Wernic Wiesław – Tropy wiodą przez prerię 4/2024

  • Autor: Wernic Wiesław
  • Tytuł: Tropy wiodą przez prerię
  • Wydawnictwo: Czytelnik
  • Seria: Doktor Jan i Karol Gordon (tom nr 1)
  • Rok wydania: 1965
  • Nakład: 20270
  • Recenzent: Robert Żebrowski

Polski kryminał w konwencji westernowej

Wiesław Wernic (1906-1986), nazywany polskim Karolem Mayem, jest dominatorem wśród polskich pisarzy westernów, nie tylko z czasów PRL, ale i w całej historii Polski. A konkurentów miał godnych: Alfred Szklarski, Adam Bahdaj, Longin Jan Okoń, Sat-Okh (Stanisław Supłatowicz), czy Yacta-Oya (Sławomir Bral – były milicjant). Napisał w sumie 20 westernów i to w ramach jednej serii: „Doktor Jan i Karol Gordon”, nazywanej też sagą traperską. Dwie ostatnie powieści zostały wydane już po śmierci autora. Części 21-ej tej serii – zatytułowanej „Chata Starego Niedźwiedzia” – nie zdążył już ukończyć. Zakończenia cyklu podjął się fan Wernica – Wojciech Wójcik. Jego powieść nosząca tytuł „Czarna Gwiazda” z roku 2005 nie ma wydania papierowego i dostępna jest tylko w internecie.

Wstyd się przyznać, ale do tej pory nie czytałem żadnej książki Wernica. W najbliższym czasie planuję kilka z nich przeczytać i zrecenzować. Z uwagi na to, że działamy w Klubie MOrd, a nie SKalp, dlatego moje recenzje dotyczyć będą tylko tych westernów, w których występuje wyraźny i niemożliwy przez kogokolwiek do podważenia wątek kryminalny.

Powieść „Tropy wiodą przez prerię” jest pierwszą w serii jeśli chodzi o chronologię wydań, a czwartą – jeśli chodzi o chronologię akcji. Liczy 267 stron, a cena okładkowa to 17 zł. Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie czasu przeszłego.

Akcja toczy się w latach 1880 – 1881, w USA i Kanadzie.

Doktor Jan – zastępca naczelnego chirurga w szpitalu w Milwaukee (stan Wisconsin) uratował życie zranionemu przez niedźwiedzia pacjentowi – traperowi Karolowi Gordonowi. Decydujące w tej sprawie znaczenie miała zgoda, udzielona przez doktora na dokonanie zabiegów leczniczych na terenie szpitala przez znajomego Gordona – czarownika plemienia Czarnych Stóp [nie mylić ze szczepem Siuksowie Czarne Stopy z plemienia Dakotów] – Czerwoną Chmurę. Jak się można domyślać postępowanie doktora nie spotkało się z życzliwym przyjęciem ze strony tzw. opinii publicznej, a przede wszystkim komisji zarządu fundacji szpitala, choć jego przełożony – naczelny chirurg bronił go z dużą żarliwością. Skończyło się tym, że musiał rzucić pracę w szpitalu, choć na szczęście nie pozbawiono go prawa wykonywania zawodu.

Kiedy po kilku miesiącach Karol znów pojawił się w Milwaukee, zaproponował Janowi wyjazd w prerię południowo-zachodniej Kanady. Doktor zgodził się, a była to pierwsza tego typu wyprawa w jego życiu. Już na prerii Gordon natrafił na ślady pięciu koni, którymi poruszało się trzech ludzi. Jakież było jego zdziwienie, gdy okazało się, że po jakimś czasie ślady w dalszym ciągu dotyczyły pięciu koni, ale już tylko jednego człowieka. Traper od razu stwierdził, że ten jeździec, który pozostał, musiał zamordować i ograbić dwóch pozostałych towarzyszy. Jako miejsce pozbycia się ciał wytypował jezioro, które wcześniej mijali. Podejrzenia okazały się słuszne – po długich poszukiwaniach odnaleźli na dnie jeziora zwłoki dwóch mężczyzn. Nie mieli oni przy sobie żadnych dokumentów. Zostali zabici strzałami ze sztucera w tył głowy. Jan z Karolem pochowali ich w płytkim grobie przykrywając go kamieniami, po czym ruszyli w pościg za mordercą. Po jakimś czasie dotarli na tereny zajmowane przez Czarne Stopy, z których jednym z wodzów– Długim Niedźwiedziem i szamanem – Czerwoną Chmurą Gordon się przyjaźnił. Nazywany on był przez Indian Wielkim Bobrem. Okazało się, że poszukiwany morderca odwiedził wioskę Indian, ale zdążył się z niej już oddalić. Plus był taki, że ścigający poznali jego dość charakterystyczny rysopis. W dalsza drogę wyruszył z nimi także czarownik. W niedługo potem spotkali oddział czerwonych kurtek, czyli kanadyjskiej konnej policji, którym dowodził sierżant Gary Mitchell. „Na pewno mógł uchodzić za wzór podoficera tej jedynej na świecie służby policyjnej, w której działalności elementy współczesnej kryminologii ciągle jeszcze łączą się z pierwiastkami romantyzmu dawnych „courreurs du bois”, cowboyów zachodnich prerii i amerykańskich westmanów”. Dowiedziawszy się o morderstwach, sierżant podjął się prowadzenia śledztwa w tej sprawie. Jednak, by formalnościom stało się zadość, musiał zacząć od wizyty nad jeziorem i ekshumacji zwłok. Tam też się udał z częścią swoich ludzi, a nasi bohaterowie zaś ruszyli w ślad za sprawcą. Trop prowadził do Oden-na-ka-inne-he-kaj, czyli Ukrytego Miasta w Górach Skalistych, głównej siedziby Czarnych Stóp i ich najwyższego wodza – Wysokiego Orła.

Więcej nic z fabuły nie zdradzę, no może tylko to, że kilka zabójstw jeszcze przybyło, były też pościgi, strzelaniny, eksplozje, polowania, odkrycia i niespodzianki. Kim był sprawca? Kto mu pomagał? Kim byli mężczyźni, których zabił i dlaczego zginęli? Jest też pytanie, na które nie znalazłem odpowiedzi: czy doktor Jan (bez nazwiska) był Polakiem?

W książce tej mamy prawie wszystko, co powinno być w westernie – zabrakło tylko szeryfa, kawalerii amerykańskiej i dyliżansu. Indianie, traperzy, bandyci, policja konna, pracownicy kompanii, poszukiwacze złota, „saloonowcy”, „żelazny koń”, stada bizonów i mustangów, karabiny Winchester i rewolwery Colt. Wspomina się bitwę z 1876 roku nad Little Bighorn, prawo lyncha, tępienie Indian poprzez zatruwanie ich wódką, eksterminację bizonów i oszukańczy handel.

Ciekawostki:

Postrach prerii: „Natychmiast wyskoczyłem jak oparzony. Za mną wyleciał, wściekle kłapiąc zębami i wyciągając łapy zaopatrzone w długie pazury, wielki rosomak. W porównaniu z niedźwiedziem zwierzę to jest karzełkiem, ale zapalczywość i krwiożerczość czynią je groźnym nawet dla potężniejszych przeciwników. Znam z opowiadań wypadki, kiedy niedźwiedź przechodził obok człowieka, nawet nie zwróciwszy nań uwagi. Syty wilk nie zaatakuje nikogo. Puma, zwana lwem amerykańskim, może uciec na dźwięk ludzkiego głosu. Rosomak nigdy tego nie uczyni. W stan wściekłości wprowadza go czyjekolwiek sąsiedztwo, a raz wdawszy się w walkę, nie przerwie jej i nie ucieknie”.

Domy Indian: Czarne Stopy mieszkały w tipi – były to przenośne namioty, których podstawą konstrukcji były długie żerdzie tworzące trójnóg, do których dodawano kilkanaście krótkich, a to wszystko okrywano skórami lub płótnem. Tipi często mylone jest z wigwamami, czyli nieprzenośnymi chatami w formie kopuły zbudowanymi na szkielecie z drewnianych prętów połączonych na wierzchu, pokrywanych korą, matami lub skórami. Były też jeszcze hogany, czyli także nieprzenośne chaty, ale w kształcie ściętego stożka lub ściętego ostrosłupa czworokątnego, w których ściany wykonane były z kłód i gałęzi oblepionych gliną.

Książka ta – wydana w roku 1965 – w ogóle nie zestarzała się. Pewnie dlatego też w roku 2023 została wydana ponownie, tym razem w wydawnictwie „Siedmioróg”, które postanowiło wznowić całą serię. Charakteryzuje się ona doskonale stworzoną fabułą, wartką akcją, ciekawymi dialogami, humorem, a także starannym tłem geograficzno-historyczno-kulturowym oraz barwnymi opisami przyrody. Pozytywni bohaterowie są ludźmi szlachetnymi, odważnymi i ceniącymi przyjaźń. Powieść ta to czysty kryminał osadzony w realiach Dzikiego Zachodu. Należy też dodać, że dużą zaletą całej serii są ilustracje Stanisława Rozwadowskiego (1922-1996) jednego z najbardziej rozpoznawalnych polskich rysowników i ilustratorów (zilustrował około 300 książek). Zachęcam do jej przeczytania. Gorąco polecam też wywiad z synem autora – Dominikiem Wernicem na stronie internetowej https://oczytany.eu/bo-w-kazdej-ksiazce-mojego-ojca-jest-bardzo-duzo-nadziei-na-lepsze-zycie-wywiad-z-dominikiem-wernicem/ . Zainteresowanym przedstawiam galerię okładek całej sagi traperskiej Wernica: