- Autor: Adeline McElfresh
- Tytuł: Nic nas nie rozłączy (… denn nichts kann unstrennen)
- Wydawnictwo: Phantom Press International
- Rok wydania: 1991
- Nakład: nieznany
- Recenzent: Robert Żebrowski
… bo nic nie może nas rozdzielić
Amerykańska pisarka Adeline McElfresh (1918-2015) w Polsce jest prawie nieznana, choć na koncie ma ponad 70 książek, z czego lwia część to powieści rozgrywające się w świecie lekarzy i pielęgniarek, a także kilkanaście kryminałów. Żeby było bardziej międzynarodowo to recenzowaną pozycję – połączenie kryminału i powieści „medycznej” – tłumaczono z języka niemieckiego, a wydrukowano ją we Francji. Liczy ona 159 stron, a cena okładkowa to 11500 zł. Wydawcą był gdański Phantom Press, który dla kryminałologii zasłużył się przede wszystkim wydaniem na początku lat 90. serii sześciu książek, których autorem był brytyjski pisarz Colin Dexter, a głównym bohaterem inspektor policji kryminalnej z Oxfordu – Endeavour Morse (w sumie z tym detektywem powstało od roku 1975 czternaście powieści i szereg opowiadań, a także 33-odcinkowy serial telewizyjny z lat 1987-2000).
Akcja toczy się w USA w Woodbridge (stan Wirginia) i jego okolicach, gdzieś w latach 50., ale nie wcześniej niż w roku 1953.
Powracający z randki narzeczeni, pracownicy Szpitala Głównego Cedar-Valley, doktor Jeff Benton (syn słynnego lekarza – Davida Bentona, absolwent uniwersytetu w Richmond) i pielęgniarka Nora Lanning, na drodze do Woodbridge zauważyli leżącego na jezdni bliskiego znajomego doktora – George’a Andy’ego Pella. Staruszek żył, ale połamane żebra utrudniały mu oddychanie, co groziło śmiercią. Przy ofierze wypadku zatrzymał się też jadący swoim samochodem Alton Ferdinand, u którego Pell tego dnia wykonywał prace przydomowe. Alt był znajomym Bentona, a narzeczonym jego dawnej sympatii – Carolee Meridan, o względy której starał się też Tony Eagle – miejscowy lekarz z doświadczeniem z wojny w Korei. Na miejsce zdarzenia przyjechał ambulans z aparatem tlenowym, który przewiózł poszkodowanego do w/w szpitala. Tam rozpoczęła się szaleńcza walka o życie starca: operacja, zastrzyk prokaina-adrenalina, defibrylator, masaż na otwartym sercu, ucisk-przerwa, ucisk-przerwa, …
Sprawą zainteresowała się policja. Czynności prowadził sierżant Darwin. Z uwagi na to, że na drodze, w miejscu znalezienia ofiary wypadku, nie było śladów hamowania, policjant powziął podejrzenie, że Pell został przejechany gdzieś indziej, a tam tylko go porzucono. Sytuacja skomplikowała się, gdy w kieszeni koszuli poszkodowanego detektyw znalazł tabletkę phenobarbitu – leku nasennego z grupy barbituranów, stosowanego przy padaczce, a znanego też pod nazwą luminal. Było to o tyle dziwne, że najpoważniejszą chorobą, na jaką ostatnio chorował staruszek, była grypa.
Głównym bohaterem powieści nie jest policjant Darwin, ale doktor Jeff Benton – lekarz z godnymi podziwu, nie często spotykanymi dziś, zasadami, który przeprowadził swoje prywatne śledztwo. A to z kimś porozmawiał, a to coś sprawdził w dokumentach, a to coś skojarzył, a to wysnuł podejrzenia, a to je zrewidował, a to wreszcie ustalił przebieg zdarzenia.
Książka ta to chyba bardziej kryminalny „medyk”, niż odwrotnie. Akcja w większości toczy się w szpitalu lub prywatnych gabinetach, wśród lekarzy, pielęgniarek i pacjentów. Nastrój jest bardzo kameralny, a wręcz teatralny – nietrudno byłoby przenieść tę powieść na deski. Więcej tu poszlak z rozmów i przemyśleń niż dowodów materialnych. Autorka odnośnie tożsamości sprawcy zastosowała podwójny kamuflaż, a pod koniec wplotła jeszcze jedno tragiczne zdarzenie …
Myślę, że warto po tę pozycję sięgnąć, w przerwie pomiędzy „milicyjniakami”, oczywiście.