Katarzyna Wajda – Kopciuszek, książe i bestia – Zbrodniarz i Panna

KOPCIUSZEK, KSIĄŻĘ I BESTIA – ZBRODNIARZ I PANNA

„I w bajce to nie będzie cud, że los Kopciuszka z księciem splótł…”
Jerzy Jurandot, Powróćmy jak za dawnych lat

„Kiedy rozczarujecie się do wszystkiego schorowani lub zdradzeni, weźcie do ręki powieść Frani czy Marysi i czytajcie ją, czytajcie do drugiej w nocy”[1] – radził Karel Čapek w słynnym eseju Ostatni epos, czyli powieść dla służących. Nie wiadomo, czy Maciej Słomczyński vel Joe Alex, czytał ten tekst i brał sobie do serca rady czeskiego pisarza, z pewnością jednak kryminalny romans jako gatunek był mu znany. Bez literatury, zarówno tej popularnej, jak i literackiej klasyki, nie powstałyby jego kryminalne powieści, na czele z opowieściami o detektywie i pisarzu Joe Aleksie, postaci wymyślonej po to, by jej twórca mógł jednocześnie zapewnić byt rodzinie i skupić się na swoim opus magnum, czyli przekładzie Ulissesa. Popularne nie tylko w PRL-u, ale i całej Europie Wschodniej „Aleksy” stanowiły szlachetną rozrywkę, bowiem te rozgrywające się w anglosaskich realiach, nawiązujące do klasycznych wzorców detektywistycznej szarady spod znaku Agathy Christie kryminalne zagadki nie tylko zapraszały czytelnika do intelektualnej gry czy zaspokajały potrzebę pewnej egzotyki.

Pełniły też swoistą funkcję dydaktyczną, poprzez aluzje do literackiej klasyki, widoczne już w tytułach czy mottach zaczerpniętych m.in. z dramatów Szekspira, których Słomczyński również był tłumaczem. Owe nawiązania z jednej strony mogły stanowić zachętę dla odbiorcy mniej wyrobionego, dla bardziej zaś – rodzaj porozumienia, kodu, czy – jak twierdzi Ewa Mrowczyk – „jakby znak, że narrator uważa swojego czytelnika za kogoś oczytanego, kto potrafi ów fragment docenić, a więc pośrednio jest to wyrażenie swojego szacunku czytelnikowi”[2]. Aluzje do literackiej klasyki to również hołd złożony wielkim mistrzom i uniwersalnym dziełom przez nich stworzonym, bo przecież „dusza ludzka jest nie zmieniona od czasów Greków i Szekspira. Model Jagona czy stryja Hamleta pasuje do każdej noweli kryminalnej”[3], a przy tym swoista nobilitacja gatunku, który podejmuje podobną tematykę, tyle, że sposób i cele są inne. Jak podkreślał sam pisarz:

Wydaje mi się, że nośność polityczna tego typu literatury polega na tym, żeby demonstrowała ona, że zbrodnia jest rzeczą złą, że światem rządzą prawa, którym człowiek podlega, że ich łamanie sprowadza na jednostkę opłakane skutki, że zbrodnia niesie ze sobą cierpienie[4].

W tym kontekście zrozumiałe wydaje się przywiązanie Słomczyńskiego do wzorców klasycznych, patrzenie na powieść detektywistyczną jako na rodzaj moralitetu, dzięki atrakcyjnej formy i interesującej treści pozbawionego natrętnego moralizatorstwa.

Umiejscowienie akcji powieści w Anglii pozwalało twórcy uciec od ograniczeń narzucanych przez powieść milicyjną (i zwiększyć szanse na czytelniczy sukces[5]), sam pisarz wskazywał też na niski poziom kultury zbrodni w Polsce:

… u nas większość zbrodni wynika z pijaństwa, ograniczenia umysłowego lub z tak błahych przyczyn, że jeżą włosy na głowie. W kraju, gdzie raczej trudno wstąpić w niedzielę na kawę, zbrodniarz mógłby się znaleźć w sytuacji tych facetów z filmu Zbrodniarze i filantropii [chodzi o film Gangsterzy i filantropi – przyp. KW], gdzie ta cała misternie budowana historia gangu została załatwiona przez jakiegoś chuligana, który coś zmajstrował przy samochodzie. No, ale przede wszystkim, powieść, która by się działa w kraju, a mam kilka nieudanych prób pod pseudonimem, staje się wbrew mojej woli nie abstrakcyjną krzyżówką, lecz powieścią środowiskową i zaczyna mijać się z celem[6].

Owe nieudane w opinii autora „polskie kryminały” to powieści sygnowane nazwiskiem Kazimierz Kwaśniewski: Śmierć i Kowalski (1962), Zbrodniarz i panna, Każę aktorom powtórzyć morderstwo (obie z roku 1965), Gdzie jest trzeci król? (1966) i Ciemna jaskinia (1967). Istotnie były one mniej poczytne od »Aleksów« (co Stanisław Barańczak tłumaczył to ową ucieczką czytelnika przed milicjantem), jednak, choć pojawiają się w nich funkcjonariusze MO, to w dużym stopniu odbiegają one od schematów powieści milicyjnej, nawiązując zarówno do wzorów klasyki detektywistycznej, jak i innych gatunków literackich. Tym samym udaje im się uniknąć nadmiernej ideologizacji. Wielbiciel przygód Joe Aleksa znajdzie w nich znane chwyty i motywy, począwszy od cytatów z klasyki, stanowiących motto poszczególnych powieści, po wątki autotematyczne – choć nikt tu nie pisuje kryminałów, to jednak są one namiętnie czytane. Co więcej, o ile powieściowy Joe Alex przeżywał przygody, których być może sam, jako pisarz, by nie wymyślił, tak i „polscy” bohaterowie Słomczyńskiego często stają się – lub przynajmniej przypominają – postaciami z czytanych przez siebie książek. I w ten sposób powieści Kwaśniewskiego zyskują dodatkowy wymiar – jako rodzaj literackiego żartu, zabawy konwencją, kolejne porozumiewawcze mrugnięcie oka do wtajemniczonego czytelnika, co zresztą próbowali wykorzystać niektórzy reżyserzy, sięgając po jego prozę.

Filmowe adaptacje były bowiem tylko kwestią czasu – zaważyła tu popularność „Aleksów” i ówczesna polityka repertuarowa polskiej kinematografii, promującej kino rozrywkowe. Przygody pisarza-detektywa ze względów produkcyjnych łatwiej było zaadaptować na potrzeby małego ekranu, a ściślej – Teatru Sensacji „Kobra”, z którym Słomczyński współpracował jako scenarzysta. W efekcie w latach 60. powstał cykl spektakli o Joe Aleksie, którego grał Mariusz Dmochowski. Dla kina lepszym punktem wyjścia były powieści sygnowane pseudonimem Kwaśniewski, choć w czołówkach powstałych filmów – Zbrodniarz i panna (1963) Janusza Nasfetera, Ostatni kurs (1963) Jana Batorego i Gdzie jest trzeci król? (1966) Ryszarda Bera – jako scenarzysta figuruje oczywiście Joe Alex.

W tym zestawie chronologicznie pierwsza adaptacja Nasfetera stanowi przypadek szczególny, gdzie, jak sądzę, mimo zachowania schematu fabularnego, czyli wierności „literze” tekstu, nazbyt daleko odeszło się od jego „ducha”, tonacji, nastroju. W punkcie wyjścia fabuła przypominała typową zbrodnię „po polsku”, podobną wcześniejszemu Dotknięciu nocy (1962) Stanisława Barei: dokonano napadu na samochód przewożący pieniądze, zginął kierowca i strażnik, a cudem ocalała kasjerka jest jedynym świadkiem. W identyczny niemal sposób popełniono już inne kradzieże, skradzione wtedy banknoty pojawiły się na Wybrzeżu, istnieje zatem prawdopodobieństwo, że i tym razem zbrodniarz tam się pojawi. Milicja wysyła więc nad morze kasjerkę pod opieką pozostającego incognito funkcjonariusza, by mogła go rozpoznać i to zanim on rozpozna ją. Rację miał, skądinąd surowo oceniający film, Stanisław Janicki, że: „ta opowiastka mogła np. przybrać postać mrożącego thrillera, dramatu psychologicznego z interesującym tłem obyczajowym i społecznym, czy filmu kryminalnego zrealizowanego z przymrużeniem oka”[7]. Wydaje się, że pierwowzór literacki dawał największe szanse na realizację tego ostatniego wariantu, bowiem polskie realia w Zbrodniarzu i pannie Kwaśniewskiego to dekoracje, w jakich rozgrywa się opowieść mająca mało wspólnego z realizmem.

Kryminalny romans z wyższych sfer
Główną bohaterkę, Małgorzatę Makowską, poznajmy w momencie, gdy słyszy najbardziej znienawidzony przez siebie dźwięk – odgłos budzika:

Miała lat dwadzieścia trzy i nic nie zapowiadało, że w ciągu następnych dwudziestu trzech, a nawet czterdziestu sześciu lat przestanie słyszeć co rano ten przeraźliwy głos, odmierzający jej dni aż nazbyt podobne do siebie[8].

Do tych codziennych rytuałów należało więc wysłuchiwanie kłótni sąsiadów, mimowolne wtajemniczenie w ich rodzinne sekrety, choć dziewczyna stara się spotykać mieszkańców tej rozpadającej się kamienicy jak najrzadziej:

…na dnie tego leżała oczywiście samotność, choroba samotników, rosnąca powoli i nieustannie, zastępująca w coraz większym stopniu kontakty z żywymi ludźmi kontaktami ze światem marzeń, coraz bardziej dziwacznych, coraz piękniejszych i bardziej egzotycznych, coraz dalszych od losu kasjerki powiatowego oddziału banku w maleńkim, ukrytym w zakątku kraju miasteczku (s. 14-15).

Małgorzata pociesza się, słuchając francuskiej piosenki, z której rozumie tylko słowo amour.

Ze sposobu, w jaki zostało powtórzone dziewczyna wywnioskowała, że piosenka jest smutna. To ją trochę pocieszyło. Fakt, że kobiety w Paryżu mogą być tak samo smutne, jak w Kamocku, wydawał się trochę nieprawdopodobny, ale musiało to być przecież prawdą (s.13).

Czyta też po raz kolejny książkę, czy rodzaj poradnika Nie będę Kopciuszkiem, czyli 1000!!! niezawodnych !!! najlepszych !!!! jedynych !!! sposobów zdobycia: Bogactwa – Sławy – Powodzenia!!!!!!!! Ta czysto eskapistyczna lektura bywa jednak zgubna w skutkach, bo zaczytana Małgosia traci kontakt z rzeczywistością, do której brutalnie przywraca ją gniewny głos sąsiadki – „Mówiłam przecie, żeby se pani mleka przypilnowała! Smród wali na całe schody, a ta sobie czyta, hrabina!”(s.15) – a podawane w niej rady rzadko znajdują zastosowanie w praktyce i nie przynoszą pożądanego efektu. Kiedy bowiem dziewczyna zachowuje się zgodnie z zasadą „wytworne wysławianie się i miły uśmiech zjednują nam zawsze serca ludzkie”, to w zamian słyszy: „Co się pani wygłupia?! I czego się pani śmieje jak pomylona?” (s. 15-16). Nieprzystawalność rad do sytuacji bohaterki dotyczy całej książki, która

…pełna była przypowieści o ubogich lub brzydkich dziewczynach, które szczęśliwy traf albo szczęśliwe odezwanie się wyniosły powyżej ich najśmielszych marzeń w rajską krainę ułudy wielkiego świata bogactw, szczęścia i miłości (…), a każda przypowieść kończyła się krótkim komentarzem, zawierającym dobre, natychmiastowe rozwiązanie najzawilszych sytuacji życiowych i rady na wszystko. Ale niestety żadna z tych rad i ani jedno z tych rozwiązań, nie nadawały się do natychmiastowego zastosowania w celu zmiany egzystencji kasjerki Małgorzaty Makowskiej: dziewczyny nieładnej, nieśmiałej i nieenergicznej (s. 25).

Jeśli zrzędliwa sąsiadka może być tutaj figurą złej macochy, to nietrudno znaleźć i piękne siostry, jakimi są mieszkająca naprzeciw atrakcyjna Marysia oraz Inka, koleżanka z banku, która „posiadała tę niezafałszowaną żywotność, która ściąga uwagę ludzi, życzliwość i zaciekawione spojrzenia mężczyzn” (s.18). Małgosia za to uchodziła za porządną dziewczynę – „Nienawidziła tego słowa i marzyła o tym, żeby kiedyś w przyszłości zasłużyć na »nieporządną«. Ale jak wiadomo, dla porządnego człowieka nie jest to takie proste”(s. 26). By jednak zachować twarz i uniknąć cudzej litości, dziewczyna twierdzi, że taki styl życia jej odpowiada. Jest jednak świadoma, że nazbyt bezpośredni, okrutnie szczery strażnik bankowy mówiący

Kto by w to uwierzył, że dla młodej dziewczyny takie życie to przyjemność. Tylko odwagi pannie Małgosi i wyglądu brak trochę. Żeby nie to, to by panna Małgosia z chłopakami chodziła jak panna Inka i inne od nas (s. 26),

ma rację, choć jego słowa są równie przykre, czy nawet upokarzające, jak uwaga kierowcy, że „Każda potwora ma swojego amatora, jak mówią, to i każda się swojego doczeka” (s. 26). Jeśli uznać jej pracę – mechaniczne przeliczanie banknotów – za zajęcie równie żmudne jak przebieranie grochu czy wybieranie popiołu, to podobieństwo bohaterki, skądinąd sieroty, do Kopciuszka nie budzi już wątpliwości. Więcej – wraz z rozwojem intrygi staje się aż nazbyt widoczne, by móc je traktować poważnie. Znaczące są już okoliczności, w jakich doszło do napadu: Małgosia jedzie zamiast Inki, która miała randkę, a w aucie czyta

swój ulubiony rozdział wspomnianego poradnika pt. Nieprzewidziane zbiegi okoliczności,

kończący się – po odpowiedniej przypowieści[9] – przestrogą:

Bądź zawsze w pogotowiu. Nigdy nie wiadomo, kiedy nadejdzie ten jeden jedyny, najważniejszy moment twojego życia, kiedy wszystko się rozstrzygnie, gdy ON POJAWI SIĘ PRZED TOBĄ! Nie pozwól, aby cię w owej chwili nie zauważył! (…) Wszystko jest możliwe (…) Nawet to, co wydaje się zupełnie nieprawdopodobne! Nie daj się zaskoczyć!(s. 30-31).

I tak się dzieje, choć nieco wbrew oczekiwaniom – najpierw pojawia się nie Książę, a raczej Bestia, czyli zbrodniarz napadający na konwój, niemniej dalsze losy bohaterki toczą się zgodnie ze schematem baśniowym, co usprawiedliwia wszelkie nieprawdopodobieństwa fabuły, jak to, że kula przeznaczona dla Małgosi trafiła w książkę, przeszła na wylot i „Pocisk zabrał NIE i w tytule zostały tylko dwa słowa: Będę Kopciuszkiem!” (s. 53). Co skądinąd dziewczyna traktuje z rezygnacją „To była chyba wróżba. Nietrudna zresztą. Człowiek rodzi się Kopciuszkiem i Kopciuszkiem pozostaje. Cudów nie ma” (s. 53). Jak można się domyślić, w tej rzeczywistości cuda jednak się zdarzają. Sama bohaterka, wzorem bajkowych postaci, obdarzona jest zgoła nadzwyczajną cechą, czyli fenomenalną pamięcią wzrokową, czemu daje dowód na komisariacie, gdy potrafi ośmiu identycznie ubranych mężczyzn, w okularach – na wzór zbrodniarza – ustawić w prawidłowej kolejności, mimo iż widziała ich, tak jak jego, tylko przez chwilę. To przekonuje pułkownika, że potrafi rozpoznać przestępcę, stąd też i pomysł jej wyjazdu na Wybrzeże z kapitanem Ziętkiem. Najpierw trzeba jednak zadbać o to, by wcześniej zbrodniarz nie rozpoznał jej. I tu milicja prezentuje się jako dobra wróżka, a konkretnie występuje w tej roli sierżant Kałuska, która, mimo przerażenia Kopciuszka – „Różne widziałam dziewczyny w życiu. Sami towarzysze wiecie, cośmy tu widzieli. Ale takiej, co by się żegnała ze strachu na widok ładnej sukienki i fryzjera, jeszcze nie widziałam. To prawie przeciwne naturze” (s. 61) – przemienia ją w Królewnę, a raczej po prostu wydobywa jej dotąd ukryte piękno. Okaże się, że Małgosia ma wyjątkowo małą stopę, dojdzie też do zgubienia pantofelka, choć nie dosłownego: milicja wykazuje bowiem znaczną niefrasobliwość pozwalając, by w radio podczas podawania wiadomości o napadzie wymieniono też personalia ocalałej kasjerki. Co więcej – po wyjeździe Małgosi i Ziętka jej mieszkania nie objęto obserwacją, zbrodniarz bez trudu tam się dostaje, znajdując nie tylko zdjęcie dziewczyny (przed metamorfozą), ale i atlas z zakreśloną miejscowością Zdroje. Był to wybór kasjerki na chybił trafił, ale zgodnie z logiką opowieści pułkownik postanowił właśnie tam ich wysłać. A przestępca, dzięki tak wyraźnym śladom, może ruszyć za nimi.

I tak zaczyna się druga część historii współczesnego Kopciuszka, gdzie karetą jest

elegancki kabriolet, pałacem najlepszy (i najdroższy) hotel w Zdrojach, balem – dansing i kolacja, podczas której po raz pierwszy je kawior i słyszy od różnych mężczyzn komplementy. Wszystko to w towarzystwie udającego jej brata, przystojnego kapitana Ziętka, który widząc ją już po metamorfozie „uczuł pragnienie opiekowania się tą bezbronną, naiwną dziewczyną i chronienia jej przed każdym niebezpieczeństwem” (s.66). Wkrótce też w hotelu pojawia się trzech nowych gości, wśród których jest zbrodniarz, przybyły tu w jednym celu – zlikwidowania świadka.

Historyjka, jak na prawdziwy „dreszczowiec” przystało, jest lekko szmirowata, momentami rozłazi się w szwach wszelkie w niej prawdopodobieństwo, ale przyznać trzeba, że mimo to rzecz się daje przeczytać – i to w dodatku naprawdę jednym tchem. Napięcie rośnie w oszałamiającym tempie i rozładowuje się dopiero w efektownym zakończeniu na ostatniej stronicy powieści[10]

– pisał recenzent „Nowych Książek”, trafnie podkreślając element kiczu, a jego czytelnicze emocje korespondują z tym, co 40 lat wcześniej pisał Karel Čapek:

O gorączkowy niepokoju, o niecierpliwości, jak to się skończy! O pośpiechu, który gnasz czytelnika ze strony na stronę ku błogiemu rozwiązaniu! O nocne godziny, poprzedzone galopadą straszliwych wypadków![11].

W Zbrodniarzu i pannie aluzje do znanej baśni są bardzo czytelne, a – jak zauważa Anna Martuszewska – schemat Kopciuszka obok schematu Pięknej i Bestii od XVIII wieku „organizowały przeważającą większość fabuł romansowych zwłaszcza (choć bynajmniej nie wyłącznie) w literaturze sensu stricto popularnej”[12]. Małgosia bowiem nie tylko czyta, ale też staje się bohaterką swoich lektur, heroiną romansu kryminalnego, czy sensacyjnego melodramatu. Utworu podobnego do powieści – cieszących się w Polsce w latach międzywojennych dużą popularnością – jakie pisał Edgar Wallace, a także rodzimi autorzy: Antoni Marczyński, Marek Romański czy Stanisław Wotowski, oraz do ich komercyjnej odmiany, czyli powieści zeszytowej. W utworach tych wątek kryminalny – czy raczej sensacyjny – był powiązany z miłosnym i przygodowym, a pewne nieprawdopodobieństwo zdarzeń usprawiedliwiały stosowane przez autorów chwyty, np. technika „zawężania” przestrzeni, dzięki której, np. w Zbrodniarzu i pannie na tej samej drodze do Zdrojów spotykają się owi trzej mężczyźni: Kapliński, Rogalski i Wróblewski, a podobne zbiegi okoliczności narrator tłumaczy rządzącym światem przypadkiem. Zgodnie z tą samą logiką autostopowiczkę Marysię podwiezie inżynier Wróblewski, dzięki czemu spragniona wrażeń (i męskiego towarzystwa) dziewczyna pozna pozostałych, co przypłaci życiem, kiedy jednemu z nich nieopatrznie wyzna, że go już widziała – w oknie mieszkania Makowskiej. Również stosowana przez Kwaśniewskiego narracja symultaniczna, podtrzymująca napięcie – dzięki paralelnie prowadzonemu wątkowi zbrodniarza – poprzez ciągłe sygnalizowanie niebezpieczeństwa wiszącego nad Małgosią, charakteryzowała większość powieści zeszytowych, zwłaszcza w latach 20. i 30. Literatura zresztą wzorowała się tutaj na kinie i jego doświadczeniach ze stosowaniem montażu równoległego.

Powieść zeszytowa czy sensacyjny romans czerpią z tych samych źródeł (np. powieść gotycka, powieść tajemnic, romans łotrzykowski) co utwory kryminalne, stąd też często rozpoczynają się od spektakularnego przestępstwa. Podobnie jest w przypadku historii Małgosi. Na inspirację literaturą brukową wskazuje fragment artykułu prasowego donoszącego o zbrodni:

..Kasjerka Małgorzata Makowska nie poruszyła się nawet, kiedy morderca oddał z najbliższej odległości drugą serię strzałów do przewróconego samochodu… (…) Całe siedzenie samochodu jest poszarpane na strzępy pociskami, a dwaj pasażerowie bankowej warszawy zginęli na miejscu dosłownie porozrywani oddanymi z bliska seriami pistoletu maszynowego… Tymczasem Małgorzata Makowska, obok której przeleciało w małym, zamkniętym pomieszczeniu ponad sześćdziesiąt

pocisków, wyszła z opresji nie tylko ratując życie, ale jedynie z drobnym zadrapaniem na policzku (s.36-37).

Podkreślaniu drastyczności przestępstwa towarzyszy eksponowanie elementu cudownego ocalenia. Sama bohaterka wyjeżdżając nad morze cieszy się, że nie spotkała żadnego z sąsiadów, którzy zapewne dopytywaliby się o szczegóły wypadku:

Nikogo z nich nie obchodziła śmierć tych ludzi. Wszystkich obchodziło, jak się ta śmierć odbyła. W zeszłym roku traktor przejechał dziecko. Stali wtedy długo, całym tłumem, mężczyźni, kobiety i dzieci, patrzyli na te gąsienice traktora i kłócili się, czy te białe to mózg, czy może kość rozdarta na proszek…Nikt nikogo naprawdę nie żałuje (s. 54).

Ta refleksja Małgosi z jednej strony oddaje ową powszechną fascynację śmiercią i zbrodnią[13], z której narodziła się powieść kryminalna, a z drugiej jest egzemplifikacją gatunkowych mechanizmów: śmierć jest potrzebna do uruchomienia intrygi, naruszenia status quo, osoba ofiary to rzecz drugorzędna. Co więcej, sama Małgorzata zaczyna inne życie dzięki morderstwu – choć nie przez nią popełnionemu – może dosłownie uciec od znienawidzonej codzienności, tak jak wcześniej robiła to w wyobraźni, czytając swoje nie tylko romansowe, ale i sensacyjne historie, choć wolałaby o tym zapomnieć. Mówi do kapitana Ziętka: „Nie ma żadnych zbrodniarzy… (…) Nic takiego nie ma i nie będzie… Nie wierzę w to. Wszystko było po to, żebyśmy się tu spotkali, wiesz?..” (s.140).

Bez zbrodni nie byłoby jednak owej wymuszonej podróży – kolejnego częstego motywu w powieści zeszytowej oraz innych zaczerpniętych stamtąd elementów. Małgorzata jako heroina pod pewnymi względami „reprezentuje typ bohaterki, która mieści się w modelu postaci n i e w i n n o ś c i u c i ś n i o n e j: słaba, niewinna, prostoduszna, narażona jest na szczególne zagrożenie”[14]. Niebezpieczeństwo grozi jej ze strony zbrodniarza (już samo to określenie jest znaczące), który jest odpowiednio demonizowany: „To wyjątkowo zręczny bandyta. (…) Nie pozostawił po sobie żadnych śladów” (s. 41) – przestrzega pułkownik, podkreślając: „Ten człowiek zamordował już pięć osób i zamorduje ich więcej, jeśli nie uda się go powstrzymać” (s. 49). Bezwzględności zbrodniarza towarzyszy niezwykła sprawność fizyczna (zręcznie wspina się po drzewach) i umiejętność posługiwania różnymi rodzajami broni – nożem sprężynowym, pistoletem maszynowym, kastetem czy własnymi dłońmi, którymi dusi Marysię, a także – skłonność do luksusu:

»Imperial« był wytwornym hotelem. Ciemne ubranie, niepokalanie biała koszula i mucha obowiązywały wieczorem.

Z satysfakcją przyjrzał się sobie w lustrze. Lubił wielki świat, ciche orkiestry, przyćmione światła, piękne kobiety w pięknych sukniach i pieniądze: tyle pieniędzy, żeby nie myśleć o jutrze i móc je wydawać tak szybko, jak podyktuje wyobraźnia (s.134).

Ów wystawny styl życia pozwala patrzeć na zbrodniarza jako reprezentanta typu nazywanego przez Annę Gemrę złoczyńcą–pseudoarystokratą, a przede wszystkim wprowadzić tak lubiany przez czytelników powieści brukowej[15] motyw bogactwa, uwspółcześnioną scenerię pałacu, czyli najdroższego nadmorskiego hotelu, gdzie bywa ówczesna arystokracja – inżynierowie, lekarze czy – jak „rodzeństwo” Ziętków – przedstawiciele tzw. prywatnej inicjatywy. Rodowód zbrodniarza sięga skądinąd nie tylko literatury, ale i kina, co narrator sygnalizuje, każąc mu rozkładać broń na tygodniku filmowym, a pieniądze z napadu przepakowywać przy wtórze motywu muzycznego z Rififi (1955) Julesa Dassina.

Przeciwwagą dla zagrażającego heroinie złego charakteru jest heros – połączenie Księcia i detektywa, czyli kapitan Kazimierz Ziętek, który Małgosi spodobał się od pierwszego spotkania. Zgodnie z zasadami gatunku pojawia się tu motyw nierówności społecznej: ona to prowincjonalna (i początkowo wyjątkowo nieatrakcyjna) kasjerka, a on jawi się jako światowiec, przyznając „Mieszkałem w pierwszorzędnych hotelach” (s. 55) i pokazując jej, jak jeść kawior. Mimo tego oboje wkrótce zakochają się w sobie, ale ich miłość – zgodnie z romansowym schematem – nie może rozwijać się bez przeszkód, z których niektóre są pozorne, jak rywal w postaci zakochanego w Małgosi rzekomego doktora Zawadzkiego, w istocie zaś – hotelowego złodzieja i oszusta. Skądinąd ta postać –

…syn kulturalnych rodziców, dobrze wychowany i zna trzy języki. Łatwo mu się wkręcać w najrozmaitsze wczasowe towarzystwa. Jego technika polegała na tym, że najpierw obserwował, a potem kradł w sytuacji, kiedy oskarżać go byłoby wielką niezręcznością (s. 126)

– z jednej strony przywodzi na myśl dżentelmenów–włamywaczy w rodzaju Arsena Lupina czy Rafflesa, z drugiej – typ przestępcy nawróconego pod wpływem szlachetnej i dobrej dziewczyny:

Kiedy ją poznałem, stało się coś ze mną. (…) To taka dziewczyna, o której przez całe życie się myśli, że może gdzieś taka jest, ale nigdy się człowiekowi nie udaje takiej spotkać. Śliczna jak obrazek, wie pan, i czuło się od razu, że porządna. Cała była porządna. Od razu wiadomo, że taka nie zdradzi, nie opuści człowieka nawet w najgorszej sytuacji. Dziewczyna jak gwóźdź… Dla takiej mężczyzna mógłby w ogień skoczyć. Co tam w ogień, mógłby nawet zacząć pracować uczciwie (s. 164).

Prawdziwym zagrożeniem jest jednak zbrodniarz, któremu Małgosia również się podoba, nie będzie on jednak nastawał na jej cześć, ale – dla własnego bezpieczeństwa – życie bohaterki. Stąd kolejne znane motywy, jak umożliwiający zwabienie w pułapkę fałszywy list, tu dostosowany do współczesnych realiów: mężczyzna podszywa się pod Ziętka podczas rozmowy telefonicznej, zapowiadając, że przebrany w kostium mnicha będzie na nią czekał w samochodzie, po czym razem pojadą na bal. W efekcie dziewczyna, która wcześniej ze strachu przed mordercą uciekła (co w romansowym schemacie odpowiadałoby rozstaniu, zwłaszcza, że zostawiła ukochanemu pożegnalny list, z tradycyjnymi frazami: „Nie zobaczysz mnie już”, „Zapomnij o mnie, bo nie byłam nic warta…”, s. 160) wsiada do jego auta i tak zostaje porwana. A ucieczce zbrodniarza z Małgosią towarzyszy pogoń herosa – kapitana Ziętka.

Powieść Marysi i Frani kończy się bezwarunkowo szczęśliwie; byłoby rzeczą straszną, gdyby taka niewinność nie została nagrodzona i taka nikczemność zdemaskowana; wszechświat moralny rozpadłby się na kawałki, gdyby się tak nie stało. Bajka przestałaby być bajką, gdyby smok nie został w końcu zabity, a czarownica ukarana; stałaby się sam nie wiem czym, czymś ohydnie podobnym do rzeczywistości. Gdyby Kopciuszek nie wyszedł za mąż za królewicza, jego historia byłaby jedynie ponurym obrazem życia; powiedzmy, życia Marysi lub Frani[16].

Utwór wieńczy happy end: śmierć zbrodniarza i kolejne cudowne ocalenie Małgosi oraz deklaracja kapitana Ziętka: „..to ja jestem w niebie (…), chociaż do tej pory myślałem, że kapitanowie milicji nie są tam dobrze widziani” (s. 173). A potwierdzenie, że „…żyli długo i szczęśliwie” czytelnik znajdzie w kolejnej książce – Każę aktorom powtórzyć morderstwo – w której para bohaterów występuje już jako małżonkowie.

Zbrodniarz i panna nie jest romansem kryminalnym ani powieścią brukową, raczej jej pastiszem, zabawą z konwencjami. Służy temu m.in. rozbijanie fikcji przez samych bohaterów, świadomych, że mają grać kogoś, kim nie są[17]. Małgosia, mając w pamięci swoje lektury, a także dzięki potocznym wyobrażeniom na temat tego, jak żyją bogaci ludzie, próbuje sprostać roli, choć przychodzi jej to z trudem, np. wtedy, gdy powinna – jak sądzi – pić wódkę.

Szybko uniósł kieliszek i wypił. Małgorzata odruchowo zrobiła to samo. Spojrzał na nią. Siedziała zupełnie nieruchomo. Dłoń jej powoli opadła na stół, odstawiając pusty kieliszek. Zakaszlała cicho i uśmiechnęła się przepraszająco. Ziętek nalał jej szklankę wody mineralnej. Podziękowała skinieniem głowy. Wypiła.

– O Boże… – powiedziała cicho. – A to dopiero początek.

– Nie musisz przecież pić wódki, jeżeli nie możesz. – Podsunął jej kawior. – Przecież nie chodzi o to, żebyśmy robili tu jak największe rachunki na konto naszego ministerstwa (s. 80-81).

Wielokrotnie oboje, a zwłaszcza kapitan, będą przypominać sobie, że nie są to niestety, zwykłe wakacje – sam Ziętek, zwolennik kampingu, w podobnych hotelach bywał tylko służbowo, prywatnie nie byłoby go na nie stać. Jednak dzięki pobytowi w Zdrojach bohaterka zweryfikuje swoje marzenia o byciu „nieporządną”, kiedy okaże się, że tym, co wywiera największe wrażenie na innych, jest – obok urody, której ciągle do końca nie jest świadoma – skromność i dobroć, jak u baśniowych heroin. Małgosia znacznie jednak odbiega od stereotypowego wizerunku bohaterki romansu – tam postaci są jednoznaczne, istnieją jako „funkcje”, dzięki którym uruchamiane są fabularne schematy, a ona jednak się zmienia. Nie chodzi tu wyłącznie o przemianę fizyczną – dziewczyna staje się bardziej rozmowna, dowcipna, śmielsza, a świadomość, że wraz z ujęciem zbrodniarza wybije północ i karoca może zamienić się w dynię, dodaje jej odwagi. Małgosia wie, jak trudny będzie powrót do Kamocka i dawnego życia, dlatego mówi Ziętkowi:

Ja już tam nie chcę wracać. (…) Może sobie znajdę pracę tutaj, albo w Warszawie. Zawsze bałam się ludzi, świata, nie umiałam powiedzieć słowa, kiedy było nawet parę osób w pokoju. Czerwieniłam się od razu…. W tym jednym mi pomogliście: nauczyłam się, że muszę być odważna, jeżeli nie mam zostać na wieki wieków w tamtym moim pokoiku. Będę odważna (s. 129).

Dziewczyna jest aktywna – w przeciwieństwie do raczej pasywnych bohaterek romansów – i to również w miłości: ona pierwsza wyznaje, że jest zakochana i prowokuje Ziętka do pocałunku w odpowiedniej scenerii – na molo, podczas pięknej księżycowej nocy. Książę okazuje się chłopakiem z małego miasteczka więc i niebezpieczeństwo mezaliansu zostaje zażegnane. Również wobec zbrodniarza Małgosia wykazuje się odwagą, mimo iż dała mu się zwieść i wsiadła do jego samochodu, myśląc, że to Ziętek. O ile za pierwszym razem cudem uniknęła śmierci z jego rąk, o tyle teraz sama sobie pomaga: kiedy przestępca zjeżdża w leśną drogę, by tam – jak zapowiada – ją zabić, choć z wielką przykrością[18], to ona skręca kierownicę, w efekcie czego auto z impetem uderza w drzewo. W tym geście jest nie tyle chęć uratowania życia, co swoista ekspiacja – za to, że nie zaufała ukochanemu i ze strachu uciekła, a także ochrony innych potencjalnych ofiar oraz pamięć o zabitych kolegach z pracy. Niemniej to ona pośrednio wymierza zbrodniarzowi karę, bo ten ginie na miejscu.

Ten sposób rozwiązania intrygi w znacznym stopniu odbiega od schematów, do jakich przyzwyczaiła czytelników powieść milicyjna, gdzie w finale okazuje się, że milicja wszystko kontrolowała. Tu niemal genialny zbrodniarz potrafił nie tylko zmylić kapitana Ziętka, ale i Kaplińskiego, który w rzeczywistości był wysłanym przez pułkownika oficerem mającym chronić Małgorzatę. Heroiczna postawa dziewczyny ułatwiła zadanie jej ukochanemu, bo co prawda on, rozdarty między obowiązkiem a uczuciem (i lękiem o jej bezpieczeństwo) twierdził, że MO może go złapać bez jej udziału, to wobec przebiegłości przestępcy trudno sobie wyobrazić, jak miałoby to się odbyć, wykluczywszy – znany również z powieści milicyjnej – motyw meldunku z centrali o identyfikacji mordercy, bo to postawiłoby pod znakiem zapytania cały ryzykowny i kosztowny plan. Ponieważ jednak, zgodnie z logiką romansu bohaterka po rozstaniu wróciła i została porwana, te wątpliwości odnośnie skuteczności milicji zostają zepchnięte na drugi plan, zwłaszcza, że oficerowie ruszają w pościg. Skądinąd jest on nieco pastiszowy, bo zarówno uciekający, jak i ścigający są w balowych kostiumach mnichów – zły, demoniczny zakonnik to częsty czarny charakter powieści zeszytowej – co z jednej strony tłumaczy pomyłkę Małgosi, a z drugiej ta maskarada podkreśla pewną umowność całej sytuacji, zwłaszcza że pojawiają się elementy humorystyczne, np. kiedy samochód milicjantów się psuje i zatrzymują inny do zarekwirowania:

– Wysiadać! Milicja! Potrzebny nam jest ten wóz! – Kapliński urwał, bo w wozie siedział przy kierownicy Arab, obok niego Murzyn z kółkiem w nosie, a na tylnym siedzeniu dwie hurysy w czarczafach. Dopiero po ułamku sekundy przypomniał sobie o balu (s.171),

albo gdy pojawiają się rodzime realia – „samochód minął właśnie w szaleńczym pędzie furmankę chłopską” (s.169).

Baśń dla dorosłych

Swoista pastiszowość powieści jest bardziej widoczna w porównaniu z filmową adaptacją. Już bowiem w trakcie realizacji Janusz Nasfeter podkreślał:

Będzie to historia kryminalna bez makabry, bez pseudonastrojów, bez niesamowitości, rzecz potraktowana całkiem serio, nawet bez przymrużenia oka. (…) Kryminalna fabuła służy do pokazania kilku sylwetek ludzkich, uchwycenia psychologicznych rysów pary głównych bohaterów[19].

Ta poważna tonacja sprawia, że w filmie brakuje – poza ogólnym schematem baśni – owych literackich aluzji, zwłaszcza tych nazbyt wyraźnych: Małgosia nie czyta swojego poradnika, nikt nie nazywa jej wprost – jak w powieści – Kopciuszkiem. Brakuje owej

świadomości odgrywania ról, poczucia humoru[20] i dystansu czy autoironii bohaterów,

widocznego w ich powieściowych dialogach, np.

– Wyglądasz jak marzenie biednego kapitana milicji, któremu przyśniła się gwiazda filmowa!

– A ty jak marzenie ubogiej kasjerki z małego miasteczka, której przyśnił się prawdziwy mężczyzna (s. 148).

Rezygnacja z literackiego kontekstu, wzbogacającego rysunek postaci, oraz zabawy romansowymi schematami sprawia, że nazbyt widoczne stają się pewne nieprawdopodobieństwa fabuły i nadzwyczajne zbiegi okoliczności. Zwłaszcza, że film miał mieć bardziej współczesne realia, stąd np. zamiast na turniej tenisowy bohaterowie idą na koncert Czerwono-Czarnych.

Cały film opiera się na daleko posuniętej i przekraczającej ramy przyzwoitości umowie między autorem, zbrodniarzem i panną. A więc tych troje umówiło się, nie wiadomo dlaczego, że zbrodniarz, dowiedziawszy się, że rąbek jego zbrodniczej twarzy zauważony został w czasie napadu przez pewną dziewczynę z Kamocka, nie tylko nie stara się po prostu unikać tej dziewczyny – co nie byłoby w końcu trudne, biorąc pod uwagę, że jest nas 30 milionów – lecz przeciwnie, uporczywie dąży do spotkania z nią[21]

– pisał złośliwie KTT. Także inni recenzenci wskazywali na zbytnią inspirację wzorami „Kobry”, której umowność stała się rodzajem konwencji dobrze sprawdzającej się w telewizji, ale nie w kinie. Zauważył to również Aleksander Jackiewicz, podkreślając:

Wątek kryminalny jest w Zbrodniarzu i pannie tylko ramą i to nie najlepszą – za mało nośną, zanadto naciąganą, właśnie pod względem gatunkowym za mało zdyscyplinowaną. Ramę wypełnia staranna obserwacja obyczajowa, poruszająca się zresztą po terenie dość wygranym w polskim filmie, i od początku raczej drażniącym: po terenie rodzimego high life’u; podczas wakacji, nad morzem. Ale jest coś bardziej interesującego w tej ramie, to sprawa psychologiczna: przeniesienie zapracowanego człowieka z jakiejś mieściny w owe wakacje, do luksusowego hotelu nad morze. Przebranie prowincjonalnej brzyduli (…) w modne szatki, zrobienie z brzyduli atrakcyjnej kobiety, dodanie jej do towarzystwa Zbyszka Cybulskiego. I to wszystko, żeby przyciągnąć zbrodniarza. A więc cała zabawa – nie dla niej; ona niecodzienna i owe parę dni w pięknym hotelu, na plaży, w towarzystwie przyjemnych mężczyzn i zadbanych kobiet – to nowy mit Nasfeterowski i nowe rozczarowanie, baśń dziecinna dziejąca się, dla odmiany, wśród dorosłych ludzi[22].

Radykalizm tej zmiany otoczenia, wręcz światów, jest tym bardziej widoczny, że życie Małgorzaty filmowej przed napadem wydaje się o wiele bardziej przygnębiające i monotonne niż powieściowej. Doskonale pokazuje to pierwsza scena – porannego wstawania – gdy kamera przesuwa się po sprzętach wyjątkowo nieprzytulnego pokoiku, by zbliżyć się do twarzy bohaterki – równie postarzałej, smutnej, jak przestrzeń, w jakiej żyje. Nieatrakcyjna powierzchowność zdaje się iść w parze z równie bezbarwną osobowością, na co wskazywałaby scena, gdy Małgorzata, już po wypadku, przesłuchiwana jest na komisariacie, na każde pytanie odpowiadając: „Tak, proszę pana” lub „Nie, proszę pana”. Pewna irytacja oficerów udziela się także widzowi. W powieści bohaterka kilka razy odwiedza komisariat, tu te wizyty zostały skondensowane do jednej sceny, zredukowano dialogi, w tym niezręczną uwagę Ziętka, pokazującą różnicę między tonacją książki i filmu, a także odmienną koncepcję w tworzeniu bohaterów:

– Komu jak komu, ale pani chyba niełatwo byłoby rozpocząć życie kociaka na plaży w Sopocie czy Zdrojach i spędzać wieczory na dansingach w Ustce… – Uśmiechnął się, ale zaraz spoważniał, bo przyszło mu do głowy, że nawet tak bardzo pozbawiona pretensji dziewczyna może odczuwać przykrość, kiedy odsądzi się ją od tego rodzaju możliwości. – To znaczy… chciałem powiedzieć, że na pewno nie należy pani do ludzi, których pociąga próżniaczenie się, tańce, alkohol i spanie w dzień, a zabawa w nocy, prawda?

– O, na pewno nie, proszę pana. Ja bym nawet nie umiała wysiedzieć długo w nocy. Zaraz jestem śpiąca. A poza tym nawet tańczyć dobrze nie umiem. Mało chodzę na zabawy… Czasami na imieniny do jakiejś koleżanki (s. 48).

Filmowa metamorfoza Małgorzaty pozbawiona jest obecnych w powieści elementów wręcz komediowych, np. gdy pułkownik i kapitan widzą śliczną dziewczynę i nie rozpoznawszy jej chcą udzielić nagany wartownikowi za wpuszczanie obcych bez przepustki, podczas gdy sama bohaterka niemal ze łzami prosi o oddanie butów, bo „nawet milicja nie ma prawa odbierać obywatelowi jego pantofli” (s. 65). Na ekranie wszystko to ograniczone zostało do widoku pięknej młodej kobiety z trudem się poruszającej, bo nie potrafi chodzić w szpilkach. Kolejne sceny podkreślają bajkowość rzeczywistości, w jakiej Małgorzata się znalazła: przestronny hotelowy pokój w niczym nie przypomina jej mieszkania, zwłaszcza gdy okazuje się, że naciśnięte z dziecinną wręcz ciekawością dzwonki sprowadzają kelnera, fryzjera i manikiurzystkę. O ile na pierwsze pojawienie się personelu Małgosia reaguje przestrachem i tłumaczy się pomyłką, o tyle za drugim razem wzywa go świadomie. Coraz lepszemu odnajdywaniu się w nowej, bajkowej rzeczywistości (znaczące jest zachowanie Małgosi, gdy po dansingu, lekko wstawiona, powtarza sobie na głos komplementy Zawadzkiego – „Pani jest czarująca”), towarzyszy jednak nieustanna świadomość jej tymczasowości i czekanie na dźwięk budzika, który przerwie piękny sen. Komentarzem do tej sytuacji jest refren piosenki: „Dzień powieje chłodem i rozłączy nas, nastanie pożegnania szary czas. Dobra jest ta noc – niech trwa”. Idyllę zakłóca myśl o celu, w jakim tu przyjechali – nieustanne zwracanie uwagi na mężczyzn w okularach – a także o różnicy między Zdrojami a życiem w małym miasteczku, stąd też – jak nie bez ironii – pisała Danuta Karcz:

Przestępca i całe zdarzenie przestają widza interesować. Martwimy się natomiast o pannę, której przyjdzie przecież oddać fantastyczną kolekcję ciuchów »made by Moda Polska«, i powrócić za okienko kasy w miasteczku »N«, a piękny apartament hotelowy zamienić na nader smutno wyglądający pokoik. Chcielibyśmy więc, by przestępca wyprowadzał w pole nasz aparat bezpieczeństwa jak najdłużej – tym bardziej, że rozmiar dokonanej kradzieży pozostaje w rażącej dysproporcji do sum zainwestowanych w jej wykrycie, a zwrot zrabowanego majątku państwowego w żadnej mierze tych inwestycji nie pokryje. Widząc rozrzutność naszego aparatu do ścigania przestępstw, szkodliwość społeczna tego ostatniego wydaje się znikoma, morderca i jej ofiara całkowicie obojętni. Martwi nas tylko przyszłość Kopciuszka[23].

Małgosia też o tym myśli, stąd jej – o wiele bardziej dramatyczne niż w powieści – wyznanie:

Ty nie wiesz, co to jest małe miasteczko, jesienią albo zimą. Wyście mi chyba krzywdę zrobili, bo wszystko daliście mi tylko na chwilę, jak zabawkę – a potem mi odbierzecie. Wszystko muszę zostawić w waszej garderobie – nawet twarz!

Ta kwestia, choć podobna do książkowej [24], brzmi nieco pretensjonalnie, nie tylko dlatego, że tam Ziętek, też chłopak z prowincji, lepiej ją rozumiał. W powieści łagodziło ją poczucie humoru bohaterów i to wyraźne sygnalizowanie przez narratora, że bawi się romansową konwencją, na ekranie zaś tonacja serio sprawia, że podobne dialogi sytuują Zbrodniarza i pannę bliżej melodramatu niż filmu kryminalnego. Stąd i niektóre chwyty – jak pożegnalny list kończący się słowami „Gdybym mogła uwierzyć, że mnie kochasz, ale to nieważne” – wydają się nazbyt, stereotypowo wręcz, melodramatyczne. Z drugiej strony podkreślają okrucieństwo tego planu MO w stosunku do dziewczyny. Zwłaszcza że ona sama do tej pory nawet nie miała odwagi, by myśleć o wyjeździe ze znienawidzonego Kamocka, a teraz poznała, jak może wyglądać życie poza nim. Wraz z pojawieniem się zbrodniarza – o czym świadczą banknoty z napadu, a także zabójstwo Marysi – wzrasta nie tylko strach o owe fizyczne bezpieczeństwo, ale i poczucie swoistego uprzedmiotowienia, wykorzystania jako przynęty, bo Małgosia podejrzewa, że Ziętek od początku nie wierzył, że ona potrafi rozpoznać przestępcę.

Kapitan Ziętek nie jest przekonujący – ani kiedy mówi o wielkim zaufaniu, jakie ma do niej, ani o łączącym ich uczuciu. Wpływ na to miała inna koncepcja scenariusza (i znaczna redukcja wątku miłosnego), ale i, jak sądzę, decyzje obsadowe. Główne role zagrali bowiem Ewa Krzyżewska i Zbigniew Cybulski, czyli Krystyna i Maciek z o kilka lat wcześniejszego Popiołu i diamentu (1958). Trudno z dzisiejszej perspektywy zarzucać twórcom Zbrodniarza i panny swoisty koniunkturalizm, tłumaczyć zaangażowanie tej pary aktorów chęcią wykorzystania popularności czy – już wtedy – legendy filmu Wajdy. Pojawił się też Adam Pawlikowski, czyli Andrzej z Popiołu i diamentu. Także scena napadu – sposób filmowania zbrodniarza (choć bez twarzy), tego, jak trzyma broń czy widok wypadającego z drogi samochodu – nieodparcie przywodzi na myśl sekwencję wstępną filmowej adaptacji powieści Jerzego Andrzejewskiego.
W latach 60. angażowanie znanych i popularnych aktorów do filmów kryminalnych – i kina rozrywkowego w ogóle – stało się niemal regułą. Scenariusz Joe Aleksa dawał szansę zobaczenia Krzyżewskiej i Cybulskiego w historii kończącej się – w przeciwieństwie do Popiołu i diamentu – szczęśliwie dla ich bohaterów (czego zapowiedzią jest śpiewana przez Helenę Majdaniec piosenka z refrenem „Kup mi bilet do przystanku happy end”), choć zapewne niektórych widzów widok milicjanta o twarzy Maćka Chełmickiego mógł razić. Oboje dostali dobre recenzje, choć przede wszystkim chwalono aktorkę za wiarygodne pokazanie przemiany „prowincjonalnej gęsi we wczasowego kociaka”[25]. Z Cybulskim sprawa miała się nieco inaczej, aktor bowiem – ciągle obciążony legendą Maćka, ale niedostający propozycji na miarę tamtej roli – wkroczył w fazę kariery, którą Tadeusz Lubelski nazwał „śmieszni panowie”[26]:

Zaczął zatem grać role normalnych panów w średnim wieku, podpatrywanych w zwykłych, codziennych sytuacjach. Znikły pionierki i skórzana kurtka, skończyły się ciemne okulary (…). Również i te role Cybulski przyjmował. Złościł się, irytował, wściekał, ale grał. Coraz bardziej tych swoich nowych ról nienawidził, ale zarazem wykłócał się z reżyserami o najbłahszy metr taśmy ze swoją postacią, wyrzucany przez nich przy montażu[27].
Choć w rozmowie z odwiedzającym plan dziennikarzem aktor, pozornie zadowolony, podkreślał: „Żadnych kompleksów, dwuznaczności, obciążeń. Rola nowego typu: prosta, jednoznaczna, sympatyczna”[28], to, jak zauważa Lubelski:

Ale i te role, do których nie miał przekonania, usiłował uzgadniać ze swoją osobowością. Wzbogacił je, przenosząc poza ramy gatunku. Nawet najprostsze kwestie kapitana Ziętka (…) wypowiadał w ten sam szczególny, sobie tylko właściwy sposób, swoim kresowym akcentem i zniecierpliwioną tonacją podważając oczywistość zwykłych czynności czy poleceń. Efekt był paradoksalny: widz przestawał wierzyć w zawodową sprawność bohatera-milicjanta i los Ewy Krzyżewskiej wydawał się tym bardziej zagrożony[29].
Rzeczywiście, choć scenariusz sprzyjał powrotowi do ciemnych okularów, to kapitan Ziętek w roli opiekuna świadka mógł budzić wątpliwości, a jego rzucone w stronę Małgosi „Trzymaj się, nie bój się” – szczególnie w kontekście morderstwa Marysi i niebezpieczeństwa, że zbrodniarz rozpoznał kasjerkę, nie uspokaja ani bohaterki, ani widza. Ów dystans aktora sprawia, że Cybulski nie jest też wiarygodny jako amant, co doskonale widać w scenie na molo, gdzie, mimo sprzyjającej scenerii, najpierw oboje rozmawiają o mordercy, a kiedy w końcu mężczyzna decyduje się wziąć dziewczynę w ramiona i pocałować, to mimowolnie odnosi się wrażenie, iż zrobił to, bo nic innego nie przyszło mu do głowy.
I choć w filmie wątek kryminalny rzeczywiście pełni rolę swoistego pretekstu, zbrodniarz – jak sugeruje sama bohaterka – był jej potrzebny do przemiany i znalezienia miłości, to samo uczucie na ekranie wypada dosyć nieprzekonująco. Trudno więc zgadnąć, co skłoniło Małgorzatę do powrotu po ucieczce – w powieści były to m.in. usłyszane na dworcu kolejowym słowa Zawadzkiego o niej („Mężczyzna, którego ona pokocha, będzie mógł być spokojny we dnie i w nocy. Taka nigdy nie zawiedzie…”, s. 164) – ale już w samochodzie, myśląc, że mężczyzna w kostiumie mnicha to Ziętek, wyznaje mu miłość. Finałowa sekwencja – porwanie, pościg i śmierć zbrodniarza – przypomina w pewnym momencie powieść: ścigający mają defekt, stąd zatrzymują inne auto i inżynier Wróblewski – w pozie filmowego rewolwerowca, trzymając pistolet w ręce – każe im wysiadać. Taki element pastiszu to wyjątek, zaraz też – podobnie jak w książce – wyjaśni się pochodzenie jego broni: to zapalniczka, dzięki której – podobnie jak incognito Kaplińskiego – możliwe było trzymanie w tajemnicy tożsamości przestępcy. Zresztą postać zbrodniarza, pozbawionego, podobnie jak para głównych bohaterów, swojego literackiego kontekstu, a także – ze względu na zmianę medium – introspekcji, staje się mało wyrazista, nie budzi większych emocji, a jego tropienie bohaterki nie buduje specjalnego napięcia[30].

Niestety, wszystkiego za mało w tym filmie. Za mało wątku kryminalnego, by mógł się rozwinąć. Obserwacja obyczajowa, często trafna, przecież bardzo ograniczona. Wątek psychologiczny na tym zasadzony, na tej niepożywnej glebie. Wreszcie wszystko istnieje obok siebie i rzecz nie może się złożyć. (…) Nasfeter odpowie mi, jak odpowiedział po prasowym pokazie: „Chciałem zrobić kulturalny film rozrywkowy”. To zrobił. Czego trzeba więcej? A trzeba [31].
W tych krytycznych słowach Jackiewicza brzmi przede wszystkim rozczarowanie i troska o dalszą drogę twórczą Nasfetera[32], inni recenzenci byli bardziej bezpośredni[33] – Zbrodniarz i panna jako swoisty milicyjny melodramat został generalnie dosyć nisko oceniony, np. średnia ocen „9 gniewnych” tygodnika „Film” wynosiła zaledwie 2,8 w skali od 1 do 6. Wydaje się jednak, że historia prowincjonalnego Kopciuszka wraz z upływem czasu zyskuje na wartości, głównie dzięki nostalgii, jaką budzi oglądanie znanych, w większości nieżyjących już aktorów, jak Ewa Krzyżewska, Helena Grossówna, Zbigniew Cybulski, Adam Pawlikowski, Edmund Fetting, Piotr Pawłowski, czy słuchanie muzyki Krzysztofa Komedy. I nawet współczesny widz, świadom niedoskonałości filmu, może poddać się urokowi czarno-białego kina sprzed ponad 40 lat, w myśl słów przedwojennego szlagieru – „Powróćmy jak za dawnych lat, w zaczarowany bajek świat..”

[1] Karel Čapek, Ostatni epos, czyli powieść dla służących, [w:] tenże, Marsjasz, czyli na marginesie literatury, tłum. H. Janaszek – Ivaničková, Kraków 1981, s. 149.
[2] Ewa Mrowczyk, Przedziwna historia pana Macieja Słomczyńskiego i Mister Joe Alexa, „Dekada Literacka” 1998, nr 6-7, s. 22.
[3] Cyt. za: Ryszard Kosiński, Śniadanie u Joe Alexa czyli rozmowa o powieści kryminalnej, „Dookoła świata” 1965, nr 40, s. 15.
[4] Cyt. za: »Kryminał« – forpocztą literatury masowej? Dyskusja redakcyjna, „Kultura” 1963, nr 21, s. 7.
[5] Jak pisał w swoim eseju o powieści milicyjnej Stanisław Barańczak „klient księgarni, który pyta czy rzecz jest »zachodnia« czy »polska« ma na myśli nie tyle narodowość autora, ile lokalizacji fabuły – w zachodnich (a więc policyjno – detektywistycznych) lub krajowych (a więc milicyjnych) realiach. Miłośnik »kryminałów« wie dobrze, że wprowadzenie bohatera – milicjanta ciągnie za sobą znajomą aurę dydaktyzmu banału i nudy; powieść osadzona w realiach zachodnich może być natomiast lepsza lub gorsza, ale jedno w niej jest pewne: milicjanta nie będzie”. (cyt. za: Stanisław Barańczak, W kręgu powieści: nadludzie w niebieskich mundurach, [w:] tenże, Czytelnik ubezwłasnowolniony. Perswazja w masowej kulturze PRL, Paryż 1983, s. 97.)
[6] Cyt. za: Ryszard Kosiński, Śniadanie u Joe Alexa…
[7] Stanisław Janicki, Po najmniejszej linii oporu, „Kultura” 1963, nr 4, s. 8.
[8] Kazimierz Kwaśniewski, Zbrodniarz i panna, Warszawa 1965. Wszystkie cytaty pochodzą z tego wydania, więc przy kolejnych podawać będę tylko numery stron.
[9] Tym razem „O ubogiej dziewczynie, która wpadła pod koła pędzącego samochodu owdowiałego milionera i pomimo złamanej nogi potrafiła oczarować tego milionera swym skromnym wdziękiem i ujmującym uśmiechem nie dając poznać po sobie, jak bardzo cierpi, póki siły nie opuściły jej i nie padła zemdlona w jego męskie, zamożne ramiona. Ta dziewczyna w ułamku sekundy zrozumiała najwyraźniej, że może przestać być Kopciuszkiem i nie wolno jej stracić za żadną cenę szansy, być może jedynej w życiu” (s. 30). Przytaczam ten fragment, by pokazać, że autor, lekko kpiąc, przywołuje różne melodramatyczne wątki jako swoisty komentarz – czy antycypację – do sytuacji bohaterki.
[10] Cyt. za: Jerzy Siewierski, Nowe powieści kryminalne, „Nowe Książki” 1965, nr 14, s. 651.
[11] Karel Čapek, Ostatni epos, czyli…, s. 159.
[12] Anna Martuszewska, Przemiany romansu, [w:] Literatura i Kultura Popularna, t. IX, pod. red Tadeusza Żabskiego, Wrocław 2000, s. 10.
[13] Trafnie opisuje to Karel Čapek: „Ludzie bardzo chętnie czytają o zbrodniach. Z pewnością tego potrzebują. Dlatego czytają kryminały i sprawozdania z sali sądowej. Zniszczcie jedne i drugie, a będą siedzieć wieczorem na przyzbie albo wokół ognisk i opowiadać sobie o zbrodniach popełnionych w całym powiecie w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat. Będą sobie opowiadać, że szewc jeszcze kiedyś zabije swoją żonę i że starosta gminy kradnie.”(Holmesiana, czyli o kryminałach [w:] tenże, Marsjasz,…., s. 132.)
[14] Cyt. za: Anna Gemra, »Kwiaty zła« na miejskim bruku. O powieści zeszytowej XIX i XX wieku, Wrocław 1998, s. 127.
[15] Jak tłumaczył to Karel Čapek: „Dawno już stwierdzono, że podczas gdy pan czyta z upodobaniem powieść z życia wielkomiejskich mętów społecznych, służąca z równym upodobaniem czyta powieść z życia książąt lub hrabiów. Jest to zupełnie naturalne; każdego nęci romantyzm innego, nieznanego życia i podczas gdy pan zagłębiony w swojej książce przeżywa w wyobraźni możność bycia wyrzutkiem społeczeństwa, służąca przeżywa tak samo możliwość bycia hrabiną. W ten sposób literatura wyrównuje społeczne nierówności tego świata. Jednakże ta socjologiczna interpretacja nie jest w pełni wystarczająca. (…) Trzeba być hrabią lub księciem, aby człowiek mógł się wyłącznie poświęcić namiętnościom, czynom, miłości czy intrygom. Urodzenie i bogactwo są jak gdyby niezbędnym środkiem romantycznych czynów i skomplikowanej akcji. Od barona w dół zaczyna się sfera realizmu, psychologii, a ewentualnie także i kwestii społecznej; natomiast sfera epiki rozpościera się od barona, bankiera lub złoczyńcy wzwyż. Wyjątek stanowią odległe kraje” (Ostatni epos…, s. 149-150).
[16] Karel Čapek, Ostatni epos…., s. 155.
[17] Dobrze pokazuje to ten dialog:
„ – A kim, według ciebie, jest osoba, którą udajesz?
– To jest bardzo, bardzo ładna dziewczyna, która ma masę forsy i nic do roboty. Ma bogatego ojca i jest jedynaczką. I rodzice na wszystko jej pozwalają. A ona jest zepsuta. I dużo razy już piła wódkę w nocnych lokalach. I nic sobie z tego nie robi. Jak myślisz?
– Chyba tak… – odpowiedział poważnie, z wahaniem. – Ale ten model nie będzie dla nas najbardziej użyteczny.
– Dlaczego?
– Bo tak zachowując się, mniej widzimy, za to nas lepiej widzą. A przecież nie o to chodzi. Myślę, że powinnaś być swobodną i opanowaną” (s. 82).
[18] „Pani jest bardzo piękna. Powinna pani żyć. Niestety, nie mam innego wyjścia. Poza tym mam bardzo wrażliwe usposobienie. A proszę mi wierzyć, że to zupełnie co innego – zabijać ludzi z daleka z pistoletu maszynowego, a co innego własnoręcznie z bliska… Jest w tym jakaś intymność, której należy unikać, bo potem obciąża wyobraźnię…”(s.169-170). Skądinąd ta elokwencja zbrodniarza może być odebrana jako kolejny sygnał „literackości” tej postaci.
[19] Zbigniew Pitera, Zbrodniarz (=?) i panna (Ewa Krzyżewska), „Film” 1962, nr 36, s. 10.
[20] Poczucia humoru nie mają również inne postaci, m.in. zabrakło w filmie dowcipnej rozmowy Zawadzkiego z konwojującym go milicjantem:
„ – Za te pieniądze, które w ciągu ostatnich lat państwo wydało na moje utrzymanie i bilety kolejowe, można by wybudować szkołę tysiąclecia.
Milicjant wzruszył ramionami.
– Znowu panu wlepią parę latek i tak powoli uzbiera się na całe milenium – powiedział z ponurym humorem. – Tylko tak dalej! Niech pan się łatwo nie zraża” (s. 163).
Nie ma też tutaj cytowanej wcześniej wypowiedzi złodzieja o Małgosi, którą kończy dosyć zabawna puenta:
„Chciałbym ją jeszcze kiedyś spotkać….dokończył [Zawadzki] rozmarzonym głosem (…)
– O ile znam kodeks, to dwa, trzy latka i spotkacie się – powiedział milicjant flegmatycznie” (s 164).
[21] Krzysztof Teodor Toeplitz, Zbrodniarz i panna, „Świat” 1963, nr 32, s.11.
[22] Aleksander Jackiewicz, Inny Nasfeter, „Film” 1963, nr 27, s. 14.
[23] Danuta Karcz, Nasza porcja sensacji, „Kino” 1969, nr 3, s. 8 – 9.
[24] W powieści to fragment dłuższej rozmowy, toczonej przez bohaterów po tym, jak okazało się, że Zawadzki nie jest poszukiwanym zbrodniarzem. Małgosia zastanawia się, jak będzie wyglądało jej życie po tym, jak złapią sprawcę: „Odbiorę z depozytu swoje rzeczy, ubiorę się w nie i odjadę. A potem do końca życia będę we wszystkie dni powszednie siedziała w okienku kasowym od ósmej do trzeciej, a w niedzielę albo sobie pójdę na spacer, albo będę czytała, jak nie być Kopciuszkiem… Albo będę marzyła, żeby jakiś nowy bandyta zaatakował samochód bankowy i żebym przeżyła ten napad i znowu mogła pojechać do Zdrojów i rozpoznawać go. A jesienią będę czytała dużo książek kryminalnych, bo buty przemakają na spacerze… Ty nie wiesz, co to jest małe miasteczko jesienią albo zimą. W restauracji pijacy mówią do pijaków o tym, jacy byli dzielni za Niemców albo gdzie mają jakąś powiatową, ważną osobę. W kinie filmy o których przed rokiem czytałeś już w tygodnikach. W Domu Kultury śpiewają i tańczą to, co już nie istnieje, jakieś tańce ludowe, których nikt nie zna. Zresztą nie umiem śpiewać ani tańczyć. Ty nic nie wiesz…
– Może i wiem? – powiedział Ziętek w zamyśleniu. – Sam pochodzę z małego miasteczka.
– To dobrze, jeżeli wiesz. Wyście mi zrobili okropną rzecz: daliście mi świat na chwilę jak zabawkę dziecku, a potem odbierzecie. Nawet twarz będę musiała wam oddać i wrócić do tamtej.
– Ale dlaczego?
– Bo w Kamocku by mnie palcami wytykali. Znają mnie, wiedzą, że j e s t e m i n n a. To… by było jak przebranie…Nawet mężczyźni tam by nie uwierzyli w to, że jestem inna” (s.128).
[25] Cyt. za: Zbigniew Pitera, W stronę kryminału, „Film” 1963, nr 27, s. 4. Krzyżewską za główny atut filmu uznał KTT, podkreślając, że właściwie zagrała tu dwie role i „zwłaszcza to pierwsze wcielenie wydaje mi się ciekawe i wrażliwie narysowane, zdradzające prawdziwy nie-kociakowaty właśnie, talent aktorski. (Krzysztof Teodor Toeplitz, Zbrodniarz…)
[26] Tadeusz Lubelski, Cybulski: fazy degradacji mitu, [w:] Zbigniew Cybulski. Aktor XX wieku, pod red. Jana Ciechowicza i Tadeusza Szczepańskiego, Gdańsk 1997, s. 145.
[27] Jw.
[28] Cyt. za: Zbigniew Pitera, Zbrodniarz (=?) i panna…
[29] Tadeusz Lubelski, Cybulski…, s. 145.
[30] „Naszym twórcom wydaje się, że tajemniczość i niepokój można wywołać przez wprowadzenie co pewien czas jakichś niezidentyfikowanych rąk i nóg, a te rekwizyty ani rusz nie chcą wywoływać w nas uczucia strachu” (Cyt. za: Danuta Karcz, Nasza… , s. 9).
[31] Aleksander Jackiewicz, Inny Nasfeter…
[32] Recenzjom towarzyszyły zresztą spekulacje na temat powodów, dla których reżyser wcześniej zajmujący się tematyką dziecięcą, sięgnął po kino gatunków, i to akurat kryminalne. Sam Nasfeter mówił o filmie-wytchnieniu, choć niektórzy sugerowali inne powody: „A może sięgnięcie po temat Zbrodniarza i panny to tylko kokieteria ze strony reżysera, by wreszcie ujrzeć nieco powszechniejsze słowa uznania za swój żmudny a niedoceniony wkład w rozwój filmu o tematyce dziecięco – młodzieżowej?” (Cyt. za: Elżbieta Dziębowska, Relaks nad morzem, „Ekran” 1963, nr 26 s.6.). Zbrodniarz i panna pozostał jedynym filmem kryminalnym w dorobku reżysera.
[33] Np. Danuta Karcz pisała:. „Zbrodniarz i panna nie spełnia dobrze ani funkcji rozrywkowej, ani wychowawczej. Może tylko jakiś profit wyciągnęła z tego nasza milicja, jeżeli odczuwa braki kadrowe. Można przypuszczać, że ilość ofert współpracy w zaszczytnej służbie przerosła potrzeby i możliwości przyjęcia (Danuta Karcz, Nasza porcja …, s. 9.)