- Autor: Salecki Jerzy
- Tytuł: Śmierć zamawia międzymiastową
- Wydawnictwo: MON
- Seria: Labirynt
- Rok wydania: 1972
- Nakład: 90000
- Recenzent: Mariusz Młyński
Adam Wojdyga, inżynier-elektryk pracujący w Instytucie Techniki Morskiej w Gdańsku spada z balustrady nad tunelem pod placem Zamkowym na maskę taksówki; porucznik Krzysztof Puchacki z sekcji zabójstw komendy stołecznej milicji stwierdza jednak, że rzekomy samobójca wcześniej został dwukrotnie ugodzony nożem, a przed śmiercią powiedział: „Na zamku… krówka… Milanówek”. Wojdyga zajmował się w instytucie badaniami nad Konturującym Namiernikiem Radiowym KNR-2; urządzenie po odpowiedniej adaptacji będzie można wykorzystać w urządzeniach hydrolokacyjnych marynarki wojennej i dzięki temu znacznie zwiększy się zabezpieczenie przed niespodziewanym atakiem rakietowym.
Tymczasem „eksperci jednego z zagranicznych ośrodków wywiadowczych” (ciekawe, jakiego?) nasilają wywiad techniczny w zakresie radiotechniki; w związku z tym pułkownik Karol Olchowicz ze Służby Bezpieczeństwa, prywatnie wielki miłośnik kaktusów, zarządza akcję „Tunel” – troje oficerów ma ujawnić źródła zagrożenia wynalazku i uniemożliwić dostęp do jego planów niepowołanym osobom.
Wszystko jest więc od początku jasne: mamy do czynienia z typowo „labiryntową” manufakturą – polscy specjaliści coś wymyślają, przedstawiciele niemieckiego wywiadu orientują się, że „mamy w tej dziedzinie o wiele większe osiągnięcia, niż mogło im się wydawać” i nie przebierając w środkach zaczynają poszukiwanie najsłabszych ogniw, ale Służba Bezpieczeństwa czuwa. I, rzecz jasna, ślady prowadzą w przeszłość – w tym przypadku na zamek w Lublinie, gdzie hitlerowski oficer śledczy przesłuchiwał Adama Wojdygę, a także do partyzanckiego oddziału działającego na Kielecczyźnie. Nie ma tu więc nic odkrywczego – śledztwo się toczy do przewidywalnego końca. Autorzy próbowali lekko rozluźnić atmosferę tej książki ale im się to nie udało: oficerowie rozmawiają ze sobą dość swobodnie, pani porucznik przymila się do pana kapitana, pułkownik częstuje podwładnych koniaczkiem – ale wyczuwa się tu jakąś wymuszoną sztuczność. Sama intryga też sprawia wrażenie napisanej pod linijkę, postacie przedstawione są szablonowo, a Gdańsk pokazany jest nijak; jedyne, co na dłużej mogłoby zapaść w pamięć, to ciekawy tytuł. Czy warto więc po nią sięgać? Wydaje mi się, że nie, wszak na przeczytanie czekają tysiące wartościowszych.