Paweł Nilin – Ostatnia kradzież 196/2024

  • Autor: Paweł Nilin
  • Tytuł: Ostatnia kradzież (Znamienitij Pawluk)
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Rok wydania: 1961 (wyd. II)
  • Nakład: 10250
  • Recenzent: Robert Żebrowski

Vabank III, czyli ostatni występ kasiarza

Rosjanin Paweł Nilin (1908-1981) może być znany Klubowiczom z książki „Śladami wielkich detektywów” wydanej przez „Iskry” w roku 1958. Recenzowana pozycja swoje pierwsze wydanie miała w roku 1959. Zawiera ona cztery opowiadania: „Znakomity Pawluk”, tytułowe, „Modystka z Krasnojarska” i „Najbliższy krewny”. Przetłumaczono ją na podstawie radzieckiego wydania z roku 1957. Pozycja ta liczy 163 strony, a jej cena okładkowa to 10 zł. Wśród opowiadań obyczajowych, znalazło się w niej jedno kryminalne – „Ostatnia kradzież”. Liczy ono 68 stron. Autor ukończył je wiosną 1937 roku.

Akcja toczy się w Rosji Radzieckiej, Polsce i na Łotwie, w okresie gdzieś od lat 90. XIX w. do roku 1937.

10-letni Jegor Piotrowicz Burszyn z Moskwy stracił pracę w warsztacie ślusarskim. W akcie zemsty podpalił dom swego byłego pracodawcy. Tak zaczęła się jego kryminalna kariera. Trafił do zakładu dla nieletnich, z którego po kilku dniach uciekł. Złapano go dopiero po trzech latach, gdy robił za „świecę” dla dużej szajki rabunkowej. Tym razem trafił już do więzienia. Tam znalazł się pod skrzydłami pewnego staruszka, który z zawodu był „doliniarzem”, czyli kieszonkowcem, a potem opiekę nad nim przejął również niemłody Grzesiński – „pudlarz”, czyli „kasiarz”, specjalista od „sznifu”, czyli nocnej roboty. Ten traktował chłopaka jak syna, nauczył go swojego fachu i zaproponował spółkę w obrabianiu safesów i kas pancernych. Kiedy znaleźli się na wolności szybko podjęli współpracę. Dwukrotnie też razem trafili do więzienia. Tam w dalszym ciągu młodzieniec podnosił swoje kwalifikacje teoretyczne.

Kiedy chłopak miał już 20 lat, jego mentor zmarł z przepicia, a on przeszedł „na swoją dolę”. Był w pełni wykwalifikowanym, profesjonalnym i – z uwagi na swoją specjalizację – bardzo poważanym w środowisku przestępcą. Mimo swoich zdolności, co jakiś czas trafiał do pudła. Do spółki wciągnął jako pomocnika – niejakiego Podczasowa oraz specjalistę od wytwarzania „narzędzi precyzyjnych” – Wasilija Cziczrina. W swoim miejscu zamieszkania uchodził za handlowca, nawet jego żona i dzieci nie miały pojęcia, jakie jest faktycznego jego źródło utrzymania. Do czasu wybuchu Rewolucji Październikowej udało mu się uniknąć wpadek. Zatrzymano go dopiero w roku 1923. Uciekł jednak z konwoju i zbiegł z kraju. Trafił do Warszawy. Z początku zamieszkał w hotelu „Polonia”, który otworzył jego kamrat z więzienia – Zabołocki.

„Warszawa była wymarzonym miastem. Tutaj można było zajmować się, czym dusza zapragnie. Należało tylko na czas wpłacać podatki względnie łapówki. Łapówki zwłaszcza. Każdemu, choćby najbardziej podejrzanemu indywiduum, pozostawiono pełnię niezależności i swobody. Pod tym względem Warszawa była wolnym miastem. Nie na próżno wielcy złodzieje całego świata uważali ją za swoją Mekkę. Jak Chicago, jak Marsylię, jak Rzym. Złodziei w Warszawie było bardzo wielu. Oczywiście, łapano ich, bito po komisariatach. Wsadzano do więzień, zakuwano w kajdany. Ale bito jedynie drobnych, niewykwalifikowanych złodziejaszków. Burszyna w Warszawie nikt nie bił”.

Jegor „pracował” w naszej stolicy przez 10 lat. Powodziło mu się nieźle, ale bardzo doskwierała mu tęsknota za rodziną, z którą nie miał żadnego kontaktu i żadnych wiadomości o niej. Z Polski Burszyn przedsięwziął wypad do małego sąsiedniego kraju (wypadałoby na Łotwę). Tam po robocie zatrzymała go policja, która potraktowała go jak pospolitego „cyrkowca”, a nie międzynarodowego „rajzera”. Został skazany na pięć lat, jednak po dwóch udało mu się uciec. Zdecydował się na powrót do domu. Po drodze miał jednak dwuletni „przystanek” w więzieniu w Mińsku na Białorusi. Sytuacja jaką zastał w domu zmusiła go niejako do dokonania jeszcze jednej kradzieży. „W życiu swym dokonał już około trzystu podobnych operacji. Jednakże tę ostatnią uważał za najpoważniejszą i decydującą. Od niej zależało całe jego dalsze życie”. Ryzykował wiele, bo w razie wpadki groziło mu rozstrzelanie.

Dodam tylko, że przeciwnikiem Burszyna przy tej ostatniej kradzieży był Uljan Grigorowicz Żur, naczelnik moskiewskiego urzędu śledczego, który po raz pierwszy z Jegorem miał do czynienia przed kilkunastu laty, gdy jako młody agent pełnił służbę na Syberii.

No cóż, trzeba przyznać, że opowiadanie to jest rewelacyjne. Gdyby wykorektorować z książki dane jej autora, imiona i nazwiska występujących w niej bohaterów oraz wymienione w niej nazwy państw, regionów, miejscowości i innych lokalizacji, to i tak wiadomo byłoby, że dotyczy ona „bohatera Związku Radzieckiego”. Styl pisania, tło obyczajowe i postacie są bardzo charakterystyczne dla Kraju Rad. Opowiadanie to bez wątpienia jest kryminałem, ale takim w sowieckim stylu, czyli jak dla nas kryminałem obyczajowym. Jednak to właśnie jego obyczajowe tło nadaje mu kolorytu i sprawia, że zapada ono w pamięć. Sprawy w nim opisane mają inny wydźwięk, niż gdyby miały one miejsce w Polsce. To, że co jakiś czas trafia się do więzienia jest całkiem normalne, ucieczki z konwoju lub z mamra nie są żadnym bohaterstwem, a to, że przez kilkanaście lat nie widzi się rodziny, choć nurtuje to jednak nie doprowadza do rozpaczy – po prostu takie jest życie.

Lekturę tej książki szczerze polecam.