Neugebauer Zbigniew – Alarm w Instytucie 468/2023

  • Autor: Neugebauer Zbigniew
  • Tytuł: Alarm w Instytucie
  • Wydawnictwo: Wielki Sen
  • Seria: Seria z Warszawą (tom 67)
  • Rok wydania: 2015
  • Nakład: nieznany
  • Recenzent: Robert Żebrowski

LINK Klubowa Księgarnia

„Gdzie są chłopcy z tamtych lat? Dzielne chwaty …”

To pierwsze książkowe wydanie tej powieści. Na przełomie lat 1964 i 1965 wydrukowała je „Łączność”, której to gazety nigdy nie czytałem, nie widziałem i nawet o niej nie słyszałem. Nie wiem też, czy był to organ wojskowy, czy może pocztowy. Powieść liczy 109 stron. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego.

Akcja toczy się w Niemczech (Kolonia i Berlin) oraz w Polsce (Warszawa i Milanówek), wg moich obliczeń najprawdopodobniej pod sam koniec lat 50.

Po zakończeniu wojny inżynier Mikulski nie wrócił do Polski. Ożenił się z poznaną w obozie koncentracyjnym Niemką, osiadł w Kolonii, a pracę znalazł w firmie „Brauer” produkującej urządzenia telekomunikacyjne. Gdy trzy lata temu zmarła mu żona, poświęcił się wyłącznie pracy. Zmęczony samotnością postanowił wrócić do Polski. Zanim wyjechał z Niemiec musiał zakończyć prace nad projektem „B-147” dotyczącym urządzenia wzmacniakowego.

Po powrocie do kraju zamieszkał w warszawskim hotelu, a w niedługo potem kupił w Milanówku niewielki domek. Zatrudnił się w Instytucie u profesora Graniołka, gdzie miał zająć się … wzmacniakami. Pod okiem profesora miał nadzorować prace nad budową prototypu urządzenia przeznaczonego na rynek afrykański. Poza nimi dwoma w zespole byli trzech podwładni inżyniera – Balicki, Rakowski i Kościelski, a także trzy nowe osoby – docent Chrustowski, magister Falkowski i technik Walczak.

Któregoś dnia Graniołek stwierdził, że z kasy pancernej w jego gabinecie zniknęła tajna dokumentacja tego nowego typu urządzeń wzmacniakowych. O kradzieży powiadomiono milicję. Sprawą zajął się kapitan Wojnar – niegdyś uczestnik walk z bandami UPA w Bieszczadach, potem kierownik wydziału śledczego w MO, a obecnie oficer kontrwywiadu. Jego pomocnikiem był podporucznik Waleski, a nad nimi czuwał pułkownik Doliwa (nazywany też „Oliwą”, ale nie wiem, czy od nazwiska, czy też od gorzały). Żeby było jasne – wspomagało ich cała grono milicjantów: porucznik Gundlach, porucznik Klęcki, porucznik Widłaszewski, sierżant Pietrzak (znany nam z „Faworyta nr 4”), sierżant Stępień, sierż. Rogala, plutonowy Ukleja i kapral Maj.

Oczywiście pierwszą osobą podejrzaną został Mikulski, ale tak naprawdę mógł to zrobić każdy z ośmioosobowego zespołu konstrukcyjnego. Wojnar postanowił zastawić pułapkę na szpiega-złodzieja i za wiedzą oraz zgodą profesora podłożył mu do sejfu spreparowane przez MON plany nowej radiostacji, polecając mu rozgłosić, że wkrótce zostaną rozpoczęte prace projektowe nad tym urządzeniem. Drzwi do gabinetu objęto niejawnym nadzorem kamery. Akcji nadano kryptonim „Przynęta”. W niedługo potem okazało się, że choć podczas nieobecności profesora nikt do gabinetu nie wszedł, a plany nie zostały skradzione, to jednak były one ruszane. Oględziny wykazały, że do gabinetu sprawca dostał się z dachu oknem, a klucz do sejfu musiał mieć dorobiony. Zadanie ustalenia, gdzie, kto i komu dorobił ten klucz otrzymali dzielnicowi. Kiedy jednemu z nich to się udało, rozpoczęła się rozgrywka mająca na celu rozpracowanie obcej siatki szpiegowskiej.

Nagle ni stąd, ni zowąd, autor wprowadził na karty powieści naraz kilka nowych osób (czego bardzo nie lubię): „Wanda była niespokojna. Od kilkunastu dni Stefan nie dawał znaku życia o sobie. Wprawdzie Jacek przesłał korespondencje, ale to nie było najważniejsze. Od Stefana zależało bardzo wiele i Kazik podkreślał zawsze z naciskiem, że Stefanowi należy się pierwszeństwo”. I bądź tu mądry, człowieku!

A nasi dzielni chłopcy-kontrwywiadowcy dwoili się i troili, by jak najszybciej zakończyć sprawę. Naciskał ich pułkownik, a to dla tego, że sam był naciskany z góry (pewnie przez jakiegoś „gienierała”). Naszym chwatom szczególnie przypadło do gustu przebieranie się: a to byli strażakami, a to jeden z nich wystąpił jako specjalny inspektor NBP, a to inni udawali brygadę remontowo-budowlaną, a jeszcze ktoś inny chciał ubrać mundur listonosza.

Oj dużo się ciekawego w tej książce działo. Czynności służbowych była cała masa, a wykorzystywano w nich najnowsze osiągnięcia techniki. Chłopaki dużo się napracowali, solidnie natrudzili i mocno zmęczyli. Co z tego wyszło – przekonajcie się sami. Zdradzę Wam tylko część zakończenia. Otóż pułkownik sporządził wniosek o awans dla Wojnara w trybie przyspieszonym, a Waleski – przejmując tożsamość „Alka” – miał być wysłany do NRF. Wg mnie powieść „Alarm w Instytucie” jest naprawdę niezła – zdecydowanie lepsza od drugiej powieści w tym tomie tj. „Faworyt nr 4”.

PRL-ogizmy: warszawskie – hotel „Warszawa”, hotel „Grand”, kawiarnia „Europejska”, kawiarnia „Niespodzianka”, bar „Ekspress”, Dworzec Główny PKP (prawidłowo; Dworzec Warszawa Główna, bo Dworzec Główny został rozebrany w roku 1947), kino „Atlantic” (najstarsze nieprzerwanie działające – od roku 1930 – kino w Warszawie), Centralny Dom Towarowy, Biuro Podróży „Orbis”, Biuro Dowodów Osobistych, lotnisko na Bemowie (wówczas wojskowe) i trolejbus linii 55 (z Łazienkowskiej na Kazimierzowską). Ponadto: Polskie Towarzystwa Handlu Zagranicznego – „Elektrim” i „Rolimpex”, LOK (Liga Obrony Kraju), sobotni „Kabaret Starszych Panów”, Teatr Telewizji „Kobra”, papierosy „Camele” i „Sporty”, wódka „Soplica”, samochody „Volvo” i „Warszawa”, a także pistolet służbowy „TT”.

Ciekawy cytat: „MON żąda czy prosi, MON nie musi się tłumaczyć”.

Recenzję zakończę odpowiedzią na pytanie postawione w jej tytule. Zrobię to również przy wykorzystaniu słów jednej z piosenek: „Już im oczy przygasły, już im brzuchy urosły, głowy posiwiały”.