Jak Jasiowi było w Małgosi… – brak daty

Jak Jasiowi było w Małgosi…



Przyszedłem pierwszy. Na przeszpiegi. Nie mogłem trafić. Wejście do Jasia i Małgosi znalazłem słabo oświetlone. Wewnątrz siedziały dwie podstarzałe panie i człowiek z papierosem. Wybrałem stolik pod ścianą i zamówiłem Dojlidy. Smakowało. Wkrótce dołączył prezes. Miła na PRL-owską modłę kelnerka obrzuciła nas spojrzeniem jak wyzwiskiem. Prezes również zamówił piwo. Pogadaliśmy. O czym myśmy to Grzesiu mówili… O twoich kobietach, o MOich kobietach. Nadszedł Bartek. Wziął kawę bez mleczka i cukru. Chyba był wczorajszy. Potem gorzej pamiętam – albo nadszedł Paweł albo Ciasiowie. Obok nas restauracja powoli zapełniała się defraudantami, spekulantami, bezrobotnymi i samotnymi konikami. Wspaniałe towarzystwo. Szkoda, że wszyscy statyści. Być może ktoś postronny pomyślałby, że mieliśmy podjąć różne wspólne decyzje, ale podjęliśmy jedną, równie wspólną. W konsekwencji po chwili na stole pojawiło się 6 plisek. 6 bułgarskich koniaków wjechało na szklaną ladę niczym węgierskie paciorki. Wypiliśmy. Niezłe, choć drogie i niewielkie. Poszedłem do toalety. Miałem zapłacić, nie zapłaciłem. Dostałem klucz, wszedłem, zapaliłem światło. Czarno-biała podłoga śmierdziała szczyną. Przestałem oddychać. Zamek nie zamykał się. „Normalka” – pomyślałem. Muszla jak z niemych filmów – i równie czarno-biała co podłoga. „Gusta i guściki” – skwitowałem. Wykonałem odwieczną czynność, jak zawsze fascynującą, odprężającą zmęczone i zablokowane członki. Sięgnąłem do góry. Górnopłuk zaburczał jak miś Uszatek i ciurkiem zjawiła się woda. Chlusnęło na boki, ale umknąłem. Grzyby na ścianach przeskoczyły na płaski kaloryfer. Tylko pająk nie miał szczęścia. Żegnaj przyjacielu… Wyszedłem, umywszy dłonie w zimnej wodzie. Prezes czytał wybrane urywki o elemencie tapczanowym i innych. Zostawić go samopas – od razu zaczyna kogoś cytować. Po półtorej godziny wyszliśmy zostawiając 5% napiwek. Sala pozostała nienaruszona – przygotowana na wesela i wieczorki zapoznawcze, świeciła balonami, kolorowymi wężami i szczątkami kwiatów. Wyszliśmy jakby niezauważeni, zawiani zapachem niezmordowanego PRL-u.

Komisarz Kociołek