Grzegorz Sroczyński – Gdzie są chłopcy z tamtych lat

MAGAZYN nr 52 dodatek do Gazety Wyborczej nr 304, wydanie waw (Warszawa) z dnia 1999/12/30, str. 14
Fot./Rys. JERZY GUMOWSKI, EUGENIUSZ RADOCKI/ADM/CAF, LESZEK SUROWIEC/ADM/CAF

ŻYCIORYSY – GDZIE SĄ CHŁOPCY Z TAMTYCH LAT…

Co dzieje się dziś z ludźmi, o których było głośno – bo reprezentowali władzę albo weszli do historii jako bohaterowie opozycji? Dlaczego zniknęli, kim są dzisiaj, jakie mają plany? Wracamy do cyklu, który przed pięcioma laty po raz pierwszy pojawił się w „Magazynie”

ANNA KŁODZIŃSKA

Od końca lat 40. dziennikarka „Życia Warszawy”. Pisała o przodownikach pracy. Potem prowadziła kronikę kryminalną. Wreszcie stworzyła postać porucznika Szczęsnego, wzorowego milicjanta i uczyniła go bohaterem swoich 29 powieści kryminalnych.

W pierwszej („Śledztwo prowadzi porucznik Szczęsny”) chodziło o mięso:

„- Żurawska ma brata w Miejskim Handlu Mięsnym i tych troje to jest taka spółka, czy jakaś…

– Siuchta – dokończył oficer […].

– Jezus Maria! – powiedział sekretarz, który miał stare nawyki […].

Oficer postawił kołnierz i ruszył przed siebie szybkim, mocnym krokiem człowieka, który spełnił powierzone mu zadanie”.

W następnych książkach porucznik Szczęsny ścigał paserów, handlarzy walutą, ajentów gastronomicznych i spekulantów. Pod koniec lat 60. zajął się agentami zachodnich wywiadów. W powieści „Potem przychodzi ktoś inny…” zostaje zamordowany docent Zieliński, genialny chemik, były partyzant Gwardii Ludowej. Zamordowano go za to, że odmówił sprzedania na Zachód swojego wynalazku – nowego leku. Agentami są Artur i Eliza Stein – „pracownicy obcego konsulatu”. Porucznik Szczęsny stara się ich zdemaskować, a w wolnych chwilach chodzi do teatru („na scenie był las-nie-las, pełen cieni i przelatujących co chwila czerwonych świateł, gdzieś z góry, z prawej i lewej strony, schodzili partyzanci, błyskały lufy karabinów, śpiew brzmiał coraz donośniej: >>Dziś do ciebie przyjść nie mogę<<…”). Poza tym nie lubi Niemców: „Gdybyście nie zniszczyli nam całego przemysłu i w ogóle kraju, mielibyśmy dziś tyle, co wy” – docina niemieckiemu profesorowi Krausowi, kiedy ten przechwala się swoim zachodnim autem. Zresztą profesor Kraus również okazuje się agentem obcego wywiadu, w dodatku mordercą.

W roku 1975 na łamach dwutygodnika „Student” pojawiła się rubryka „Książki najgorsze”. Ukazywały się w niej złośliwe recenzje polskich powieści kryminalnych, podpisane pseudonimem Feliks Trzymałko i Szczęsny Dzierżynkiewicz: „Nasza ulubiona autorka Anna Kłodzińska tym razem nie spełniła pokładanych w niej nadziei. Jej poprzednie powieści szpiegowskie chłonęliśmy zawsze z zapartym tchem, pałającymi uszami i wybuchami nerwowego chichotu […] Tymczasem najnowsza powieść rozczarowuje. Dzieje się toto w nudnawym środowisku inżynierów z jakiegoś krajowego instytutu badawczego, jeden inżynier jest najemnikiem wywiadu, drugi pracownikiem kontrwywiadu – ot, szara codzienność świata nauki”.

Harce tajemniczego recenzenta nie trwały długo. Pierwsze zaprotestowało Ministerstwo Obrony Narodowej, wydające powieści Kłodzińskiej. Później była seria anonimowych listów do redakcji, oskarżających recenzenta o „niszczenie kultury narodowej”. W końcu ujawniono, że pod pseudonimem kryje się Stanisław Barańczak. Rubryka „Książki najgorsze” została zlikwidowana.

W kwietniu 1977 roku jedenaście osób zorganizowało głodówkę w warszawskim kościele św. Marcina. Domagali się uwolnienia robotników, aresztowanych w Ursusie i Radomiu w czerwcu 1976 roku. Anna Kłodzińska w „Życiu Warszawy” napisała: „Urządzenie tego żałosnego widowiska miało być demonstracją w celu wymuszenia uwolnienia skazanych w ub.r. za przestępstwa popełnione w Radomiu i Ursusie. […] Byli niejaki Henryk Wujec i Jerzy Geresz, jacyś rezerwowi ekipy Michnika i Kuronia. Przyjechał też St. Barańczak […]. Inicjatorzy zaczęli swą akcję na marginesie życia polskiego i na marginesie pozostali. Nie udała się kolejna próba zmącenia atmosfery społecznej”.

W tym samym roku syn Anny Kłodzińskiej uciekł na Zachód. Był dyspozytorem lotów na Okęciu. Ktoś puścił plotkę, że podczas urlopu w Szwecji został zwerbowany przez zachodni wywiad. Bał się aresztowania.

Tuż przed stanem wojennym Anna Kłodzińska odeszła z „Życia Warszawy” i trafiła do „Rzeczywistości” – tygodnika związanego z partyjnym betonem. Pisała demaskatorskie reportaże – o willach gierkowskiego ministra Glazura, o „rekinach podziemia gospodarczego” i spekulantach.

W stanie wojennym napisała kolejną powieść – o czasie „Solidarności”. „Trzeba ratować kraj przed anarchią i przemocą elementu przestępczego” – mówi porucznik Szczęsny. „W kraju nowa fala strajków, bunt więźniów, blokada żywności, bezczeszczenie cmentarzy, […] rozrzuca się ulotki nawołujące do nieobsługiwania milicjantów w lokalu, do niesprzedawania im benzyny, […] młodzi łączą się w grupy przestępcze, mówi się nawet o tendencjach terrorystycznych, napastnicy stali się okrutni, znęcają się bestialsko, zwłaszcza nad ludźmi starymi, kobietami czy kalekami”. W połowie powieści dochodzi do tragedii – podpity tłum atakuje samotnego milicjanta. Na pomoc milicjantowi rzuca się emeryt, „były partyzant z Lubelszczyzny” – obaj zostają zlinczowani. Na szczęście nadchodzi stan wojenny. Porucznik Szczęsny jest tego dnia wzruszony. Czyta swoim kolegom patriotyczny wiersz: „Nasza miłość na imię ma Polska i my wykonamy jej rozkaz”.

Książkę „W pogardzie prawa”, wydaną w roku 1983, Kłodzińska wysłała generałowi Jaruzelskiemu z odręczną dedykacją. Dostała lakoniczny list z podziękowaniami.

W roku 1989 zachorowała na nerwicę serca i zamknęła się w swoim mieszkaniu. Nie wychodziła.

Dziesięć lat później, w roku 1999, przysłała do „Gazety” list: „Tyle się mówi i pisze o ludzkiej nieżyczliwości, agresji, obojętności dla drugich. A ja niedawno spotkałam się z prawdziwą, bezinteresowną życzliwością! W radiowych „Sygnałach dnia” w każdy piątek słucham felietonu abp. Józefa Życińskiego. Któregoś piątku jak zwykle włączyłam radio – ale felietonu nie było. Zmartwiłam się – może arcybiskup zachorował? Zadzwoniłam do działu łączności ze słuchaczami. Miła pani powiedziała, że felieton był 20 minut wcześniej. Rozżaliłam się: – To już go nigdy nie usłyszę! – Ależ skąd! – odpowiedziała – ja pani przez telefon puszczę taśmę z felietonem! Brakło mi słów, żeby tej miłej pani podziękować”.

Ma 84 lata. Rozmawiamy w jej mieszkaniu na dziesiątym piętrze warszawskiego bloku. Mieszka sama, ale syn często przyjeżdża z zagranicy. Na ścianie Matka Boska i święta Anna w pozłacanych ramach.

– Z nerwicy serca wyleczyły mnie książki księdza Tischnera – mówi. – O wybaczaniu i o prawie każdego człowieka do błędu. Tylko Bóg jest nieomylny. Chodzę co niedziela na msze do Wizytek albo do św. Marcina.

– A pamięta pani swój tekst z 1977 roku o głodówce w tym kościele?

– Było coś takiego, ale ja się właściwie polityką nie zajmowałam. Napisałam natomiast kiedyś piękne opowiadanie o koniach. Zaraz, gdzieś tutaj w tej teczce powinno to być…

Na regałach starannie poustawiane książki o Katyniu, generale Andersie, marszałku Piłsudskim. Jej własne książki o przygodach porucznika Szczęsnego stoją osobno, odwrócone grzbietami do ściany: – Po co do nich wracać, są nieważne – mówi i wyciąga „Nieszczęsny dar wolności” ks.Tischnera, swoją ulubioną książkę.

Grzegorz Sroczyński

Notka klubowa: