- Autor: Koźniewski Kazimierz
- Tytuł: Piątka z ulicy Barskiej
- Wydawnictwo: Czytelnik
- Seria: Głowy Wawelskie
- Rok wydania: 1968 (wyd. X)
- Nakład: 20280
- Recenzent: Robert Żebrowski
O brytanach spuszczonych z imperialistycznej smyczy, czyli kryminał produkcyjny z nieletnimi w rolach głównych
Seria „Głowy Wawelskie” to kolejna wielka peerelowska seria wydawnicza, tym razem z „Czytelnika”. W latach: 1957 – 1981 ukazało się w niej ponad 50 książek. Zastanawiające jest, że w nazwie serii wymienione są „głowy”, a na okładkach występowała tylko jedna, zawsze ta sama (przez fachowców nazwana głową wojownika).
Kazimierz Koźniewski (1919-2005) jest autorem kilku kryminałów; w naszym Klubie zrecenzowane zostały trzy jego powieści – „Dwie Kobry” („Różowa okładka”), „Śmierć w trójkącie błędów” („Różowa okładka”) i „Sto koni do stu brzegów” („Czytelnik”, ale nie „Jamnik”, bo to pozycja sensacyjno-wojenna). Jest zrecenzowana jeszcze książka „Człowiek z lustra” (jeden z pierwszych „Labiryntów”) Antoniego Armanda, czyli duetu: Kazimierz Koźniewski i Grażyna Terlikowska-Woysznis, ale to sensacja sf. Zastanawiać może fakt, dlaczego do tej pory nie powstała u nas recenzja opowiadania „Sztyletem w serce” (motyw rozliczeń z wojenną przeszłością), które zostało wydane w „Ewie” jako pozycja nr 2 (?!)
„Piątka z ulicy Barskiej” napisana była w latach: 1950-51, po raz pierwszy wydana została w roku 1952 (szczyt socrealizmu), a w latach: 1952-1953 wydania jej były już cztery. Ja dysponuję wydaniem dziesiątym, z roku 1968. Liczy ono 382 strony, a cena okładkowa to 20 zł.
Błyskawicznie, bo w rok po ukazaniu się książki, wyprodukowano film o tym samym tytule, w reżyserii Aleksandra Forda (ten od „Krzyżaków”) – jego asystentem był wówczas Andrzej Wajda. Scenariusz dość wiernie pokrywa się z fabułą powieści.
Akcja toczy się w powojennej Warszawie (w latach: 1947-1950). „Na placu Trzech Krzyży nie było jeszcze ogromnego białego gmachu Państwowej Komisji Planowania Gospodarczego. Nie było Trasy W-Z. Stał jeszcze wiadukt „Pancera”. Starówka była przeraźliwie martwa (…) Nowy Świat szczerbił się ruinami, budowa tunelu tarasowała Aleje Jerozolimskie. Nie wznoszono jeszcze potężnego Domu Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. (…) Warszawa była jedynym pod słońcem miastem, gdzie liczba grających teatrów przewyższała liczbę czynnych kin. Mieszkało tutaj już 572 600 ludzi”.
Wiosną 1950 roku, w sekretariacie sądu na Lesznie, ktoś przeglądał akta sprawy z roku 1947. Posiedzenie jej dotyczące odbyło się w dniu 7 grudnia 1947 roku. Rozprawie przewodniczyła sędzia Wanda Wilczyńska. Obwinionymi byli: Marek Kozioł, Jacek Siwicki, Zbigniew Moczarski, Kazimierz Spokorny i Lucjan Kozłowski. Wszyscy mieszkali na ulicy Barskiej (dzielnica Ochota, ulica biegnie od placu Narutowicza do ul. Szczęśliwickiej). Czterej pierwsi urodzili się w roku 1932, natomiast piąty w 1931, tak więc w czasie rozprawy mieli 15 i 16 lat. Podejrzani byli o kradzież i sprzedaż papy z budowy na ul. Filtrowej. Kozioł i Spokorny obwinieni byli ponadto o uliczne napady rabunkowe, dokonane w okolicach Dworca Zachodniego. Jako nieletni odpowiadali z wolnej stopy. Sprawa o kradzież papy zakończyła się wyrokiem jednakowym dla każdego z nich: zakład poprawczy z zawieszeniem na dwa lata i nadzór kuratora w postaci pani Majewskiej (w obecnych czasach zakończyłaby się upomnieniem, ewentualnie nadzorem odpowiedzialnym rodziców). Natomiast dokonania napadów nie udowodniono; pokrzywdzeni nie rozpoznali nieletnich jako sprawców, a świadek tzw. ze słuchu – 16-letni Zygmunt Radziszewski z ul. Niegórskiej – nie stawił się w sądzie. Tak więc cały gang z Barskiej – nazywający się „Złota włócznia” – pozostał na wolności. A był jeszcze szósty jego członek – Zenon – ich „szef”.
W jakiś czas po rozprawie chłopcy postanowili wymierzyć karę Radziszewskiemu. Podstępem wywabili go z domu, a następnie w pobliskich ruinach „przesłuchali”. Świadek wytłumaczył się tak, że nie można było mu zarzucić, że kogoś „sypnął”. Mimo tego Lutek rzucił się na niego i zaczął się z nim bić. W trakcie bójki Zygmunt podjął próbę ucieczki, ale wpadł w wyrwę tak nieszczęśliwie, że uderzył ciemieniem o kamienne schody i zszedł z tego świata. Chłopcy – spanikowani – uciekli.
Mimo zawieszenia umieszczenia nieletnich w ZP, chłopcy nie poprawili się, bo – jak ujawniła kurator – … „hazardowali się” grając w karty, a to już było poważne wykroczenie. Marek – na rozkaz Zenona – zatrudnił się przy budowie trasy W-Z. W trakcie pracy miał poszukiwać pieniędzy ukrytych w czasie powstania przez sztab AK w jednej z piwnic na ul. Miodowej. W niedługo później poznał Hankę, z którą szybko się zaprzyjaźnił. Kazek zaś pracował przy wyrobie żarówek i szybko został przodownikiem pracy. Lutek podjął naukę w gimnazjum, gdzie był pod stałym nadzorem członków ZWM. Wziął udział w czynie nauki czytania i pisania analfabetów, a jego „uczennica” – stara służąca – uzyskała najlepsze wyniki na egzaminie. Jacek podjął pracę – w charakterze gońca – w redakcji „Kuriera Wieczornego”, a Zbych rozpoczął karierę aktora teatralnego.
Życie chłopców zaczęło się jakoś układać i każdy – poza Lutkiem – był zadowolony z tego, co robił. Nagle jednak przyszło „wezwanie” od Zenka. „Szef” opracował plan napadu z bronią w ręku na pracowników przenoszących kasę na wypłaty, a „podwładnym” wyznaczył poszczególne role. Chłopcy przyjęli zadania i stawili się na miejscu planowanego rozboju. Jednak większość z nich miała inny plan niż ich „szef” …
Błąd: w odniesieniu do prowadzącej rozprawę w sądzie, pada zwrot „sędzina”. To typowy błąd, często spotykany i w czasach obecnych. Sędzina to żona sędziego, a kobieta-sędzia, to po prostu pani sędzia.
Ciekawostka: wspomniany jest „Pies Baskervillów” Conan Doyle’a, a Mariensztat nazwany jest pierwszą socjalistyczną dzielnicą stolicy.
PRL-ogizmy: Rząd Jedności Narodowej, Święto Odrodzenia – 22 lipca, Komisja Specjalna – współdziałająca z milicją – tępiąca paskarzy, gazety – „Kurier Wieczorny” i „Przegląd Sportowy”, knajpa „Piekiełko”, przedsiębiorstwo „Beton-stal”, Związek Walki Młodych i Związek Młodzieży Polskiej, banknot pięciozłotowy, włoski film „Słońce wschodzi” z roku 1946.
Książka – jak dla mnie – jest przydługa (382 strony). Autor chciał złapać kilka srok za ogon: dokładnie przedstawić „stan architektoniczny” Warszawy, rozbudować wątki społeczno-obyczajowe, mocno podkreślić wątki kryminalne oraz jasno wyłożyć „produkcyjne” treści. Wszystko to zrobił, jednak zbyt obszernie. Sfery „produkcyjnej” nie będę opisywał, ale faktycznie widać, że to szczyt socrealizmu. Natomiast wątek kryminalny jest specyficzny, bo sprawcami przestępstw były przede wszystkim osoby nieletnie. To ogromna rzadkość, zarówno jeśli chodzi o twórczość autorów kryminałów w czasach PRL, jak też II i III RP. Ładnie przedstawiona jest rozprawa sądowa oraz zasady, którymi kierował się sędzia przy wyrokowaniu, a także działania kuratora sądowego. I przede wszystkim dla tej wyjątkowości – mimo, że jest to bardzo męczący i agresywny „produkcyjniak” – warto do tej powieści zajrzeć.