Kostecki Tadeusz – W ostatniej chwili – Trzecia seta 58

  • Autor: Kostecki Tadeusz
  • Tytuł: W ostatniej chwili
  • Wydawnictwo: MON
  • Seria: Biblioteczka Przygód Żołnierskich
  • Rok wydania: 1954
  • Nakład: 15000
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki
  • Broń tej serii: Trzecia seta

DYWERSANCI W BETKOWIE A MARYSIA O WŁOSACH JAK LEN

Gdyby ktoś obudził mnie w nocy i zapytał z miejsca, kogo uważam za ojca polskiej powieści milicyjnej, odpowiedziałbym bez wahania, że było dwóch ojców – Andrzej Piwowarczyk i Tadeusz Kostecki.

Pierwszy z nich dał podwaliny gatunku w trzech książkach – „Stary zegar”, „Królewna” oraz „Maszkary”, napisanych szybko, jedna po drugiej – w latach 1955-57, drugi zaś działał bardziej metodycznie. Otóż Tadeusz Kostecki zaczynał od powieści awanturniczych („Krwawy szlak pogranicza”, „Kanion słonej rzeki”) już w latach 30-tych, by tuż po wojnie przejść do kryminału pseudoanglosaskiego („Waza z epoki Ming”), a dopiero potem stał się klasykiem powieści milicyjnej. Wstępem do tego rozdziału twórczości Kosteckiego jest „W ostatniej chwili”, powieść wydana w legendarnej serii Biblioteka Przygód Żołnierskich. Z tego właśnie powodu bohaterami pozytywnymi są tu wprawdzie wopiści, a nie milicjanci, ale jakby nie było, są to przedstawiciele organów ścigania.
Na czym polega klasyczność tego utworu? Przede wszystkim na naiwności i prostocie. „W ostatniej chwili” to w istocie bardziej wprawka do późniejszych dzieł Kosteckiego niż samodzielna pełnowymiarowa powieść.
Dwóch dywersantów opuszcza łódź podwodną, by na gumowej łódce dopłynąć z morza do brzegu i paraliżować polski przemysł. Ich zadanie to wysadzenie w powietrze zakładów w Bryńsku. Nie dowiadujemy się niestety, co ta fabryka produkuje, ani po jaką cholerę akurat tę fabrykę trzeba wysadzić. Nie wiadomo także, kto zleca takie parszywe zadanie. Pojawia się tylko lakoniczna informacja, że jakieś „obce mocarstwo”. Mocodawcy chcą także wiedzieć, jak są rozlokowane strażnice wopistów, ich uzbrojenie itp.
Istotny jest podział na obcość i swojskość. Z jednej strony bliżej niezidentyfikowany wróg przyczajony w szklance podłego alkoholu zwanym whisky, z drugiej zaś strony – wopiści działający w rejonie Zawidza, Leśnej, Betkowa i Mlądza – niestety, nie mogłem na żadnej mapie stwierdzić, by na linii brzegowej naszej ojczyzny były miejscowości o takich nazwach, choć jest ich pełno wewnątrz kraju. Na tym polega uniwersalizm intrygi, która noże rozgrywać się wszędzie i nigdzie.
Mamy też w tej skromnej książeczce co najmniej trzy wynalazki bondowskie – łódkę, którą można po wylądowaniu na brzegu zwinąć i wziąć pod pachę, niesamowitą składaną drabinę, dzięki której przenikniemy przez mur nawet najbardziej strzeżonej fabryki, oraz kostki palące się niczym amerykański napalm w Korei.
Cały kraj dzieli się na trzy grupy ludzi – dywersantów walących do Polski całymi watahami, wopistów broniących granic oraz zwykłych obywateli, którzy przyłączają się do jednej z wymienionych wcześniej grup.
Treść więc zatem mocno propagandowa, z czego Kostecki z całą pewnością zdawał sobie sprawę, dlatego też starał się jak mógł ubarwić schematyczną fabułę i czynił to, jak na rodzime warunki, w sposób oryginalny. Umiejętnie wpasowywał zdania napinające: „zza węgła wyprysnęły dwa cienie. Nim zdążył nacisnąć język spustowy, palce, zakrzywione na kształt drapieżnych szponów, wpiły mu się w szyję, dławiąc alarmujący krzyk”. Czyje palce się wpiły i w czyją szyje? To już szanowny czytelnik musi sam zbadać.
Autor nie tylko umiejętnie dozuje napięcie, ale nie zapomina nawet o poezji. Oto spotykamy w altance uroczą dzieweczkę Jankę Burdównę, która chce zaradzić jakoś brutalności świata, podchodzi więc do rzeczywistości poetycko. W zadumie próbuje napisać wiersz o rudowęglowcu i szuka rymu do słowa „rudowęglowiec”. Takie to były wówczas kobiety. Dodajmy jeszcze, że chodziło o rudowęglowiec „Sołdek”. I to właśnie dziewczyna wykazuje się spostrzegawczością i na czas powiadamia strażnicę wopistów, jest zatem katalizatorem męskich działań. A to wcale nie koniec kobiecej aktywności. Oto bowiem Marysia Ziomek wzbudza silny afekt w plutonowym Gawrysiu. Do tego stopnia, ze plutonowy Gawryś ulega zauroczeniu na całej linii. Nic dziwnego, przecież Marysia miała włosy jasne jak len, a wiec była ekstraktem słowiańskości. Takoż plutonowy Gawryś zapragnął osiąść w Zawidzu i zapodaje Marysi w te słowa: „Doszedłem do wniosku, że bardzo zżyłem się z tymi stronami”. A co na to rzeczona niewiasta? Oczywiście wie, o co chodzi, ale żeby jeszcze odciągnąć nieco słodką kulminację, odpowiada rezolutnie: „Potrzebujemy dzielnych ludzi. I miejsca nie zabraknie. Porozmawiajcie w komitecie”.
Na koniec warto zwrócić uwagę na wielkiej urody okładkę W. Lewińskiego. Zaprezentowany na niej smutny jegomość w kapocie i kaszkiecie to zdecydowanie reprezentant przegranej grupy przekupionych przez zachodnich mocodawców. Wielką gratką są ponadto ilustracje (rzadkość w kryminałach) W. Kościelniaka. Sportretowani zostali demokratycznie wszyscy bohaterowie.