- Autor: Różański Zenon
- Tytuł: Godzina trwogi
- Wydawnictwo: CM
- Seria: Kryminały Przedwojennej Warszawy (tom 67)
- Rok wydania: 2019
- Nakład: nieznany
- Recenzent: Robert Żebrowski
Antek, Romek i E’kscentryk
Zenona Różańskiego polubiłem od pierwszego wejrzenia, czyli od „Willi grozy”. Dlatego też z dużymi oczekiwaniami sięgnąłem po zapowiadającą się jeszcze bardziej pasjonująco „Godzinę trwogi”. Książka liczy 93 strony i ma kilka ilustracji typu wczesny kapitan Żbik. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego. Po raz pierwszy wydana była w roku 1938.
Akcja rozpoczyna się w Warszawie, a potem „toczy” wraz z pociągiem na kierunku paryskim, ale bez przekroczenia granicy II RP, nie wcześniej niż w roku 1933 (wspomniana jest książkowa postać inspektora Bernarda Żbika stworzona przez Adama Nasielskiego).
Do inspektora służby śledczej z Warszawy, komisarza Romana Grzmota wpłynął list, w którym niejaki „Ekscentryk” zaprosił go do podróży wraz z nim pociągiem pospiesznym relacji Warszawa-Paryż, a konkretnie w pierwszym wagonie II klasy licząc od końca pociągu. Dodał, że uatrakcyjni tę podróż w ten sposób, że punktualnie o północy wysadzi wagon w powietrze.
O tej nietypowej propozycji kapitan zameldował szefowi Urzędu Śledczego – inspektorowi Moranowi. Ten zaś polecił podwładnemu zrealizować „zaproszenie”. Grzmot do pomocy przybrał sobie trzech wywiadowców – Drubnika, Skorobiejkę i Sierawskiego, a także komisarza Wroczyńskiego – uchodzącego w sferach policyjnych za jego głównego i jedynego rywala do miana najlepszego detektywa. Obaj „przeciwnicy” nie znosili się i jawnie to okazywali. Wroczyński zgodził się na udział w akcji, ale pod warunkiem, że będzie działał samodzielnie.
Pociąg ruszył z Dworca Warszawa Centralna. Wyznaczony wagon miał numer 27542. Poza pracownikami śledczymi, podróżowało w nim 11 pasażerów: 7 mężczyzn i 4 kobiety. Okazało się, że w ostatniej chwili, do policjantów dołączył najmłodszy, ale i najzdolniejszy wywiadowca Urzędu, ulubieniec Grzmota – Antoni Turek, a zrobił to na własną rękę.
Pociąg ruszył, odliczanie czasu do wybuchu się rozpoczęło, a akcja potoczyła się w zawrotnym tempie. Dodam tylko, ze sprawcą okazała się osoba najmniej podejrzana ze wszystkich. Ktoś powie, że to tak jak w wielu kryminałach. Otóż nie, w wielu kryminałach sprawcą jest osoba prawie najmniej podejrzana, ale ekstremalnie rzadko ta zupełnie najmniej podejrzana. Jak to rozumieć? Przekonajcie się sami sięgając po tę książkę.
Opowiadanie Różańskiego – w odróżnieniu od wagonu – jest pierwszej klasy. To, co autor wyczynia w nim jest fenomenalne. Akcja toczy się z prędkością pędzącego pociągu i „biegu przyspiesza i gna coraz prędzej, i dudni, i stuka, łomoce i pędzi” [któż z nas nie pamięta genialnego wykonania „Lokomotywy” Tuwima przez Olbrychskiego, Fronczewskiego i Pszoniaka, jeśli jest ktoś taki, niech przypomni je sobie na YouTube], ale w odróżnieniu od niego – jadącego wprost przed siebie – ma kilka zwrotów. Im bliżej finału, czyli północy, tym częściej można złapać się na tym, że coraz szybciej czyta się tę książkę.
Z ciekawostek: policjant na wyposażeniu miał pistolet Mauzer (powinno być: Mauser) – był to typ C96, taki jaki miał w „Czterech Pancernych” Janek Kos (Janusz Gajos), w „Joe Kidd” tytułowy bohater (Clint Eastwood) i w „Star Wars” – jako blaster DL44 – Han Solo (Harrison Ford), a który produkowany był w Niemczech w latach 1896-1939; nie była to broń służbowa polskich policjantów, ale chętnie z niej korzystali w swojej pracy.