Zeydler-Zborowski Zygmunt – Człowiek o cętkowanej twarzy 58/2024

  • Autor: Zeydler-Zborowski Zygmunt
  • Tytuł: Człowiek o cętkowanej twarzy
  • Wydawnictwo: KAW
  • Seria: Czerwona Okładka
  • Rok wydania: 1980
  • Recenzent: Mariusz Młyński

LINK Recenzja Grzegorza Cieleckiego – brak
LINK Recenzja Jarosława Kiereńskiego

Kapitan Stanisław Kornicki wraca z delegacji i od swojego przełożonego dowiaduje się, że jego żona została zatrzymana podczas nalotu milicji na podejrzaną willę w Konstancinie, „ruleta, poker, narkotyki, prostytutki, pokoje gościnne dla wiadomych celów, słowem lepszy burdel”; w jej torebce znaleziono też rzeczy skradzione pewnemu Szwedowi.

Pułkownik Makowski uważa, że to jest jakaś prowokacja ale i tak Kornicki zostaje zawieszony w czynnościach służbowych i przekazuje prowadzone przez siebie śledztwa porucznikowi Wrończakowi. Wśród spraw znajduje się samobójstwo młodej redaktorki, Olgi Wierzbickiej; Kornicki nigdy jednak nie był do niego przekonany, gdyż znał dziewczynę od dzieciństwa i otrucie się gazem było zaprzeczeniem jej postawy życiowej. Tymczasem z Wisły niedaleko Modlina zostaje wyłowiony z kulą w tyle głowy fotograf, który robił zdjęcia w willi i uwiecznił na nich żonę Kornickiego. Milicja zaczyna łączyć wszystkie sprawy, a w tle pojawia się kontrwywiad.

Jestem rozczarowany tą książką – cały czas miałem wrażenie jakby pisał ją jakiś początkujący pisarz, a nie autor z trzydziestoletnim dorobkiem. Przede wszystkim wszystko jest tu jakieś dziwnie wymuszone i naciągane, a niektóre rozwiązania wręcz banalne i wręcz prostackie – zastanawiałem się przez chwilę, czy nie jest to jakiś pastisz, bo pewne elementy wyglądają nie do końca poważnie. Przede wszystkim rażą mnie postacie czarnych bohaterów – to są jeszcze większe lebiegi i ofermy niż gang Olsena. Jedna oferma robi zdjęcia, które mają kompromitować żonę Kornickiego, a potem podczas nalotu milicji ucieka z willi zostawiając w niej aparat; dwie następne ciamajdy dostają rozkaz zlikwidowania tego fotografa, strzelają mu w głowę i wywożą w siną dal, a następnie oblatuje ich strach, bo widzą, że ktoś za nimi jedzie i w panice wyrzucają trupa do Wisły – w Nowym Jorku cała trójka leżałaby na dnie rzeki w betonowych butach, a tutaj, kiedy zbierają ochrzan od szefa, to jeszcze strzelają fochy. Czy to nie wygląda na pastisz? A scena w której te same lebiegi zabierają ofiarę do knajpy z daniami rybnymi i karmią ją ostrygami? Porucznik Wrończak wiedząc, co było w żołądku denata idzie do tej knajpy jak po sznurku, bo znajomy kelner mówi mu: „Ostrygi? Pan szanowny raczy żartować. W Warszawie ze śledziami bardzo ciężko, a co dopiero ostrygi”. Bardzo mocno naciągany wydaje mi się wątek pożegnalnego listu Olgi Wierzbickiej; uważam też, że motyw szpiegowski jest tu wciśnięty na siłę, niemalże na rozkaz. A już prawdziwą „truskawką na torcie” jest postać tytułowego człowieka o cętkowanej twarzy – utwierdza mnie ona w mojej teorii o pastiszu.

Nie potrafię więc rozgryźć tej książki. Owszem, są tu ciekawe wypowiedzi („Popierasz koniak radziecki. To dobrze. Grunt to właściwa orientacja polityczna”), opisy kobiet są godne Chandlera („Nie była ani młoda, ani ładna, ani zgrabna. W ogóle jakakolwiek atrakcyjność nie wchodziła w rachubę”), mamy dobre rady dotyczące pracy w milicji („W naszej robocie najważniejszy jest spokój. Zdenerwowanie przyćmiewa umysł i odbiera możliwość logicznego rozumowania. Langsam, langsam aber sicher, czyli cisze jedziesz, dalsze budziesz”), mamy też milicyjne wizje przyszłości („Może zacznę pisać kryminały. Materiału nie brak, trzeba tylko nabrać trochę wprawy”); co z tego jednak, skoro sama intryga jest wręcz niemiłosiernie naciągana, a sama treść ulatuje z głowy niczym wiatr?