Piecuch Henryk – Portret szpiega 359/2023

  • Autor: Piecuch Henryk
  • Tytuł: Portret szpiega
  • Wydawnictwo: MON
  • Seria: Labirynt
  • Rok wydania: 1984
  • Naklad: 100000
  • Recenzent: Mariusz Młyński

LINK Recenzja Wiesława Kota

W maju 1984 Anna Kłodzińska w książce „Zdrajca” opisała szpiegowską karierę Leszka Chrósta, a cztery miesiące wcześniej podobnie postąpił Henryk Piecuch wobec Bogdana Walewskiego – najwyraźniej wydawnictwo MON wydało jakiś prikaz, by taką tematykę poruszyć, tym bardziej, że już rok wcześniej w serii „Labirynt” pojawiły się dwie książki Józefa Ciskiego ewidentnie opisujące szpiegowskie historie.

„Portret szpiega” to książka łącząca w sobie kilka gatunków – reportaż, wywiad, biografię, dokument czy klasyczną powieść szpiegowską. Reportaż – bo na początku autor, niczym Krzysztof Kąkolewski opisuje fazy dotarcia do przebywającego w więzieniu na Rakowieckiej Walewskiego, tutaj przedstawionego jako Zbigniew Walczak. Wywiad – bo Henryk Piecuch przeplata opowieść o swoim bohaterze rozmowami z nim; biografię – bo autor ze szczegółami opowiada o karierze Walewskiego począwszy od zwerbowania przez CIA podczas pracy w Wietnamie, poprzez pracę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i w ambasadzie w Moskwie, a skończywszy na wpadce. Dokument – bo pojawiają się tutaj konkretne daty, a nazwiska bohaterów, a nawet amerykański pseudonim Walczaka są autentyczne; powieść szpiegowską – bo gdy odrzucimy warstwę historyczną książki dostajemy po prostu zwykłą kryminalną historię.

Zainteresowanych tematem odsyłam do internetu – jest kilka stron na których poznajemy historię Bogdana Walewskiego; dowiemy się tam, że już po wydaniu tej książki na „moście szpiegów” w Berlinie wymieniono go wraz z dwudziestoma czterema szpiegami na Mariana Zacharskiego i trzech innych agentów. Książka jest więc typowym straszakiem, którego celem jest przestroga ewentualnych chętnych do współpracy z obcym wywiadem; idea wydaje mi się więc słuszna, bo zdrada jest zawsze zdradą; tu dodatkowo – o czym autor, co oczywiste, nie wspomina – Walewski był potrójnym agentem pracującym nie tylko dla CIA ale też był współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa i KGB. Dziś więc ta książka wydaje się być chyba tylko pewnym dokumentem epoki i raczej trudno się nią zachwycać i ją polecać, tym bardziej, że jej język jest dość drętwy i mało porywający – owszem, mamy tu pojawiające się czasem dylematy szpiega, czasem pojawia mu się w gardle osad, którego nie może spłukać nawet alkoholem ale autor to nie jest Robert Ludlum ani John le Carre i w efekcie wyszło to, co wyszło.