Edigey Jerzy – Dwie twarze Krystyny – Pierwsza seta 17

  • Autor: Edigey Jerzy
  • Tytuł: Dwie twarze Krystyny
  • Wydawnictwo: Czytelnik
  • Seria: Z jamnikiem
  • Rok wydania: 1976
  • Nakład: 100290
  • Recenzent: Wojciech Dymarek
  • Broń tej serii: Pierwsza seta

LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego

Ekspedientki, rude koty, dewizówki…

Punktem wyjścia dla historii opowiedzianej w powieści „Dwie twarze Krystyny” jest pozornie niewinny zakład majora Kaczanowskiego z kolegami po fachu, zawarty przy restauracyjnym stoliku, podczas urlopu nad morzem.


Obiekt zakładu – młoda, piękna kobieta, ginie następnie w niewyjaśnionych okolicznościach. Wszystko wskazuje, że utopiła się w morzu podczas sztormu, ale czy na pewno? Dzielny major również ma wątpliwości. Tym bardziej, że obserwując ją w Międzyzdrojach zauważył, że doskonale pływała. Jak to więc możliwe, że utonęła? Ten dylemat towarzyszy majorowi przez kilkadziesiąt następnych stron powieści.
Warunkiem wyrażenia zgody przez przełożonego, pułkownika Niemirocha, na dalsze działania w tej sprawie jest znalezienie przesłanek, uzasadniających taką decyzję. Przeczucie, instynkt śledczy oraz dociekliwość Kaczanowskiego nie pozwalają przyjąć narzucających się, prostych rozwiązań. Dochodzi on do wniosku, że kobieta została zamordowana. Ale jak tego dowieść, gdy nie ma ciała, a zwłaszcza podejrzanego?
Przełom w sprawie jest zasługą kolejnego naszego dobrego znajomego, mecenasa Ruszyńskiego. Jego, początkowo lekceważone przez Kaczanowskiego podejrzenia, zdają się być, w świetle zgromadzonych danych, całkiem sensowne. Na tyle, że pułkownik Niemiroch nakazuje podjąć dochodzenie. Nagle okazuje się, że zaginiona i poszukiwana mogą być dwiema różnymi osobami…
Ujawniająca się w tym momencie koncepcja fabuły, wydaje się być zadziwiająco podobna do pomysłu, wykorzystanego już w 1972 roku przez Edigey’a w „Testamencie samobójcy”. Na nieszczęście później te podobieństwa wcale się nie kończą. Tyle że akcja powieści zaczyna płynąć nieco mniej leniwie, choć w dość spodziewanym kierunku. Mimo to należy obiektywnie przyznać, że zakończenie powieści jest nieco zaskakujące, choć nie w odniesieniu do osoby przestępcy, ale motywów jego działania. Warto podkreślić, że nie jest to zasługą szczególnie wyrafinowanej intrygi, a raczej celowych przemilczeń autora. Ale takie są prawidła powieści kryminalnej. Gdyby za dużo było powiedziane na początku, dalej wiałoby nudą.
Opowieść napisana jest ze swadą, barwnym językiem, z charakterystycznymi, obfitującymi w szczegóły opisami zarówno występujących osób, jak i zachodzących zdarzeń. Ta, typowa dla Edigey’a maniera, nadaje jego powieściom specyficzny, sympatyczny klimat. Ma jednak pewną istotną wadę. Autor bowiem, świadomie lub nie, przedstawia przestępcę w sposób zauważalnie negatywny. Mogą to być drobne szczegóły wyglądu, jakaś pozornie nieistotna cecha charakteru lub nawet jedno antypatyczne zachowanie. Wnikliwy czytelnik, zrażając się na początku lektury do któregoś z bohaterów, może z dużym prawdopodobieństwem założyć, że to bandyta.
W warstwie faktograficznej powieści brak poważniejszych wpadek. Oczywiście delegację majora Kaczanowskiego z noclegiem w krakowskim hotelu „Wawelia”, z uwagi na koszty, można spokojnie włożyć między bajki. Nawet zapowiadana interwencja w tej sprawie pułkownika Niemirocha nie byłaby w stanie zmienić siermiężnego podejścia do rzeczywistości ówczesnej MO. Przy okazji tego wątku autor podejmuje próbę opisania środowiska krakowskich dewizówek, która jest jednak mocno nieudana. Takie pseudonimy „dolarowych” panienek jak „Biała Pantera”, „Królowa Nocy” czy „Złoty Ząbek” mają raczej humorystyczne konotacje. To jednak drobiazg, reszta z grubsza mieści się w realiach tamtych lat. Czystą perełką jest za to brawurowe przedstawienie lojalności wobec przełożonych naszego majora. Tak oto, w prywatnej rozmowie ze swoim kolegą, charakteryzuje pułkownika: „Ma po prostu bzika, że milicji nie wolno człowieka skrzywdzić. Największego bandziora gotów jest traktować jak równego sobie. Jeżeli nie ma żelaznych dowodów, nie zgodzi się na zatrzymanie kogoś choćby na 48 godzin. Twierdzi, że niesłuszny areszt może komuś wyrządzić szkodę większą niż pożar. Takie sprawy ciągną się później za człowiekiem całe życie”.
Dość mało rozbudowany, co nie jest typowe dla Edigey’a, jest wątek romansowy. Sprowadza się on bowiem wyłącznie do przelotnego flirtu majora Kaczanowskiego z atrakcyjną ekspedientką Krysią. Gdzież takiemu rozwiązaniu do iście hollywoodzkiego zakończenia wspomnianej już powieści „Testament samobójcy”…

Naszemu Prezesowi, niezmordowanemu tropicielowi wątków gastronomicznych, chciałem zameldować, że sandacz a la rouge, serwowany w „Szanghaju” w roku 1976, znacznie się popsuł. Co prawda, istnieje podejrzenie, że było to winą pewnego rudego kota (tak adwokat Ruszyński zwykł nazywać atrakcyjne dziewczyny), nie zmienia to jednak faktu, że w środowisku warszawskiej palestry coraz bardziej modna staje się „Habana”.