- Autor: Majewska D., Frey T.
- Tytuł: Morderstwo przy klonowej
- Wydawnictwo: MON
- Seria: seria Labirynt
- Rok wydania: 1969
- Nakład: 30000
- Recenzent: Tomasz Kornaś
- Broń tej serii: Trzecia seta
LINK Recenzja Mariusza Młyńskiego
ZAPACH FLANELOWYCH INEKSPRYMABLI
„Morderstwo przy klonowej” jest kryminałem pochodzenia labiryntowego. Mamy, więc w tej powieści sługusów rewanżystów z NRF (Niemieckiej Republiki Federalnej – tak się onegdaj pisało), mamy „centralę”, dla której pracowali zdradzieccy obywatele PRL, mamy szyfry, mamy tajne skrytki. Nie wiadomo tylko, co przekazywano, ale jak wiadomo rewanżystów i kapitalistów interesowało absolutnie wszystko z epokowymi (innych nie było) wynalazkami dokonywanymi przez naszych uczonych na czele.
Lektura takich powieści jak „Morderstwo przy klonowej” czy innych milicyjnych kryminałów przenosi czytającego w kompletnie inną rzeczywistość. I taka „podróż w czasie” jest zawsze świetnym odreagowaniem, odtrutką na bieżącą rzeczywistość. Można zapomnieć o „festiwalach” organizowanych przez osoby chcące obnosić się ze swoim sposobem zaspokajania popędu płciowego, o feministkach, dla których prawo do zabijania dzieci jest prawem człowieka, o homoseksualnych hunwejbinach głoszących postulat eksponowania pornografii gejowskiej przed katedrami katolickimi, którzy próbują wchodzić wręcz do szkół i deprawować dzieciaki. Póki co minister Giertych i jego zastępca Orzechowski stawiają na szczęście stanowcze veto takim zabiegom wszelkiej maści lewactwa i homosiactwa.
Czasy, w których powstało „Morderstwo…” pod pewnymi względami przypominają i bieżące. Wtedy, (chociaż o tym oczywiście w powieści nie mogło być ani słowa) byliśmy krajem niesuwerennym – i tak jest dzisiaj. Wtedy polecenia szły z Moskwy, dzisiaj z Brukseli – najnowszym przykładem ingerencji wielkiego brata z Brukseli jest choćby sprawa Rospudy. Polskie władze nie mogą nawet budować dróg i autostrad tam gdzie uznają to za stosowne, bo ów wielki brat zakazuje. Takie czasy…
Wracając do powieści – nie jest zła, ale niestety dość sztampowa. Takim klasycznym i typowym przykładem jest postać ciecia, niejakiego Głąbka. Osobnik ten lubił nadużywać spirytualiów, lubił kluczyć, kombinować, czasem obmawiać lokatorów, o strój nie dbał („w płaszczu, niedbale narzuconym na pasiastą, wystrzępioną piżamę podszedł do furtki”), o żonie mówiła „moja stara”, co dzisiaj stanowiłoby ciężkie naruszenie praw człowieka i najjaskrawszy przykład seksizmu. Jego żona była cicha, stłamszona, zajmowała się szyciem, gotowaniem i usługiwaniem mężowi, co według dzisiejszych kryteriów feministek stanowi oburzające utrwalanie płciowych stereotypów. Ale posiłki przygotowywała dobre. Prowadzący śledztwo major Wrzosek przydybał dozorcę przy następującym posiłku: „wchłaniał z namaszczeniem płaty szynki, plastry kiełbasy, pajdy chleba grubo smarowane masłem, kawałki smażonej ryby, żółte prostokąty sera”.
Oprócz dozorcy w powieści występują lokatorzy kamienicy, w której popełniono morderstwo, funkcjonariusze milicji, no i oczywiście wysłannik centrali szpiegowskiej. Ciekawie dosyć autorzy opisywali mieszkańców kamienicy – każdy miał jakieś drobne grzeszki, każdy był trochę nie w porządku wobec sąsiadów czy nawet wobec przepisów kodeksu karnego. Milicjanci z kolei byli wielkoduszni – wszystkie grzeszki wytropili, ale przy lżejszych tylko palcem grozili, do sumienia apelowali. Ot takie fajne, ludzkie chłopaki.
Jasnym jest, że i wysłannik centrali i nasi rodzimi zdrajcy zostali po sprawnie przeprowadzonym śledztwie ujęci. Niestety – od początku podejrzewałem, kto jest tym sługusem centrali, no i sprawdziło się. Ale – setki przeczytanych „labiryntów”, „jamników”, „kluczyków” o „Ewach” nie wspominając robią swoje…
Na koniec mała ciekawostka. Naczelnik urzędu pocztowego niejaki Starowiejski – to jeden z osobników jacy przewinęli się przez powieść – do pracy wkładał „flanelowe ineksprymable”. Pierwszy raz zetknąłem się z takim słowem. Co prędzej uruchomiłem google i dowiedziałem się, że to po prostu przestarzała nazwa zwykłych …kalesonów”.