Ross MacDonald – Lewe pieniądze 22/2024

  • Autor: Ross MacDonald
  • Tytuł: Lewe pieniądze
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Klub Srebrnego Klucza
  • Seria: Lew Archer (tom 13)
  • Rok wydania: 1976
  • Nakład: 100000
  • Przekład: Krzysztof Zarzecki
  • Recenzent: Mariusz Młyński

Ross MacDonald był pisarzem, którego książki można albo polubić od pierwszego przeczytania albo zlekceważyć i przejść obok nich obojętnie. Tych, którzy je polubili, do przeczytania „Lewych pieniędzy” nie muszę zapraszać, ale tych, których taka literatura nie przekonuje, zachęcam: krytycy uważają ją jeśli nie za najlepszą, to na pewno za najbardziej dojrzałą w twórczości MacDonalda; sam autor uważał ją za swoją najdojrzalszą książkę.

Akcja dzieje się w położonym kilka kilometrów od Los Angeles miasteczku Montevista, miasteczku, w którym „może się zdarzyć wszystko. Czego tu już nie było? Zapewne częściowo powodem jest upojny klimat, ale w znacznej mierze również nadmiar pieniędzy”. Lew Archer zostaje wynajęty przez Petera Jamiesona. Zadanie wydaje się proste: detektyw ma sprawdzić tożsamość Francisa Martela, który podaje się za uciekiniera politycznego z Francji. Zainteresowanie Jamiesona wynika z troski o Wirginię Fablon, jego byłą narzeczoną, z którą Martel chce się ożenić. Śledztwo Archera wykazuje, że Martel faktycznie nie jest tym, za kogo się podaje, w rzeczywistości szmugluje do Panamy tytułowe lewe pieniądze z kasyn. Kiedy wydaje się, że dochodzenie zmierza ku końcowi, niespodziewanie okazuje się, że jest to zaledwie wierzchołek góry lodowej.

Ta książka to typowy „Archer”: detektyw musi rozwikłać zagadkę, której korzenie sięgają ukrytych przed laty rodzinnych, często przykrych spraw – sam zresztą mówi: „Teraźniejszość nie może zmienić przeszłości, ale może wydobyć na jaw jej wstydliwe tajemnice, uwypuklić jej bolesne uwarunkowania”. Jak zwykle nic nie jest tu takie proste, jak się początkowo wydaje, a nasz bohater nie wydaje radykalnych osądów, tylko wykazuje wiele zrozumienia dla każdego. Śledztwo prowadzone jest w charakterystyczny dla Archera sposób; on sam mówi: „Pozwoliłem rozmowie biec swoim torem. Takie bezprzedmiotowe, chaotyczne rozmowy są jednym z moich najlepszych źródeł informacji”. Książka jest bardzo „gęsta”, tu nie ma miejsca na bezproduktywną paplaninę, detektyw nie pozwala sobie na marnowanie czasu, mało tego: kiedy nie może rozwikłać sprawy, wpada w depresję, z której nie może go wyzwolić nieodzowna w czarnym kryminale butelka whisky. W ogóle Archer wydaje się szczerze przejęty swoim zadaniem, w chwili zwątpienia mówi sobie: „Nigdy nie umiałem puszczać kantem klientów, choćby najbardziej niewydarzonych”. Osobną kwestią jest lekko erotyczny wątek: nasz detektyw otrzymuje niedwuznaczną propozycję, ale… „z łatwymi kobietami są prawie zawsze kłopoty, pięknie opakowany dar ich ciała jest nader często bombą zegarową albo tortem z arszenikiem w środku”. I taka właśnie jest twórczość Rossa MacDonalda, jego książki może i nie są najwyższych lotów, wielu krytyków nie zostawiało na nich suchej nitki, ale mają prawdziwego bohatera, który zna swoją wartość, ma swoje zasady i jest im wierny.

Książkę z przyjemnością przeczytałem po raz kolejny po wielu latach, tym razem pod ręką miałem oryginalny tekst znaleziony w internecie. Przekład jest bardzo dobry, jest wierny oryginałowi ale jednocześnie zachowuje charakterystyczną stylistykę; Krzysztof Zarzecki był jednak tłumaczem wybitnym i można tej książce podszlifować swoją znajomość angielszczyzny.