Murawska Grażyna – O świcie na „Stanisławach” 330/2023

  • Autor: Murawska Grażyna
  • Tytuł: O świcie na „Stanisławach” (Wszystkiemu winna mgła)
  • Wydawnictwo: KAW
  • Seria: Ekspres Reporterów
  • Rok wydania: 1989
  • Nakład: 100350
  • Recenzent: Robert Żebrowski

Śledztwo prowadzi polska Izba Morska, a radzieckie oskarżenie: błąd wachtowego!

W sumie w latach 1976-1990 ukazały się 153 tomy Ekspresu Reporterów. W każdym z nich – jako trzeci z kolei – zamieszczony był reportaż kryminalny, a razem tworzą one bardzo ciekawy i rozległy tematycznie zbiór. Recenzowany reportaż liczy 42 strony.

W dniu 21 marca 1988 roku, około godz. 3.30, na Morzu Bałtyckim, na polskich wodach terytorialnych, w kwadracie „S” (zwanym „Stanisławy”), leżącym naprzeciw brzegu Półwyspu Helskiego, radziecki drewnowiec (czyli przewożący duże partie drewna) „Wołgobałt-215” (pojemność 3584 tony brutto) wpłynął centralnie w burtę zakotwiczonego tam polskiego kutra rybackiego „Zag-16” (39 ton), na pokładzie którego było czterech rybaków (szyper, starszy rybak, mechanik i praktykant maszynowy) z osady Górki Zachodnie, którzy łowili tam dorsze, w wyniku czego kuter uległ zniszczeniu i po jakimś czasie zatonął, ale jego załodze udało się uratować i samodzielnie dostać na pokład statku. Kiedy wbiegli na stanowisko manewrowe, z żądaniem, by zatrzymano statek, zastali tam tylko jednego marynarza, który oświadczył im: „Nie mogu, ja tolko mechanior”. Dopiero potem pojawił się kapitan pierwszej rangi (odpowiednik naszego kapitana Żeglugi Wielkiej) , który szybko ustalił, że jego statek po prostu rozjechał polski kuter i wydał polecenie zatrzymania swojej jednostki.

Polacy przez radiostację próbowali powiadomić o zdarzeniu przedsiębiorstwo „Szkuner” we Władysławowie oraz „Koga” w Helu, ale nie było odzewu. Usłyszał ich natomiast szyper kutra „Wła-307”, który przekazał ich meldunek Polskiemu Ratownictwu Okrętowemu. Po rozbitków wysłano statek ratowniczy „Halny”, który przejął rybaków. „Wołgobałt” zaś dopłynął do Gdyni, gdzie miała swą siedzibę najbliższa Izba Morska.

Już nazajutrz rozpoczęły się wstępne przesłuchania obydwu załóg. Po tych czynnościach radziecki drewnowiec podjął niefortunnie przerwany rejs i udał się do Szwecji, a stamtąd do Leningradu. Długo oczekiwano na sam proces. Nasze Izby Morskie nie mogły jednak orzekać żadnych sankcji karnych wobec cudzoziemców. Rosjanie, choć nie mieli takiego obowiązku, zgłosili chęć uczestniczenia w rozprawie. Doszło do niej dopiero latem 1988 roku. Przewodniczył jej Józef Gołuński, sędzia Sądu Wojewódzkiego, w którego składzie znajdowali się kapitanowie i mechanicy okrętowi – wytrawni specjaliści, ławnicy gdyńskiej izby. Okazało się, że marynarze radzieccy nie przyznali się do winy. Zarzucili polskiej załodze to, że nie mieli oni zarzuconej kotwicy, kuter był nieprawidłowo oświetlony i że nasz wachtowy nieodpowiednio zareagował na zaobserwowane zagrożenie.

Jak zakończyła się ta niecodzienna sprawa – dowiedzcie się sami. Myślę, że warto, tym bardziej, że autorka użyła w reportażu języka zrozumiałego także dla osób nie obeznanych z tą tematyką.