- Autor: Rudniewski Karol
- Tytuł: Czy pani wierzy w duchy?
- Wydawnictwo: Iskry
- Seria: seria z Srebrnym Kluczykiem
- Rok wydania: 1964
- Nakład: 30250
- Recenzent: Bartosz Brzózka
- Broń tej serii: Druga seta
Temat dla reportera – wełniana afera
„Czy wierzy w pani w duchy” nie jest wbrew pozorom jakimś fantastyczno-mistycznym opowiadaniem. Sama fabuła nie dostarcza wielu wrażeń, jakich zazwyczaj szukamy w książkach z tego okresu, można tę pozycję określić po prostu jako solidny kryminał. Jednakże pewien wątek sprawia, że można być usatysfakcjonowanym lekturą. Ale o tym na koniec.
Do pewnej miejscowości, bardzo podobnej z opisu do Kazimierza Dolnego, ale nazwanej Wiślany (może i takowa nazwa miasteczka istniała 40 lat temu), zjeżdżają pracownicy pewnej warszawskiej instytucji, nazwanej Centralą. Bohaterów poznajemy podczas wycieczki na zamek Biała Góra, kiedy to z zapartym tchem słuchają opowieści kustosza o pewnej kasztelance, która zabiła się w murach zamku, oczywiście z miłości. Ponieważ jest to porządne zamczysko, więc wiadomym jest, że po kilkuset latach musi straszyć jej duch, zwany Czarną Damą. Dyrektor Centrali Pietrzak zdaje się wierzyć w to, co wywołuje gwałtowną reakcję jego drugiego zastępcy, Golenia (jak się później okaże, głównej postaci dramatu), który zakłada się, że zostanie na noc w ruinach i udowodni, że Czarna Dama nie istnieje.
I rzeczywiście, ducha nie ma, ale dlaczego podczas nocy w zamku Goleń najpierw traci przytomność i to na dwie godziny, a rano w komnacie znajduje trupa kolegi z pracy, któremu w dodatku kilka godzin wcześniej próbował uwieść żonę? Okoliczności śmierci sugerują pomyłkę mordercy, a Goleń z potencjalnej ofiary morderstwa staje się głównym podejrzanym o to morderstwo.
Od tej pory zaczyna analizować swoje życie, skupiając się zwłaszcza na ostatnich tygodniach, kiedy to przyszedł jako nowy pracownik do Centrali. A wiadomo, że jeśli jakieś przedsiębiorstwo czy instytucja pojawia się na kartach kryminału, to na bank występują w niej korupcja, lewe faktury, fikcyjne dostawy i inne „działalności poboczne”, uskuteczniane zresztą do dziś, ale już bez tego wdzięku. Wygląda więc na to, że Goleń stał się niewygodną osobą dla kogoś, kto boi się, że wyjdą na wierzch różne przekręty. Dopiero pod koniec książki dowiadujemy się, że chodzi tu o wełnę importowaną, która zamiast na potrzeby przemysłu kluczowego trafiała na bazary. Ale czy to rzeczywiście dobry trop? Nie na darmo Goleń ma opinię Casanovy, więc może chodzi tu o coś innego?
Zainteresowanych odsyłam do książki, ale nie po to, by dowiedzieć się kto zabił, ale przede wszystkim po to, by poznać środowisko dziennikarskie (i to jest ten obiecany na początku bardzo „smaczny” wątek), reprezentowane przez redaktora Postura, przyjaciela zamordowanego, który mimo to nie bardzo wierzy w winę Golenia i próbuje dojść prawdy, pisząc artykuły o sitwie z Centrali. W ocenie sekretarza redakcji są niezłe, z jednym „ale” (tu uwaga, dość długi cytat). „(…) człowieku, chcesz sugerować coś wymiarowi sprawiedliwości i prokuraturze, nie mając absolutnie dowodów na poparcie swojej interesującej, ale chwiejnej tezy. Czy wiesz, jakie konsekwencje może wywołać twój artykuł, jeśli okaże się, że nie masz racji? Człowieku to stworzy precedens! Milicja, prokuratura i sąd będą się w tym doszukiwać niepraworządnej ingerencji w ich podwórko. Podniosą alarm: „Prasa wtrąca się w nasze sprawy! My na to nie pozwolimy! My się na to nie zgadzamy! (…) W rezultacie ty, mimo siedmioletniego stażu i pięknych sukcesów, podbudowanych ostatnio świetnym reportażem o aferze wełnianej, pójdziesz na zieloną trawkę. W najlepszym razie zostaniesz publicystą w „Przeglądzie Mleczarskim” (sic!!!) i to będzie szczyt pięknie zapowiadającej się kariery.”
Jak się później okazało, redaktor Postur zaryzykował, chociaż „istotnie nie było wypadku, żeby przed rozprawą, a nawet przed podpisaniem aktu oskarżenia, dziennikarze na łamach prasy snuli rozważania na temat winy oskarżonego i podsuwali władzom śledczym oraz wymiarowi sprawiedliwości odmienną od przyjętej przez nich wersję zbrodni”.
Mam nadzieję, że przedstawiciele dziennikarstwa w naszym klubie wiedzą wreszcie, komu zawdzięczają to, że mogą teraz przeistaczać się w dziennikarzy śledczych, opisywać afery i wskazywać winnych, na długo przed tym jak zrobi to prokuratura.