Mech Jerzy M. – Szyfr zbrodni 383/2023

  • Autor: Mech Jerzy M.
  • Tytuł: Szyfr zbrodni
  • Wydawnictwo: Wielki Sen
  • Seria: Seria z Warszawą (wolumin nr 70)
  • Rok wydania: 2015
  • Nakład: nieznany
  • Recenzent: Robert Żebrowski

LINK Księgarnia klubowa

Uwaga, ostrzeżenie: nad Zawiercie nadciąga Halny

Jerzy Marian Mech jest mi „czytelniczo” nieznany. „Szyfr zbrodni” – zanim zadebiutował „książkowo” w wydawnictwie „Wielki Sen” w roku 2015 (kolejne wydanie było w CM, trzy lata później) – drukowany był w „Kurierze Polskim” (w latach: 1977-78) i „Ilustrowanym Kurierze Polskim” (1978). Książka liczy 162 strony. Jej okładka – w przekazie – jest naprawdę świetna, mimo, że i tak nie wszystko z niej rozumiem.

Akcja toczy się w Zawierciu („świat deskami zabity”), Katowicach, Wilamowicach i Kłobucku, ale zupełnie nie wiadomo kiedy (może to być końcówka lat 50., a mogą to też być lata 60. lub 70.).

Od dwóch tygodni milicjanci z Zawiercia, pod dowództwem swojego komendanta – porucznika Kupnego, poszukiwali zaginionego małżeństwa – Stefanii i Antoniego Zankiewiczów. Jedną z przyjętych wersji śledczych było zabójstwo. Gdy poszukiwania nie przyniosły rezultatu (a raczej dały rezultat negatywny), Kupny zwrócił się o pomoc do Komendy Wojewódzkiej w Katowicach. W związku z tym major Wojtaszewski oddelegował z KW swojego asa dochodzeniowego – kapitana Artur Halnego. „Jest po prostu bardzo dobrze wyszkolonym, zdolnym i przede wszystkim pracowitym oficerem”. Halny zaś – po latach służby – miał następującą opinię o traktowaniu milicji przez obywateli: „Z czasem milicji można się nie liczyć. Milicja musi mieć czas, nie może być zmęczona. Milicjant to człowiek wścibski, niedelikatny, podstępny, wzbudzający antypatię. Dopóki można, wyprowadza się go w pole, sypie mu się piaskiem w oczy. Niech się męczy. Ale niech no tylko złodzieje okradną mieszkanko, biegnie się do milicji i załamuje ręce. Milicja pomoże. Milicja nigdy nie odmówi pomocy. Gdy na ulicy przyczepi się banda opryszków, woła się milicję. Milicjant przybiegnie, choćby do niego strzelano. Jeśli nie zostanie zabity, obroni. On jeden nie zawiedzie”. Halny zabrał ze sobą tylko kierowcę – sierżanta Anutę, a na miejscu pomagali mu: sierżant Sadowski, kapral Bełda, kapral Sajek, sierżant Walczyk, chorąży Czerebuda, no i wreszcie porucznik Paulina „Paula” Sielicka – młoda, zdolna z KW Katowice, nieznana do tej pory Halnemu.

Kapitan rzeczowo przystąpił do działań. Jak sam przyznał, szczęście szło za nim krok w krok. Nie może to dziwić, bo szczęście przecież sprzyja lepszym. Dzięki swojej upierdliwości w rozmowie z jedną z przypadkowo (czyt. szczęśliwie) napotkanych osób oraz logicznemu myśleniu ujawnił miejsce zakopania zwłok małżonków. Szybko wytypował też kilkuosobowe grono osób podejrzanych, jednak długo nie mógł ustalić, kto z nich ma bezpośredni związek ze śmiercią małżonków. I znów dopomogło mu szczęście, bo gdy nie ma się szczęścia, kunszt nie pomoże, choć jak to w życiu bywa szczęściu trzeba było pomóc.

Większą część powieści stanowią rozmowy milicjantów z osobami podejrzanymi, które co jakiś czas zmieniają swoje zeznania, z pewnych tematów się wycofują, niektóre odwracają kota ogonem, inne uzupełniają, a o jeszcze innych twardo nie chcą mówić. Główny bohater, choć bystry, robotny i moralnie bez zarzutu, nie wzbudził moich zachwytów z uwagi na braki „komunikacyjne” w relacjach interpersonalnych – albo nieznośnie długo milczał nie licząc się z innymi, albo urywał to, co chciał powiedzieć, albo ni z tego, ni z owego wypalił coś, co zupełnie do niego nie pasowało. Odnośnie samego zakończenia książki uważam, że z rozwiązaniem zagadki autor wyrwał się jak filip z konopi (filip pisany z małej litery, bo chodzi o potoczną nazwę zająca, a nie imię osobnika płci męskiej, co nie dla wszystkich niestety jest wiadome), a jednego ze sprawców wyciągnął jak królika z kapelusza. Podsumowując: początkowo dobrze się zapowiadało, a finalnie wyszło średnio.

Ciekawe cytaty:

– o życiu małżeńskim – „W siedzeniu masz ołów jak co dzień, a dziś jest przecież niedziela. Inny mąż to w niedzielę pomaga żonie, żeby jej ulżyć w ciężkiej pracy. Chociaż ten raz w tygodniu. Ale ty … Gdzie tam! Tobie w głowie tylko gazeta i piwo” (trochę zabrakło do standardu: chłop siedzący w fotelu, przed telewizorem, palący papierosa, w jednej ręce gazeta, a w drugiej piwo, no i na nogach kapcie przyniesione przez żonę),

– o aucie Anuty – „Anuto ruszyło ostro z miejsca”.

PRL-ogizmy: Państwowe Biuro Podróży „Orbis” (w 2010 roku ogłosiło upadłość) oraz samochody – radiowóz „Warszawa” (była produkowana w latach 1951-1973), Renault Daphine (1956-1967), Mercedes 190D (niemożliwe, bo samochody te były produkowane od roku 1983, być może chodziło o model 190, ale SL – produkowany w latach: 1955-1963) i Wartburg (1955-1991).