- Autor: Zeydler-Zborowski Zygmunt
- Tytuł: Za dużo kobiet
- Wydawnictwo: Kurier Polski, Wielki Sen
- Seria: gazetowiec, Seria z Warszawą
- Rok wydania: 1986, 2010
- Nakład:
- Recenzent: Tomasz Kornaś
- Broń tej serii: Druga seta
LINK Recenzja Adama Sykuły
LINK Recenzja Piotra Kitrasiewicza
„Gził się z tą kurwą…”
Jeśli wierzyć słownikowi bibliograficznemu Instytutu Badań Literackich PAN, to Zygmunt Zeydler-Zborowski jest autorem aż 28 powieści kryminalnych, które nie miały swej edycji książkowej, lecz drukowane były wyłącznie w różnych dziennikach, głównie regionalnych. Niektóre z tych powieści drukowane były w kilku gazetach, niektóre tylko w jednej. W roku 1986 na łamach (akurat ogólnopolskiego) „Kuriera Polskiego”, od czerwca do sierpnia drukowano najprawdopodobniej ostatni kryminał Zeydlera – „Za dużo kobiet”.
Jestem zdania, że Zborowski był bardzo nierównym pisarzem. Obok świetnych kryminałów („Pieczeń sarnia”, „Krzyżówka z przekroju”, „Czerwona nitka”) publikował i ewidentne knoty („Almiritis piją słoną wodę”, „Alicja nr 3”). Tytuł „Za dużo kobiet” ulokowałbym akurat pośrodku – da się czytać, ale jest zbyt schematyczny i mało oryginalny. No i nie pojawia się w ogóle major Downar…
W powieści mamy dwa trupy: najpierw zamordowany zostaje pracownik spółdzielni krawieckiej, a nieco później początkująca piosenkarka. Niestety dość szybko, we wstępnej fazie śledztwa, dowiadujemy się, że denat Bednarski miał brata w RFN, co niechybnie sugeruje jakąś szpiegowską aferę. W większości milicyjnych kryminałów tak było – rodzina w RFN (albo NRF, jak wcześniej pisano) oznaczała niemal pewny wątek szpiegowski. Zeydler wpisał się w ten schemat…
Do wątku szpiegowskiego autor dorzucił też wątek narkotykowy. Te dwa tematy stały się osią śledztwa. Niejako w tle przewijał się wątek „okołokobiecy”. Zborowski snuł – również mało odkrywczo niestety (zarówno co do meritum, jak i sposobu pokazania) – iż nadmierna słabość do płci pięknej jest przyczyną problemów, nieszczęść i życiowych katastrof. Szwarccharakter powieści – podwójny morderca, szpieg i handlarz heroiną – osłabił swą czujność przed organami ścigania przez nadmierne amory z kilkoma niewiastami jednocześnie.
Autor powieści używał zazwyczaj dosadniejszego słownictwa niż bardziej w tym względzie purytański Jerzy Edigey. Nawet takie zdanie spotykamy w powieści: „oczywiście, że Edward gził się z tą kurwą”. Podejrzewam, że słowo „kurwa” nie padło w żadnej z 40 powieści Edigeya.
Co jeszcze mamy w tym gazetowcu… Mamy małe credo rasistowskie wygłoszone przez jedną z bohaterek. Przesłuchującemu ją funkcjonariuszowi tak opowiadała o swojej znajomości z Syryjczykiem: „Niech pan jednak nie przypuszcza, że coś między nami… Absolutnie nic. Dla mnie mężczyzna musi mieć białą skórę. Może być oczywiście opalony, ale… Żadni Murzyni, Mulaci, Arabowie, Japończycy nie interesują mnie. Uznaję tylko białą rasę”.
Na zakończenie wspomnę jeszcze o ornitologicznym wtręcie autora. W taki właśnie ornitologiczny sposób opisał funkcjonariusza kontrwywiadu: „major Stachurski przypominał jakiegoś błotnego ptaka. Wysoki, bardzo chudy, miał zwyczaj kołysać się na długich, przeraźliwie cienkich nogach, na których wisiały żałośnie nogawki szerokich spodni. Na wąskiej, kościstej twarzy dominował ogromny nos, podobny do dzioba czapli czy bociana”.
Taki sobie to kryminał, ale jakoś żal, że ostatni zeydlerowy…