Wiktorowski Jan – Akcja mleczna – Druga seta 95

  • Autor: Wiktorowski Jan
  • Tytuł: Akcja mleczna
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Ewa wzywa 07
  • Zeszyt nr 137
  • Rok wydania: 1986
  • Nakład: 150000
  • Recenzent: Anna Błaszczyńska
  • Broń tej serii: Druga seta

LINK Recenzja Iwony Mejzy

Mleczny truciciel

Bywają książki, po które sięgam ze względu na nazwisko autora, szczególnie gdy chodzi o „wielka trójkę” pisarzy milicyjnych (Kłodzińska, Edigey, Zeydler-Zborowski – przyp. red.). Jednak nazwisko Wojciecha Wiktorowskiego nic mi nie mówi (choć nie wykluczam, że wpływ ma na to moja haniebna ignorancja).

Ale okładka „Akcji mlecznej” przyciągnęła mnie od razu. Widnieje na niej typowy blok mieszkalny, mrówkowiec z mnóstwem okien, stojący w żółtej kałuży i wzbogacony o dwie czarne rączki. W jednej trzyma butelkę z trucizną, a drugą łapie się za głowę (to znaczy za dach). Samo to byloby wystarczająco powalające, ale budynek ów ma jeszcze wytrzeszczone ze strachu oczy i uszminkowane usta z wielkim jęzorem – motyw często spotykany na pawilonach niedaleko domu Prezesa. O czym może być powieść z tak intrygująca okładką?

Sympatyczny, choć ewidentnie przeżywający życiowy kryzys (dziś nazwalibyśmy to wypaleniem zawodowym), milicjant, kapitan Andrzej Zawadzki, dostaje do rozwiązania zagadkę trudna i przerażającą. Ktoś zatruwając butelki z mlekiem zamordował 56 osób, mieszkańców jednego z Warszawskich bloków. Szaleniec? Terrorysta? Takie hipotezy stawia na początku milicja. Kapitan Zawadzki od początku nie jest przekonany do tych teorii. Dopatruje się tu raczej „zbrodni absolutnej”, czyli takiej, którą popełnić mógł każdy. Wielość motywów, ofiary, których nie łączyło właściwie nic poza kontaktami sąsiedzkimi – wszystko to utrudnia śledztwo. Mimo że jest ono prowadzone na wielka skalę i do dyspozycji są wszystkie  służby: „Wszystkie pełnomocnictwa. Wojsko, obrona cywilna, flota, lotnictwo – wszystko na pana rozkazy. Jak pragnę zdrowia, żaden milicjant nie miał nigdy takiej władzy”,  Zawadzki nie jest jednak zachwycony swoimi możliwościami. Jako idealista nie może też pogodzić się z sugestiami „czynników”, by dla uspokojenia nastrojów społecznych ująć podejrzanego, który jakoś „pasuje”, wykazać się wynikami, udowodnić, że olbrzymie środki  przeznaczone na obronę Ojczyzny nie zostały wyrzucone w błoto. Dlatego dokładnie sprawdza donos złożony na niejakiego Jerzego Deczela – byłego milicjanta, którego trudy służby wykończyły nerwowo i zmusiły do regularnych wizyt u psychiatry. Tak to ślady prowadzą Zawadzkiego do środowiska lekarzy psychiatrów. W przychodni udaje mu się zdobyć cenne informacje od „dwudziestokilkuletniej panienki o wygladzie, który móglby zrujnować podświadomość starego Freuda”. Jaki ma to związek z morderstwem? Tego nie zdradzę, warto jednak przypomnieć stare powiedzenie, że szewc bez butów chodzi (a psychiatrom brakuje zdrowia umysłowego). Oczywiście inspektor Zawadzki w brawurowej akcji ujął przestępcę, mimo że zmuszony był działać sam przeciwko wszystkim, szykanowany przez współpracowników. Ot, doskonały przykład genialnego indywidualisty, który niepogodzony z rzeczywistością walczy do końca. Cóż, w powieściach milicyjnych tacy wygrywają. Krzepiące.

Zastanowiło mnie jeszcze, czy dzięki nawiązaniu kontaktów w środowisku medycznym Zawadzki uzyskał pomoc lekarską. Od początku powieści wydawał się pogrążony, jeśli nie w depresji, to na pewno w kryzysie: „przypominał gościa hrabiego Nosferatu tuż przed końcem pobytu w Transylwanii”. Można więc spekulować, że przy dalszym braku dbałości o zdrowie nie ujmie już wielu przestępców.
Jak to w powieściach milicyjnych bywa, dzielni oficerowie wspomagają się w pracy a to koniakiem, a to jarzębiakiem, kawą (ze specjalnego przydziału!), popielniczki napełniają  niedopałkami – niestety nie podano, jakiej marki. W ogóle można stwierdzić, że „Akcja mleczna” jest stosunkowo mało nasycona realiami. Ich miejsce zajmuje studium psychologiczne milicjanta. Też ciekawe.