- Autor: Nasielski Adam
- Tytuł: Skok w otchłań
- Wydawnictwo: CM
- Seria: Kryminały przedwojennej Warszawy (tom 25)
- Podseria: Wielkie gry Bernarda Żbika (część 6)
- Rok wydania: 2015
- Nakład: nieznany
- Recenzent: Robert Żebrowski
Raz, dwa, trzy, cztery zgony
Świetna seria „Kryminały przedwojennej Warszawy” Wydawnictwa CM liczy już 102 tomy [stan na kwiecień 2023r.]. W jej ramach zostało wydane wszystkie dziewięć części z cyklu: „Wielkie [i Małe] gry Bernarda Żbika”.
Adama Nasielskiego przedstawiłem w recenzji „Alibi”. Recenzowana książka liczy 205 stron. Pisarz ukończył ją w czerwcu 1935 roku w Zaleszczykach [miasto na Podolu, nad Dniestrem, w obwodzie tarnopolskim Ukrainy, w czasach II RP należało do Polski i było uznawane za polski biegun ciepła]. Powieść po raz pierwszy opublikowana była w odcinkach w roku 1936 pt. „Eksperyment inspektora Żbika”.
Akcja toczy się w Warszawie w roku 1935. W pałacyku na peryferiach Żoliborza dokonano zabójstwa. Ofiarą był młody architekt – Karol de Saule. Został uduszony w swoim pokoju, prawdopodobnie przy użyciu metody thugów, czyli z wykorzystaniem jedwabnej chusty. Poza nim w pałacyku przebywali jego rodzice – Bartłomiej i Teresa, bracia – Rajmund, Gustaw i Julian, siostry: Łucja, Ewa i Wanda, służący – Walery Drozd i Adela Zawadzka oraz narzeczona Juliana – Helena Trawińska.
Na miejsce zdarzenia Ewa de Saule wezwała swojego znajomego policjanta – inspektora naczelnego Bernarda Żbika z Centrali Służby Śledczej w Warszawie. Poza ciałem ofiary „zbrodniarz nie zostawił żadnych śladów. Po dojściu do tego przekonania Bernard Żbik zdecydował się na jedyne (…) możliwe wyjście. Na drogę czystej psychologii. Owo słynne śledztwo można określić jako klasyczny przykład śledztwa psychologicznego i jako tryumf metody psychologicznej w ogólności. Słusznie też nazwał je inspektor Żbik „skokiem w otchłań”. Był to bowiem odważny skok w czarne kłębowisko dusz ludzkich mający na celu wyłowienie z niesamowitej i ponurej głębi myśli i charakterów, odtworzenie z refleksów patologicznego czynu – jego istoty i dowodu (…) Człowiek może usunąć wszystkie ślady oprócz śladów psychologicznych, które ujawnić się muszą w jego zmienionym humorze, tłumionej potencji myślowej i w nieuniknionej obawie przed karą”.
A oto pomocnicy inspektora, których wezwał na miejsce zbrodni: aspirant Adam Bilewski (jego prawa ręka), nadkomisarz Edward Luchs (ekspert-daktyloskop), doktor policyjny -Dalczewski, wywiadowcy: Więcek, Wielgus, Rogalski i Sznajder (dodatkowo ekspert broni), fotograf Bartosz i jego pomocnik – Antek, służący Żbika – Stefan oraz znajomy architekt – Jerzy Kornacki, który przybył wraz z kolegą, reporterem kryminalnym Cytryńskim. Był tam też starszy przodownik miejscowej policji – Józef Kobylański. Później pojawiła się wywiadowczyni policyjna – „Pani Jadwiga Radwanowa, matka trojga dzieci, żona próżniaka, posiadaczka grubych nóg [oraz grubego głosu] i legitymacji starszego przodownika służby śledczej (…) Szorstka, gruboskórna wywiadowczyni, oscylująca na granicy przestępstwa (…) Twarda, w miarę sprytna, ograniczona, ale niezbędna”. Niezbędna do dokonania czynności rewizji osobistej u kobiety. Na sam koniec Żbik zaprosił do pałacyku swojego przełożonego – naczelnik CSŚ – nadinspektora Wiśniewskiego. Tak na moje oko, musiało się tam zrobić tłoczno jak na Marszałkowskiej.
Bernard Żbik [kawaler, lat 35, z zawodu policjant, z zamiłowania psycholog, posiadający jeden tylko nałóg – papierosy, nazywany Holmesem lub Vance’m (Philo Vance – detektyw-amator, bohater powieści SS Van Dine’a), stosujący w pracy bardzo niekonwencjonalne metody śledcze (poza przesłuchaniami trzeciego stopnia)] ustalił, że Karol de Saule miał bardzo trudny charakter – był cynikiem, egoistą, zarozumialcem, który dostrzegał to, co inni chcieliby ukryć i w mało delikatny sposób mówił ludziom prawdę prosto w twarz, czyli w skrócie: był tym, którego wiele osób chętnie widziałoby martwym.
Czynności wykrywcze szły opornie. Inspektor szukał motywu zbrodni spośród pięciu możliwych: nienawiść, strach, chęć zemsty, chęć zysku lub przypadek. Prowadząc śledztwo przypominał sobie swoje wcześniejsze sprawy: „człowieka z Kimberley”, „domu tajemnic”, „sprawę alibi” oraz „operę śmierci”. W którymś momencie (a było to opisane na stronie 59) „wyjął notes i wieczne pióro. Napisał kilka słów, które później okazały się szyfrem do rozwiązania zagadki zbrodni” [po przeczytaniu książki, w dalszym ciągu nie wiedziałem, jaki to mógł być zapis i jaki miał związek z wykryciem sprawcy]. Sprawa ciągnęłaby się jeszcze długo, gdyby Żbik nie wpadł na ekstraordynaryjny pomysł szaleńczego (czyt. niedozwolonego prawnie) eksperymentu, na który – niczym na spektakl teatralny – zaprosił policjantów i osoby przewijające się w śledztwie.
W książce wspomniany jest angielski pisarz kryminałów – Edgar Wallace i jego powieść z roku 1923 pt. „Bones w Londynie” (książki tej nie czytałem i nie wiem, czy jest w niej jakaś analogia lub „klucz” do rozwiązania zagadki w „Skoku w otchłań”).
Ciekawy cytat: o miłości ojcowskiej do syna – „Kochał skrycie, surowo, ale silnie”.
Udało mi się przeczytać wszystkie „gry” Bernarda Ż. i mogę stwierdzić, że Adam Nasielski często stosował w nich ciekawy zabieg, a mianowicie zagadkę kryminalną, okoliczności towarzyszące jej rozwiązaniu, działanie sprawcy i prawdę o nim przedstawiał jako wyjątkowe, niepowtarzalne i przerażające. Podobnie jest i w tej książce. Jednak wg mnie „Skok w otchłań” nie należy do najlepszych w tej serii. Za prowadzenie śledztwa takimi metodami, jakimi posłużył się Żbik, dziś z miejsca wyrzucono by go z policji i to wprost do więziennej celi. Inne czasy, inne metody, ale zakazy procesowe bardzo podobne. Osiągnięte przez inspektora wyniki określa się w procesie karnym mianem „owoców zepsutego drzewa”, a ja w tym przypadku zmieniłbym to na: „dużych owoców bardzo zepsutego drzewa”.