- Autor: Rymuszko Marek
- Tytuł: Sprawa osobista
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: Ewa wzywa 07
- Zeszyt nr 109
- Rok wydania: 1979
- Nakład: 120000
- Recenzent: Monika Przygucka
- Broń tej serii: Druga seta
Zbyt wytrawny koktajl
W ramach zabijania czasu podczas dłużących się jazd autobusami komunikacji miejskiej, postanowiłam sobie wypełniać te chwile czytaniem lekkich i poręcznych zeszytów z serii „Ewa wzywa 07”. Mój wybór padł na opowiadanko (?) Marka Rymuszki, którego soczysty język znałam dotąd z wielu interesujących książek m.in. o kobietach.
I w tym aspekcie nie zawiodłam się; „Sprawa osobista” skrzy się humorem językowym od pierwszego akapitu:
„ …Facet, tłukący w bębny miał oblicze krasnoludka po dużej wódce i z trudem utrzymywał rytm, wyznaczany improwizacją zaplutego saksofonu… Jeśli chodzi o wokalistkę, to zamilkła definitywnie w okolicach północy; jej chrypnący z minuty na minutę głos już znacznie wcześniej sygnalizował owo szczęśliwe w istocie rzeczy zakończenie…”.
Niestety, nie przepadam za narracją w pierwszej osobie, a pełen samokrytyki prokurator z sentymentem do chodzenia po górach nawet wzbudził głównie moje współczucie. W sprawie wystartował średnio: wyciągnęli go z knajpy „Watra” do oględzin w samiuteńkiego Sylwestra (piękny motyw demaskatorskiej akcji zaprzyjaźnionego szatniarza). Wydawałoby się: wypadek, nietrudno odpaść od ściany w czasie halnego. Szkopuł w tym, że nieboszczyk był czegoś bez plecaka, „góry miał w małym placu”, był kolegą ze studiów naszego prokuratora i do tego – parał się dziennikarstwem tzw. śledczym (to znaczy tropił grube afery – skąd my to znamy…?).
Przy następnym rozdziale dostałam lekkiego zawrotu głowy, bo oto nagle: rok później, Warszawa, prokurator na starych śmieciach, ukorzeniony przez stanowczą Elę (tę od Sylwestra w lokalu „Watra”) i sprawy w formie tzw. koktajlu firmowego (bójki, rozboje, włamania). Uśmiech wywołują przecudnej urody pseudonimy co bardziej podejrzanego „elementu” miejscowego: Czesterfild, Kalaput, Babula, Toni, Dziubas tudzież Docent. Jest też kilka interesujących adresów: Anin, Targowa, Bokserska… Ponadto pojawia się kolejny kolega prokuratora (tym razem żywy jak najbardziej) wykonujący bardzo dochodowy zawód notariusza.
Koktajl ten okazuje się jednak dla prokuratora ciut za wytrawny: przy jednym z napadów „wypływa” zegarek zmarłego kolegi. Akcja wreszcie rusza…
Mnożą się kolejni bohaterowie afery, mnożą się też kolejne adresy, sprawa bowiem dotyczy nielegalnego handlu mieszkaniami i willami (swoją drogą, takie numery teraz by nie przeszły – komputery!!!). Kombinacja wyjątkowo skomplikowana, biorąc pod uwagę wątek podwójnego nazwiska, przestępczy interes rodzinny, fikcyjny rozwód i zamydlanie oczu czytelnika złodziejskim elementem, który tak się ma do sprawy jak ucho do nocnika…
By nie odkrywać wszystkich kart, wspomnieć należy jedynie, że prokurator wyjaśni tę „osobistą” sprawę. Epilog pokaże też, że przyjaźń nie idzie w parze z interesami, a uparci prokuratorzy są gorsi od stonki.
Warto przeczytać ze względu na wspominki o ciekawych miejscach Warszawy i okolic. „Linia melodyczna”, czyli wątek sensacyjny, jest mało ciekawy, niepotrzebnie skomplikowany, z mnóstwem zbędnych szczegółów. Brak także prawdziwego uzasadnienia tytułu (zmarły dziennikarz to przecież ani brat, ani swat, ani nawet przyjaciel naszego prokuratora, tylko kumpel ze studiów nie widziany od stu lat, skąd więc sprawa aż tak „osobista”???). W sumie: grubymi nićmi szyte, a braków nie rekompensuje nawet sprawna i dowcipna narracja.