W kasynie – 29 kwietnia 2003

W kasynie – 29 kwietnia 2003

Nie wiem, od której tam siedzieli. Było ich czterech: Smolu, Prezes, Nowy i Duński. Pili piwo. Po stole walały się resztki niedojedzonego bigosu i szczątki cienko pociętej cebuli (snadź śledzik już był – pomyślałem). Zasiadłem u głowy stołu i zamówiłem w bufecie bigos z kiełbasą oraz piwo. Długo nie czekałem. Zjadliwy bigos popiłem chłodnym browarem i zamieniłem się w słuch. Rozmowy dotyczyły polityki, prawa, alkoholu oraz powieści milicyjnej, rzecz jasna. (Historykom, którzy będą umiejscawiać akcję spotkania w konkretnej rzeczywistości politycznej podpowiadam, iż był to dzień po przesłuchaniu premiera Millera przez posła Ziobro i pamiętnej inwektywy: Pan jest zerem.) Mówiono głosem podniesionym, a raz szeptem, gdy sprawa wagi państwowej podniesiona została. W pewnej chwili wychwyciłem zbitkę słowną prezesa, która ajuści uderzyła w mą świadomość: moralny dyferentyzm Zborowskiego…To dla przeciętnego klubowicza jest jak buddyjskie Ohmmm. Wiedzie do milicyjnego oświecenia… W strategicznym momencie wieczerzy Prezes wstał i udał się w stronę bufetu. Wiedzieliśmy, że to może oznaczać tylko jedno. Mnie oraz klubowicza Duńskiego ogarnął niewypowiedziany smutek i żal, gdyż nasze auta tkwiły po drugiej stronie ulicy, telepatycznie śląc hasło: Piłeś – nie jedź! Jednak nie daliśmy niczego po sobie poznać. Prezes wrócił z butelką Luksusowej. Ich trzech piło wódkę, nas dwóch popijało piwo. Atmosfera zbliżała się do tej specyficznej, gęstej od prawdy i wynurzeń chwili, gdy kończą się słowa, które są w stanie opisać przeżycia z dnia 29 kwietnia. Imperialiści mawiają w takiej chwili the right time, the right place. (Tu narrator machnął ręką). Punkt dziewiąta opuściliśmy lokal, Kasyno numer 153, które zamykało swe podwoje. Wyniosłem stamtąd, oprócz doznań,… pustą butelkę Luksusowej, którą prezes kazali wynieść, by umieścić w rejestrze ważkich detali klubowych, czyli archiwum. Wieczór był młody, a noc przytulna. Należało powziąć decyzję, co dalej. Pomysłów było wiele, istotne, że wylądowaliśmy w lokalu x, w okolicach Kruczej, gdzie nowoczesna młodzież oddawała się współczesnym, miałkim uciechom. Znowu wypiliśmy, zmotoryzowani tym razem okrutnie małe espresso. Nastąpiły kolejne konwersacje, a potem nieuchronne, oficjalne oddalenie do swych zacisznych domostw. Ale to, co najpiękniejsze, jak zawsze rozegrało się pomiędzy wersami, czego każdy prawy klubowicz ma patriotyczny obowiązek żałować.

Komisarz Kociołek