Bartnikowski Bogdan – Nocą przychodzi śmierć – Trzecia seta 2

  • Autor: Bartnikowski Bogdan
  • Tytuł: Nocą przychodzi śmierć
  • Wydawnictwo: MON
  • Rok wydania: 1969
  • Nakład: 10000
  • Recenzent: Grzegorz Cielecki
  • Broń tej serii: Trzecia seta

JURNE BABY I SERIE Z PEEMÓW

Powieść Bogdana Bartnikowskiego pod złowieszczym tytułem „Nocą przychodzi śmierć” to świetny przykład literatury batalistyczno-sensacyjnej. Opis walki sześciu zabarykadowanych na posterunku milicjantów z małego miasteczka na Podlasiu, odpierających ataki bandy Obucha, jeszcze dziś może robić wrażenie. Jest rok 1947.

Oczywiście na początku musimy sobie odpowiedzieć na pytanie o dydaktyzm oraz wtręty polityczne. Oczywiście są obecne, ale w proporcjach do przyjęcia. Jeżeli to przełkniemy, to mamy całkiem niezłą, bardzo plastyczną i lapidarnym stylem skrojoną książkę. A motyw walki wygląda uniwersalnie. Może to abstrakcyjne, ale podczas czytania nasuwały mi się sceny z wczesnego filmu Johna Carpentera „Atak na posterunek 13”. Tutaj wprawdzie posterunek nie ma numeru, gdyż jest w miejscowości Dynia, w jakimś zapomnianym przez Boga powiecie, ale treść podobna.
Całość wydarzeń zamknięta jest w zasadzie w jednej nocy, a właściwie od wczesnego wieczora do ranka. Kazik był w swoim czasie w bandzie Ognia, potem przeszedł na drugą stronę i został milicjantem, a ostatecznie postanowił porzucić mundur. W związku z powyższym był podejrzany dla jednych i drugich. W krytycznym momencie miał więc do wyboru dwa wyjścia: zaatakować z bandą posterunek lub też odwrotnie –  zabarykadować się w w/w wymienionym posterunku i odpierać przeważające siły wroga. Oczywiście nie trzeba wyjaśniać, że wybrał to drugie wyjścia, gdyż jak powiada bohater grany przez Marka Kondrata w filmie Pasikowskiego „Operacja  Samum” ulubioną taktyką wojenną Polaków jest walka z przeważającymi siłami wroga. Tu jak raz milicjantów było sześciu (niemal tyle co Siedmiu Wspaniałych), a banda Obucha liczyła około 50 ludzi, wśród nich zaś takie rzezimieszki, jak: Kocur, Krępy, Gnida ,Chińczyk (cóż za niepoprawne politycznie dziś zestawienie). Tak więc Obuch przypuszcza szturm, a milicjanci się bronią – tak można streścić całą książkę. Oczywiście milicjantom przyświeca myśl, że kiedyś muszą nadejść posiłki z powiatu. Ale czy nadejdą, a jeśli nadejdą to czy na czas? Tego nie wiemy. Cała noc batalistyki. Krótkie, urywane zdania, niczym serie z peemów, trup pada za trupem, łupią granaty, gwałcona jest ludność cywilna. Bartnikowski wie jak prowadzić narrację by przykuwać uwagę czytelnika do ostatniej strony. Buduje zdania jak oddziały w natarciu. Po kilkanaście zmasowanych fraz na jeden atak maszynowy. Wie także autor, że tak nie można przez całe 150 stron. W chwilach przerw zatem, milicjanci – gdyż to z ich punktu widzenia prowadzona jest narracja, snują refleksje o przeszłości oraz… kobietach. Gdyż to niewiasty właśnie wyzwalają w dzielnych stróżach prawa większą motywację do walki niż bojaźń przed wpadnięciem w ręce banderowców, co mogłoby skończyć się klasycznie w trzech etapach: 1. 25 batów na tyłek w miejscu publicznym, 2. konieczność zjedzenia legitymacji PPR, 3. powieszenie na drzewie (gatunek: kasztan). Dlaczego akurat kasztan? Tego nie wiadomo, natomiast mamy wiedzę cząstkową i pośrednią. Oto jeden z milicjantów stwierdza: „Na wierzbach źle wieszać”, (str. 79).
O kobietach myśli były takie: „Dziwna ta Hela… zza baru przewraca oczami, tyle raz już myślałem, że dziś, że już, i ciągle nic. Hela…wdzięczyli się skurczybyki, sięgali łapami, wiem gdzie sięgali, nie ma cudów” (str. 77). Oczywiście czytelnik chciałbym wiedzieć bardziej detalicznie, gdzie to sięgano i kto sięgał, bo przecież można by tu wymienić dobre kilka miejsc. To jednak autor wstrzemięźliwie pozostawia domyślności czytelnika. Bo jak śmierć to kawa na ławę, a jak co intymnego, to już nie za bardzo.
Oczywiście pragnienia wielu są podobne. Oto kłótnia Kazika z Jaśkiem: „- To co, gdyby nie ja?! – Kazik podskoczył do Jaśka. – To co?! Leżałbyś teraz przy babie” (str. 60).
Zwróćmy także uwagę, że autor w specyficzny sposób używa słowa „zdatny”. Oto bowiem mamy: „Skąd jeszcze jedna obca baba, jakby mało tu było naszych zdatnych dziewuch” – to „piersiastej bufetowej”, (str. 13). Z kolei na str. 45 spotykamy sformułowanie: „Stefan to zdatny chłopak i nada się do oddziału”. Można z dużą dozą pewności zakładać, że chodzi tu o dwa zupełnie różne typy zdatności.
Gdyby ktoś się chciał bliżej zastanowić jaką to formację reprezentuję banda, grupa czy też jak kto woli oddział Obucha, to byłoby trudno: „Tu wszyscy Polacy, ale ten nasz, czerwony, tamten akowiec, tamten z lasu, londyńczyk, ale nie akowiec, diabeł by siew tym nie rozeznał”, (str. 63).
Szukając informacji o Bogdanie Bartnikowskim miałem pewną trudność. Noty o autorze nie ma w „Słowniku polskich pisarzy i badaczy literatury”, ale całe szczęście jest spora informacja w pięcioksięgu Kuncewicza. Otóż Bartnikowski był pilotem odrzutowców, napisał wiele powieści i reportaży, głównie o tematyce wojennej. Myślę, że warto zajrzeć do innych dzieł tego pisarza.