Melcer Wanda – Powrót kapitana Czapli 142/2023

  • Autor: Melcer Wanda
  • Tytuł: Powrót kapitana Czapli
  • Wydawnictwo: MON
  • Rok wydania: 1952
  • Nakład: nieznany
  • Recenzent: Robert Żebrowski

Dochodzenie prowadzone przez zetempowców z brygady … oborowej

Żadnej z książek Wandy Melcer (1896-1972) do tej pory nie czytałem. Tworzyła ona przede wszystkim w II RP. Po wojnie, przełomowym dla niej był rok 1952, kiedy to wydane zostały aż trzy jej książki: „Ameryka szuka piechura” (wyd. II, bo I było rok wcześniej, sądząc po tytule i obu okładkach to powieść raczej szpiegowska – czyżby z serii Przedlabiryntowej?), „Statek 1092” (sensacja/wojenna z elementami sf – zdarzenia w alternatywnej wersji wojny koreańskiej) i „Powrót kapitana Czapli” („produkcyjniak”).

Ta ostatnia pozycja liczy 262 strony. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego.

Akcja toczy się w latach: 1948-1949 w fikcyjnym gospodarstwie rolnym Jarosty (zespół Grabno, okręg Zdańsk, województwo szczecińskie) położonym siedem kilometrów od morza, a także – krótko – w Warszawie.

38-letni kapitan WP Józef Czapla – z jednostki w Legnicy, w której przez trzy lata stacjonował po wojnie – wyszedł do cywila. Miał zostać księgowym w Państwowym Gospodarstwie Rolnym, w pobliżu wsi, w której mieszkali jego rodzice. W ich nowym domu, usytuowanym na Ziemiach Odzyskanych, dokąd przenieśli się z Kielecczyzny, pojawił się jeszcze w mundurze, z Krzyżem Walecznych za Wał Pomorski, ze skromna walizką zawierającą cały jego kapitański majątek, z … zaletami, które nabył w wojsku: „odwagą postawienia zagadnienia, wyszkoleniem partyjnym, zdolnościami organizacyjnymi i niecofaniem się przed trudnościami”, jak również świadomością, że wzorem dla Polski jest Związek Radziecki („ – Panie kapitanie, krowa rekordzistka. Dawała do czterdziestu litrów dziennie. – W Związku Radzieckim są lepsze.”).

W rozmowie z rodzicami odniósł wrażenie, że coś przed nim ukrywają. Dopiero sąsiadka wygadała się, że niedawno we wsi miał miejsce napad na dom „partyjnego”. Mieszkanie zdemolowano, znęcano się nad zamieszkującą tam rodziną, a jego samego zabito. Sprawcy byli nieznani. Czapla poszedł do miejscowego komisariatu MO (stan etatowy: trzech, wszyscy uzbrojeni w karabiny) i tam dowiedział się, że milicjanci podejrzewają, że w zdarzeniu brał udział syn miejscowego kułaka. A funkcjonariusze ci byli ambitni, pomysłowi i pracowici, choć nie do końca skuteczni. Świadczy o tym zdarzenie z byłą już księgową. „Kiedy ją tak raz, drugi przyłapano, że pije przy pracy, przyszedł po nią milicjant. Zabrali ją do aresztu, przetrzymali parę dni i puścili. Ledwo wyszła, poszła do pocztowego na pocztę, która była naprzeciw milicji, pożyczyła od niego tysiąc złotych, kupiła półlitrówkę i wypiła prosto z butelki „na frasunek””. A do pomocy milicjanci mieli ormowców, którzy nocami – siedząc w niesprawnym wozie spedycyjnym – pilnowali zrujnowanego pałacu przed okradzeniem. W odległości kilku kilometrów od komisariatu, nad brzegiem morza, była zaś strażnica WOP.

Niestety sprawa napadu została szybko wyjaśniona i zrealizowana przez milicję, i to bez udziału Czapli. Bałem się, że to koniec wątków kryminalnych w tej powieści. Na szczęście cały rozdział XI (od strony 208 do 228) poświęcony jest aferze mleczno-maślano-tłuszczowej. W skrócie: chodziło o to, że ktoś z mleczarni „fałszował’ mleko dolewając do niego wody, manipulował wcześniej zebranym z niego tłuszczem, zostawiając go na boku dla produkcji masła. Tracili na tym dostarczający mleko chłopi, bo za mleko o niby mniejszej zawartości tłuszczu, płacono im niej, a wzbogacał ten, kto „na lewo” sprzedawał masło. Wstępne czynności „dochodzeniowe” w tej sprawie prowadził kapitan Czapla. Do pomocy w wykryciu sprawcy dołączyli zetempowcy z brygady oborowej. Podejrzenie padło na traktorzystę, który dowoził mleko. „Dochodzeniowcy” postanowili go zlinczować, czemu w ostatniej chwili zapobiegł Czapla. Czy traktorzysta faktycznie był winny? Co przyniosły ustalenia milicji? Co się stało ze sprawcą?

Chyba tylko dlatego, że autorką jest kobieta, w książce występuje mnóstwo kobiet: stara Czaplina, zdolna Marcelina, niezamożna Marysia, piękna Leokadia, pracowita Zula, ambitna Celina, wesoła Werka, dumna Hanka, dobrze wychowana Aneczka, a także odznaczona Katia (gość z Ukrainy).

PRL-ogizmy: Wydział Wczasów Pracowniczych (powstał w roku 1945), Komitet ds. Współzawodnictwa Pracy (powstał w roku 1948), Aleja I Armii WP w stolicy (wcześniej i obecnie: Al. Szucha), warszawski hotel Samopomocy Chłopskiej (ul. Kopernika 30, dawna siedziba Centralnego Towarzystwa Rolniczego), traktory – „Ursus” (C-45 produkowany od roku 1947), „Zetor” (model 25, produkowany w czeskiej Zbrojovce Brno), śpiewane piosenki: „Pieśń młodzieży” (tekst Edwarda Szymańskiego – (…) My gromady czerwonej młodzieży (…)), „Skąd taka zmiana” (do słów Mirosława Łebkowskiego, sławiąca ZMP, pochodzi prawdopodobnie z roku 1950, a więc z późniejszego niż akcja książki), „Na lewo most, na prawo most” (walczyk nadwiślański z lat 1947-48), „Płynie Wisła, płynie” (z II połowy XIX wieku, ale śpiewana wówczas chyba bez 4 i 5 zwrotki, w których jest mowa o pacierzu i modlitwach: „Ojcze nasz”, „Zdrowaś” i Składzie Apostolskim) oraz – radziecka – „Wesoły wichrze” (właść. „Wesoły wicher” – z roku 1936).

Ciekawe cytaty: 1. „- Leć po oliwę do magazynu, ale na jednej nodze. Ach, po tej „jednej nodze” rozpoznałby Czapla warszawiaka na końcu świata”. 2. – Rosyjska historyjka: „Znalazłeś kożuch? Znalazłem. Wiozłeś do domu? Wiozłem. Powiesiłeś u siebie na kołku? Powiesiłem. I gdzie ten kożuch? Jaki kożuch?”

Błąd historyczny: mowa jest o radzieckim czołgu A-32, który brał udział w walkach na Wale Pomorskim w 1945 roku. To jednak niemożliwe, bo czołg takiego typu był jedynie prototypem, który powstał w roku 1939 tylko w dwóch egzemplarzach. Jego zmodyfikowana wersja – A-34 z tego samego roku – stanowiła podstawę do budowy T-34, które to oczywiście brały udział w tych walkach.

Książka jest typowym, wręcz wzorcowym „produkcyjniakiem” (z dwoma krótkimi wątkami kryminalnymi). Regularnie pojawiają się w niej komunistyczne poglądy, wypowiedzi, czyli soc-mowa, odwołania do „autorytetów” i zgodne z „linią partyjną” zachowania. Sposób kreowania bohatera – doświadczony i zasłużony bojownik, ułożony poglądowo i partyjnie, ubogi (wszystko, co ma mieści się w walizce), głodujący (je czerstwy chleb), dzielnie znoszący trudy (mieszka na poddaszu, bez światła i … poduszki), zapracowany (do pracy przychodzi wcześniej niż potrzeba i interesuje się nie tylko swoją „działką”, ale także wszystkim innym) – to też typowa cecha dla tego typu lektury. Myślę, że warto ją przeczytać, po to chociażby, by poznać komunistyczną propagandę, warunki życia w powojennej Polsce oraz specyficzną, kolektywną gospodarkę rolno-hodowlaną. Ja natomiast często zastanawiam się nad tym, jak bardzo – autorzy „produkcyjniaków” – utożsamiali się z tym, co w nich pisali.

Na koniec jedno spostrzeżenie: recenzowany przeze mnie egzemplarz, pochodzi – jak można odczytać ze stempla – z Miejskiej Biblioteki Publicznej w Kłodzku. Na pierwszej stronie przyklejona jest karteczka z adnotacjami o wypożyczeniach tej pozycji. Wynika z niej, że w latach: 1972-1988 książka wypożyczana była … trzy razy. Dramat autora, dramat ludzi socjalizmu, którzy nie czytali nawet „swoich” książek, dramat bibliotek.