Od milczącego świadka do kociego kryminału

Miłośnicy powieści kryminalnych, detektywistycznych lub wręcz milicyjnych bywają nierzadko miłośnikami zwierząt. Ba, na tę samą przypadłość cierpiało wielu klasycznych autorów, jak choćby Raymond Chandler.
Poważne opracowania naukowe poświęcone są roli domowych pupili w wielkiej polityce, i metodologii marketingu politycznego z wykorzystaniem wizerunku tychże. Rzetelna refleksja nad powieścią kryminalną nie może ignorować wzrastającego znaczenia zwierząt w tym gatunku, zwłaszcza że jesteśmy świadkami narodzenia się nowego gatunku – kryminału kociego. Być może za lat kilka uzbiera się nam setka takich utworów i ich recenzji i wydać trzeba będzie kocią setę. Oto krótki zarys powstania gatunku i emancypacji kota: od milczącego świadka do detektywa pełną mordą.


Wielu autorów kreśląc zawiłe zagadki kryminalne wprowadzało milczącego bohatera – psa lub kota, rzadziej kanarka, bardzo często świadka morderstwa. „Gdybyś tylko umiał mówić” wzdycha wtedy detektyw.
Są też utwory gdzie zwierzę jest osią dramaturgiczną zagadki – jak w „Psie Baskerville’ów” Conan – Doyle. Absolutną palmę pierwszeństwa dzierży w tym podgatunku klasyczna powieść milicyjna Zeydlera – Zborowskiego „Koty Leokadii Kościelnej”. Streszczać nie będę, kto nie czytał po prostu musi to zrobić. Uprzedzam jednocześnie, że jest to, właśnie dzięki wątkowi kociemu, jedno z najbardziej wstrząsających dzieł jakie czytałam.
Niektórzy autorzy poszli jednak dalej – kot staje się sojusznikiem detektywa, zwłaszcza detektywa amatora, to on odnajduje dowody i cierpliwie je podsuwa. Tak dzieje się w przypadku serii kocich utworów Lilian Jackson Brown, z której po polsku ukazał się „Kot, który czytał wspak”. Bohater, zdziadziały dziennikarz, który właśnie rzucił picie, próbuje odbudować swą karierę zawodową w prowincjonalnym piśmidle, natrafia jednak na mrożące krew w żyłach przeszkody i nie przypuszcza nawet ze dzięki kotu ,w którego posiadanie wszedł na skutek zrządzenia losu, będzie tym który zagadkę wyjaśni. Sam dziennikarz nie odbiera zresztą palmy detektywistycznego pierwszeństwa zwierzęciu – zdaje sobie sprawę że w porównaniu z kocim nosem ludzka intuicja psu na budę się zda.
Logicznym następstwem jest już pojawienie się kota – detektywa oraz gatunku kryminału kociego. Takim podtytuł umieszcza na okładkach swych tłumaczonych na dwadzieścia języków i osiągających milionowe nakłady książek Akif Pirinçci, urodzony w Stambule pisarz niemiecki, którego „Salve Roma” wydało wydawnictwo Sic! Bohaterem, narratorem i detektywem w jednej puszystej osobie jest Francis. Postać Gustawa, homo tylko z nazwy sapiens, jego tak zwanego właściciela, zredukowana jest do kilku niezbędnych rysów – Gustawa jest chodzącym otwieraczem do puszek oraz właścicielem plecaka, do którego wskakuje Francis, by znaleźć się w Rzymie. Obok zagadki kryminalnej, którą rozwiązuje kot, mamy tu także pełnokrwisty romans, którego opis ociera się o pornografię i zapewne usatysfakcjonuje niejednego zwolennika sodomii, który nie pozostaje bez wpływu na zakończenie. Powieść opowiada nie tylko o kotach, ale i o ludziach widzianych z kociej perspektywy, a i koci bohaterowie doświadczają tych samych problemów które trapią ludzki świat. W śród kocich bohaterów znajdziemy ofiarę homofobii, a obszerny przypis wyjaśnia niezorientowanemu czytelnikowi jak to z tym jest u zwierząt. Dużo smaczków znajdą tu miłośnicy klimatów à la Kod Leonarda da Vinci – rzecz dzieje się przecież w Watykanie. No i zajadły antyklerykał też coś znajdzie dla siebie.
Trudno wyobrazić sobie dalszy postęp w procesie emancypacji kota – czy po przejęciu roli detektywa i narratora jest tu jeszcze jakiś obszar ewentualnego awansu? No cóż, być może rola maniakalnego mordercy. Zwierzęta drapieżne, choć zabijają nie jest częścią ich natury, tu się jeszcze nie popisały.

Iza Desperak