- Autor: Przyborowski Walery
- Tytuł: Czerwona skrzynia
- Wydawnictwo: Wydawnictwo CM
- Seria: Kryminały przedwojennej Warszawy (tom 28)
- Rok wydania: 2016
- Nakład: nieznany
- Recenzent: Robert Żebrowski
O chłopcach z masońskiej ferajny
Kiedyś postawiłem sobie za cel, żeby przeczytać choć po jednym kryminale każdego sławnego polskiego przedwojennego autora. Oczywiście w realizacji tego pomaga mi Wydawnictwo CM, w którym mogę dokonywać zakupów książek z serii „Kryminały przedwojennej Warszawy”. Na „rozkładzie” mam już; Adama Nasielskiego, Marka Romańskiego, Antoniego Marczyńskiego, Zenona Różańskiego, Stanisława Wotowskiego, Aleksandra Błażejowskiego, Daniela Bachracha oraz Ludwika Kurnatowskiego. Teraz przyszedł czas na Walerego Przyborowskiego, a w przyszłości mam w planach przeczytać jeszcze książki Piotra Godka i Henryka Nagiela.
Walery Przyborowski (1845-1913) uważany jest za pierwszego polskiego autora powieści kryminalnej, a była nią „Noc z 3 na 4 grudnia” opublikowana w roku 1875. W sumie znanych jest dziesięć jego kryminałów zamieszczanych w prasie, które w formie książkowej, kilka lat temu, zostały wydane przez Wydawnictwa: CM („KPW”) i LTW (w serii „Sensacje z dawnych lat”).
„Czerwona skrzynia” po raz pierwszy została opublikowana w Gazecie Kieleckiej w roku 1877. Recenzowana przeze mnie książka liczy 108 stron. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego. Tytuł jest ściśle związany z fabułą, natomiast fotografia na okładce nie ma z nią nic wspólnego. Na karcie tytułowej jest dopisek „All is true …”
Akcja toczy się w Warszawie, w mieście X i kilku innych miejscach, w roku 1825. W zajeździe „Na Dziekance” wynajęli pokój dwaj dżentelmeni, którzy mieli ze sobą bagaż w postaci: tłumoka, dużego kufra oraz ogromnej i ciężkiej czerwonej skrzyni, wyglądem przypominającej trumnę. W niedługo po zajęciu pokoju, obaj mężczyźni wyszli na miasto. Gdy przez trzy dni nie wrócili do zajazdu, gospodarz powiadomił o tej sytuacji komisarza policji, który wraz z tzw. urzędnikiem towarzyszącym, postanowił zbadać sprawę. Kiedy otworzono kufer okazało się, że jest on wypełniony ubłoconymi kamieniami, które przykryte były suknem z dziwnym znakiem. Kiedy urzędnik ujrzał ten znak, aż cofnął się z wrażenia. Na skrzyni był taki sam znak, ale jej zawartość była zupełnie inna. Otóż znajdowały się w niej nagie zwłoki młodej kobiety z raną pod lewą piersią. Komisarz, z uwagi na uzasadnione podejrzenie popełnienia zabójstwa, postanowił powiadomić sędziego śledczego. Urzędnik zaś obstawał przy tym, że było to … samobójstwo. Sędzia w trakcie oględzin, w zaciśniętej pięści denatki, znalazł skrawek papieru z napisem o treści: „skazujemy na śmierć. Wyrok ma być”. Zlecił on policji czynności do wykonania, ta zaś ustaliła, że mężczyźni wjechali do Warszawy powozem przez rogatki na Pradze, na ul. Ząbkowskiej (usytuowane były przy obecnym skrzyżowaniu tej ulicy – biegnącej z kierunku wsi Ząbki – z ul. Markowską), i że mieli ze sobą glejt na wolny przejazd wystawiony przez … policję w mieście X. Śledztwo jednak utknęło w miejscu i w jakiś czas potem jego akta złożono w archiwum spraw niewykrytych.
Po upływie ponad miesiąca od dokonania zbrodni, do naczelnika policji w kraju – generała R., zgłosił się niejaki Ludwik Cordier, Francuz, który uciekł z kraju z powodu rewolucji i osiadł w Polsce. Oświadczył on, że jest w stanie wykryć tę sprawę. Poinformował, że we Francji był agentem policyjnym, a usługi swe zaofiarował z uwagi na ogłoszenie opublikowane w gazecie, w którym warszawska policja prosiła obywateli o pomoc w „sprawie czerwonej skrzyni”. Przedstawił też swoje spostrzeżenia: wg niego ofiarą nie była Polka, ale Francuzka, Włoszka lub Węgierka; zbrodni dokonało jakieś potężne stowarzyszenie, które wszędzie ma swoich ludzi, a protokół sporządzony przez urzędnika na miejscu ujawnienia zwłok był specjalnie sknocony. Oświadczył, że zachowania urzędnika świadczą o jego przynależności do stowarzyszenia i że należy go aresztować. Urzędnikowi jednak udało się zbiec i dopiero po jakimś czasie go zatrzymano.
Cordier tymczasem, w towarzystwie policjantów – Bauma i Romana, udał się do naczelnika policji w mieście X. Tam, w budynku policji, wykrył osobę zamieszaną w sfałszowanie glejtu. Okazało się, że mężczyzna ten należał do Komitetu wolnomularskiego środkowej Europy, które to zbrodnicze, masońskie stowarzyszenie było dobrze znane Cordierowi, można powiedzieć, że aż za dobrze…
Kim była zamordowana kobieta? Dlaczego zginęła? Kto ją zlikwidował? Czy ktoś jeszcze zostanie zabity? Odpowiedź na przedostatnie pytanie okazała się przerażająca, a zakończenie sprawy było niebanalne i tragiczne.
Powieść tę czyta się szybko, bo napisana jest bardzo przystępnym językiem, a jej fabuła jest wciągająca. Czas poświęcony na jej przeczytanie, nie był dla mnie czasem straconym.