Kozak Henryk – Kupić śmierć 4/2023

  • Autor: Kozak Henryk
  • Tytuł: Kupić śmierć
  • Wydawnictwo: Wydawnictwo Lubelskie
  • Rok wydania: 1985
  • Nakład: 40000
  • Recenzent: Robert Żebrowski

Zabójca zawsze wraca na miejsce zbrodni – w kajdankach podczas wizji lokalnej

Naprawdę coraz trudniej znaleźć jakiś kryminał nie należący do żadnej znanej serii wydawniczej, który nie byłby jeszcze zrecenzowany w naszym Klubie. Tym razem mi się udało i liczę, że jednak jeszcze coś się uda w przyszłości znaleźć.

Henryk Kozak (ur. 1945) jest autorem wielu książek, w tym dwóch kryminałów. Są to: „Kupić śmierć” z roku 1985 i „Kiedy kończy się miłość” z roku 1988. Powieści te łączy postać głównego bohatera – kapitana MO Adama Bernackiego. Druga z nich ma już recenzję, a ja zrecenzuję tę pierwszą.
Książka liczy 171 stron, jej cena okładkowa to 130 zł. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego.

Akcja toczy się w Lublinie i kilku innych miejscach w roku 1985 (choć rok nie jest wymieniony, to można go ustalić wiedząc, że książka dzieje się w pierwszej połowie lat 80., a 31 lipca wypadał w środę). Sześć lat wcześniej dokonano zabójstwa, na tle rabunkowym, Weroniki Kowalskiej. Śledztwo w tej sprawie prowadziła KW MO w Lublinie, jednak sprawę umorzono z n/n. Kapitan Adam Bernacki – wówczas jako porucznik – prowadził ją i do tej pory nie mógł pogodzić się z tym, że nie wykrył mordercy. Któregoś dnia, pod koniec lipca, zatelefonowała do niego jakaś kobieta, która powiedziała mu, że wie, kto zabił staruszkę. Obiecała, że jeszcze zadzwoni i poda szczegóły, ale słowa nie dotrzymała. W niedługo potem w pobliskim Zbędkowie znaleziono zwłoki jakiejś nieznanej kobiety, która została uduszona i zmaltretowana. W wyniku penetracji terenu ujawniono legitymację ze zdjęciem kobiety i jej danymi osobowymi, a także jakieś liczbowe zapiski. Okazało się, że legitymacja została skradziona, a zdjęcie wymienione, tak więc w dalszym ciągu nie było wiadomo, kim jest ofiara. Natomiast liczby z zapisków, odpowiednio uszeregowane, tworzyły numer telefonu do … Bernackiego. Sprawa ruszyła z miejsca, gdy zdjęcie z legitymacji opublikowano w prasie. Tymczasem doszło do kolejnego zabójstwa. Zamordowano właściciela warsztatu samochodowego, który jak ustalono utrzymywał kontakty z dziewczyną ze zdjęcia.

W prowadzonym śledztwie zaangażowanych było wielu milicjantów, wraz z rozwojem sprawy – coraz więcej. Prowadzącym był kapitan Bernacki. Włączali się w nią jego przełożeni: naczelnik Wydziału Kryminalnego – pułkownik Gozdarowski, zastępca naczelnika – major Lewicki oraz kierownik Sekcji Zabójstw – major Rybicki. W czynnościach bezpośrednio pomagali mu: porucznik Janusz Kasperek, kapitan Zdzisław Szczęch z dochodzeniówki, porucznik Stanisław Drąg ps. Milimetr (202 cm wzrostu), sierżant Małnowicz, a także komendant posterunku w Zbędkowie. Swoją „cegiełkę” dołożyli: naczelnik Wydziału Dochodzeniowego – podpułkownik Krusiński, naczelnik wydziału z KW w Rzeszowie – major Suchecki i tamtejszy kierownik – Gorzelski, komendant miejski w Lublinie – major Koczara i jego podwładny – porucznik Maciejak, a ponadto major Południk z „centrali”, czyli z Komendy Głównej.

Czynności śledcze prowadzone były raczej standardowo, dość sprawnie, ale wydaje mi się, że za późno zaczęto sprawdzać wersję, że sprawcą może być osoba, która opuściła zakład penitencjarny. Bernacki mógł skojarzyć pewne fakty ze zdaniem, które powiedziała mu przez telefon nieznana mu kobieta, że sprawca zabójstwa Weroniki Kowalskiej, od miesiąca przebywa w mieście. Wysnuł z tego jedynie wniosek, że jest on nietutejszy.

A sama książka? Jak dla mnie jest przydługa. „Rozciągają” ją niepotrzebne dialogi, które przy pracy milicjantów jak najbardziej mogły mieć miejsce, ale zupełnie nic nie wnoszą do sprawy i nie posuwają akcji. Chciałoby się powiedzieć, ot takie „babskie gadanie”, ale przecież to gadały „chłopy” – kobiety mówiły mniej, a konkretniej. W sumie powieść ta jest przeciętnym „milicyjniakiem”, który można przeczytać albo i nie.

PRL-ogizmy: Bernacki pali papierosy „Klubowe”, a milicjanci piją wodę „Nałęczowiankę” i „Cisowiankę” (czyżby lokalny patriotyzm?).