Esej o klasykach kryminału skandynawskiego

Skandynawska para

Powieści pisarskiego duetu Maj Sjöwal, Per Wahlöö wydawano u nas 70-tych i na początku 90-tych. W przypadku utworu „Jak kamień w wodę” informacja od wydawcy podaje datę pierwodruku – 1969. Wydana niedawno kolejna powieść z serii o Martinie Becku pochodzi z 1966 roku, a następna , „Reseanna”, z 1965 — mamy tu więc do czynienia z wydawaniem cyklu niejako „od tyłu”.
W przypadku „Mężczyzny, który rozpłynął się w powietrzu”, czytelnik obeznany z późniejszymi losami Martina Becka i jego kolegów obcuje z przeszłymi dla znanego tła wydarzeniami. Mnie ostatnio Martin Beck — Skandynaw, zlewa się niepokojąco z Kurtem Wallanderem, tak działa niestety siła stereotypów. Jednak pamiętam, że we wcześniej czytanych, a później napisanych utworach, Beck przechodził kolejne etapy kryzysu wieku średniego, oraz zobojętnienia na rodzinę. Najpierw sypiał w salonie zamiast z żoną, potem mieszkał już bez żony, i obserwował oddalanie się dorastających dzieci.  Najpierw mieszkał z dwójką dzieci, potem owe dzieci odpływają w swe własne światy. Tu zaś Beck mieszka z żoną i dziećmi i nic nie zapowiada rodzinnych kryzysów, choć nic też nie świadczy o rodzinnej idylli. Córka Ingrid ma około 15 lat, syn Rolf 11. O pożyciu małżeńskim państwa Becków nie dowiadujemy się niemal nic, bowiem akcja zaczyna się w pierwszym dniu urlopu komisarza, a kończy w przedostatnim. Urlop oznacza wyjazd całej rodziny na malowniczy zapewne szkier, skąd Beck zostaje natychmiast odwołany w dość tajemniczej sprawie. Po jej rozwiązaniu wsiada na prom i łączy się rodziną przebywająca nadal na szkierze.

Zastanawiając się nad osobliwym doborem dzieł duetu tłumaczonych w Polsce podejrzewałam, że być może interweniowała cenzura, bowiem akcja „Mężczyzny, który rozpłynął się w powietrzu” toczy się w Europie wschodniej. Podobnie dzieło Simenona dotyczące gości z naszej strefy czasowej pojawiło się u nas dopiero po transformacji. Wydanie „Roseanne” przeczy jednak tej spiskowej tezie. Ogromną zaletą nowych, starannie wydanych utworów z nowej — starej serii jest — obok twardej oprawy, może się nie rozpadną jak poprzednie — wspaniałe tłumaczenie Haliny Thylwe. Maria Olszańska, która tłumaczyła poprzednie części, być może świetną tłumaczką była, jednak współczesnemu czytelnikowi owych dzieł polszczyzna w zębach zgrzyta, i opisane światy są tak odległe od czytelniczego doświadczenie lat 70-tych czy nawet 90-tych, że pewnie najlepszy tłumacz by poległ. Halina Thylwe tłumaczy szwedczyznę sprzed niemal półwiecza na współczesną polszczyznę, wstawiając takie wyrażenia jak „pomroczność jasna” czy „budżetówka”.

Martin Beck otrzymuje wezwanie, i odkrywa, jak tylko odrywa się od rodziny na wakacjach , że sprawa jest poufna i specjalnego znaczenia. Zaginął bowiem Alf Matsson, dziennikarz czasopisma które nie chce z jego zaginięcia robić sensacji. Okazuje się, że zaginiony podróżował dużo po Europie Wschodniej — odwiedzał Warszawę, Pragę, Budapeszt, Sofię i Bukareszt. Ostatnio pojechał do Budapesztu i to stamtąd nie wrócił. Więc Martin Beck udaje się po jego śladach do stolicy socjalistycznych Węgier. Podróżuje turboodrzutowcem Iljuszyn 18, z międzylądowaniami w Berlinie i Pradze. Choć zobaczył po drodze wyłącznie porty lotnicze i hale tranzytowe, nie narzekał. W Berlinie wypił piwo Radeberger — pewien był, że nie zapamięta tej nazwy. Próbował też odświeżyć swoją znajomość niemieckiego – choć kelner na Schönefeld mówił z akcentem berlińskim, pomogły ulotki koncernu Axela Springera — propagandzisty Göbbelsa, jak piszą autorzy. Po kolejnym międzylądowaniu w Pradze Martin Beck trafia do budepesztańskiego hotelu. Recepcjonista posługiwał się tam bezbłędnym niemieckim , którego — jak twierdził — nauczył się nas Soczą w 1918–tym (według innych źródeł to bitwa pod Isonzo). Ale kierowca taksówki już nie mówił po niemiecku, i Beck musiał posługiwać się karteczką z adresem. Na szczęście spotkał miejscowego policjanta, który nie tylko mówił po angielsku, ale zaproponował spędzenie popołudnia na kąpielisku.
Beck spotyka też turystki z własnego kraju, rozprawiające przy śniadaniu o tym co zabierają w podróż — nie tylko chrupki chleb, ale i papier toaletowy. Co dziwi w tej konwersacji, to że papier toaletowy zabierają też na wycieczki do Hiszpanii — widocznie są zapobiegliwe lub dzieje się to przed hiszpańskim turystycznym boomem.
Raczej bez pomocy lokalnej policji Beck nie znając lokalnego języka wpada na kolejne ślady zaginionego — w jednym hoteliku, potem w drugim. Szukać miał tam kobiet — okazuje się, że interesował się węgierskimi sportsmenkami, być może poznanymi podczas rozgrywek w Szwecji. Gdy jednak Beck wpada w tarapaty miejscowa policja już tam jest, i nawet przestrzeliwuje kolano osobnikowi, który Becka próbował unieszkodliwić, a poza tym współpracował z innym, przez niego namierzonym. Jego nazwisko okazało się identyczne z nieznaną marką zamówionego na lotnisku piwa! Towarzysz Radebergera zeznaje, opowiada o przemycie i sprzedaży haszyszu. Okazuje się, że tak długo, jak proceder prowadzony był wewnątrz obozu wschodniego, był dość bezpieczny — handlarze na wewnętrznym rynku i przemytnicy mogli liczyć na bezkarność, bo krajach obozu problem narkotyków nie istniał, a w krajach kapitalistycznych panowało przekonanie ze z bloku wschodniego nie ma czego przemycać, kontrola na granicach była więc symboliczna. To powierzchownej kontroli zawdzięczał swój połowiczny sukces morderca Matssona –choć musiał bywać w tych stronach wcześniej i wiedzieć , co dzieje się z paszportami po drodze i w hotelu. Dzięki tej wiedzy na chwilę mógł przedzierzgnąć się w belgijskiego studenta. Gdyby Beck nie udał się w tę trasę, pewnie by tego cwanego planu nie odkrył, dzięki swym doświadczeniom przyskrzynia go — ale dopiero w rodzimej Szwecji. Bowiem Matsson ze Szwecji nigdy nie wyjechał, a  jego podróż została przez zabójcę sfingowana.
Książka rozpoczyna się sceną przesłuchania zabójcy z pijaństwa, zabójcy, który nie widział że zabija, i nie wiedział po co. Kończy się przesłuchaniem zabójcy, który chociaż w dziedzinie ukrycia swego nieco bardziej wyrafinowany, zabił po pijaku i ze złości.

Maj Sjöwal, Per Wahlöö, Mężczyzna, który rozpłynął się w powietrzu, Amber, Warszawa 2009 , seria Kryminały z klasą, ” to elegancka proza ubrana w wyrafinowaną kryminalną intrygę” pisze wydawca.

Iza Desperak