ani w szafie, ani w wannie, ani nigdzie indziej nie ma trupa. Mimo to jest interesująco, a nieskomplikowana konstrukcja powieści z niewielką grupką bohaterów pozwala na przyjemną lekturę. Muszę zresztą przyznać, że nie przepadam za zawiłymi, wielowątkowymi intrygami. Po prostu się gubię – pewnie dlatego, że jestem blondynką. Szkoda, bo nie spodobałabym się Ruszyńskiemu. On przepadał za innym kolorem włosów:  „Miecio słynął w szerokich kołach stołecznego highlife’u jako wybitny znawca nie tylko kodeksu cywilnego i karnego, lecz również płci pięknej. I właśnie w ubiegłym tygodniu poderwał ślicznego kota. Zgrabna, wysoka prawie jak on i o rudych – może nawet naturalnych – włosach? ­„Rude” były słabą stroną Miecia.”

Wszystkie podboje Ruszyńskiego śledzimy jednak wyłącznie do momentu, kiedy ktoś sprzed nosa sprząta mu „zdobycz”. Na tym polu, niestety, bohater nie potrafił, a autor nie chciał sobie poradzić.

Wartka akcja i prawdziwy, żywy bohater nie są jedynymi atutami powieści Ediğey’a. Wiernie oddany klimat Warszawy sprzed blisko trzydziestu lat zdecydowanie ubarwia dzieło. Ot, choćby taki opis:

„Warszawa brawurowo przeleciała przez Marszałkowską i gnała Alejami Jerozolimskimi. Na skrzyżowaniu z Nowym Światem jak zwykle był korek, ale kierowca poradził sobie. Pojechał po torach tramwajowych i przez sam środek ronda”

Wiele bym dała, żeby dziś zobaczyć taką rozpędzoną Warszawę na stołecznej ulicy. Co do tłoku na wyżej wymienionym skrzyżowaniu – myślałam, że to współczesny problem. Okazuje się, że nie!

„Najgorszy…” polecam wszystkim, którzy padli ofiarą wiosennej depresji. Albo spragnionym historii z happy endem. Z pewnością poprawi nastrój. Prezes poświadczy, czytał.