- Autor: Grzymkowski Jerzy
- Tytuł: Dzielnicowy z Targówka i inne opowiadania
- Wydawnictwo: MON
- Rok wydania: 1967
- Nakład: 10304
- Recenzent: Robert Żebrowski
Słono-gorzki targówkowski etno-folk
Jerzy Grzymkowski (1930-2006) tak pisał o sobie: „walczyłem z bandami w pierwszym okresie po wojnie, byłem milicjantem, hutnikiem, powoływano mnie na ćwiczenia wojskowe … Wreszcie zacząłem pisać”. Żołnierzem KBW był w latach 1949-1952, funkcjonariuszem MO – 1957-1960, pracownikiem Huty Warszawa – 1960-1965, a literatem od roku 1965.
Recenzowana książka jest trzecią z kolei jego powieścią. Liczy 258 stron, a jej cena okładkowa to 14 zł. Składa się z trzech części: „Ze służbowego notatnika” (charakter milicyjno-targówkowski), „Nowe meble” (zakładowo-pijacki) i „Po tylu latach” (kabewusko-wspomnieniowy). Skoncentruję się na pierwszej – najobszerniejszej, bo liczącej 150 stron – części. Jej akcja toczy się w Warszawie, na terenie dzielnicy Targówek, ale bez wskazania konkretnego rejonu /rewiru dzielnicowego (jak to autor sam powiedział: „Targówków jest kilka”), w końcówce lat 50.
Główny bohater: Dobijający do trzydziestki sierżant Jerzy Grzymkowski, numer służbowy 736, był dzielnicowym, do którego mieszkańcy Targówka zwracali się również per „panie przodowniku”, a koledzy z MO nazywali go sołtysem. Na stanie miał psa służbowego. „Kwiatek był dobrym psem milicyjnym. Obronnym. Bo po śladzie dobrze nie szedł. Ale był czujny, odważny i wierny. Wolałem pełnić służbę z nim niż z niejednym z milicjantem. (…) Szliśmy więc sobie z „Kwiatkiem”, ja z czapką w ręku, w rozpiętym mundurze, z dyndającą gdzieś w okolicy pośladków torbą, w której miałem notatnik, pakiet opatrunkowy i kajdanki (…) Nie nosiłem służbowej latarki. Ciężka była, niewygodna, a światła dawała tyle, że można było jedynie odcyfrować numer nad drzwiami w nowoczesnym bloku. Ale tu? Na peryferiach? Kupiłem sobie potężny reflektor, który ciągnął na ładnych kilka metrów”. Odnośnie techniki obchodów rejonu służbowego stwierdził: „Dzielnicowi nie chodzą, lecz (…) włóczą się po swoich dzielnicach”.
Miejsce pełnienia służby: „Dzielnica, w której kazano mi być dzielnicowym, była dzielnicą peryferyjną, do mojego królestwa należało również ileś tam hektarów łąk i mokradeł, wśród których stało kilka domów. Domów? Półdomów raczej, ćwierćdomów nawet. Były to budy pozlepiane z najbardziej nieprawdopodobnego materiału budowlanego; począwszy od cegieł, a skończywszy na blasze z puszek czy beczek po benzynie”. „Dzielnica moja niemal z trzech stron otoczona była łąkami. Nie były to jednak łąki w pełnym tego słowa znaczeniu, lecz raczej wysypiska wszelkiego rodzaju śmieci porośnięte anemiczną, ostrą, kłującą trawą. Służyły one mieszkańcom do różnych celów. W pogodne dni pito tam wódkę i łażono z dziewczynami. Pasły się tu również dość liczne na dzielnicy krowy, kozy i konie. Dla kilku z dzielnicy stanowiły te łąki tereny łowieckie. Łapano tu różne ptaszki”. Jakie? To wyjaśnia opis lokalu jednego z kłusowników: „Całe ściany zawieszone były klatkami od góry do dołu. A w nich poświstywały, skrzekotały, gwizdały, ćwierkały, gulgotały i skrzeczały kosy, szczygły, gile, czyżyki, makolągwy, zięby. Była nawet wilga …”
Stan własności dzielnicowego: „Na Targówku wieczór zapada wcześniej niż w śródmieściu Warszawy. Ulica Targowa z przyległościami tętni jeszcze życiem, przewala się po niej gesty tłum ludzi, gdy tu panuje już wieczorna cisza. Prawie jak na wsi (…) Na trzynaście ulic wchodzących w skład mojego rejonu naliczyłem osiemnaście latarni (…) Na moich trzynastu spokojniusieńkich ulicach melin miałem ponad dwadzieścia” (niestety żadnej nazwy – z grona „swoich” ulic – autor nie przytoczył).
Główne hobby podopiecznych dzielnicowego: „Ze środowiskiem hodowców gołębi spotkałem się dopiero wtedy, gdy zostałem dzielnicowym na Targówku (…) Tam nie można było żyć nie interesując się ptakami. Większość drobnych kradzieży dotyczyła ptaków, większość bójek zaczynała się przy ptakach albo o ptaki (…) Jedna była dziedzina, do której nie mieszałem się zupełnie. Sprawa „cudzych”. Złapany „cudzy” podlegał innym prawom. Albo właściciel wykupił go, albo nowy właściciel w sobotę taszczył ptaka w przemyślnej klatko-walizce na Stalową, gdzie odbywały się tygodniowe targi’.
Wątek służbowo-alkoholowy: „- Nie wstydź się pan, panie przodowniku – mawiał [Mundzio] – każden ma swój fach i nie żadna hańba, jak dwóch fachowców napije się razem piwka”. Zatrzymany do zatrzymującego: „Panie dzielnicowy, wejdziemy gdzie, chlapnę setę, może będzie lepiej? – Nic z tego. Uchlasz się i będziesz rozrabiał w areszcie (…) – To prowadź pan na dechy! (…) Ale piwko koło Wileńskiego pozwolisz pan wypić? – Piwko można”.
Dawnych wspomnień czar: „Pan Wacław wychodził wówczas z budki i kręcąc korbą, zamykał przejazd biało-czerwonym szlabanem”.
Ciekawy cytat: „Piliśmy małymi kieliszkami. Nie tak, jak w lasku, gdzie ciągnęło się w dziewięciu z jednej szklani po musztardzie (..) trąbiliśmy gorzałę (…) przegryzaliśmy korniszonem lub grzybkiem”. [Cytatów takich jest sporo więcej, ale u mnie akurat nie wzbudzają one wybuchów śmiechu. Związane jest to z moja pracą zawodową, gdzie z alkoholizmem i pijaństwem miałem do czynienia na co dzień. Mnie upijanie się nie kojarzy się ze śmiechem, szczęściem, dobrą zabawą i wspaniałym życiem, ale z rozbitymi rodzinami, przepijanymi pensjami, przemocą domową – fizyczną, psychiczną i seksualną, zdradami małżeńskimi, rozwiązłością seksualną, zgwałceniami albo pijanych kobiet albo dokonywanymi przez pijanych mężczyzn, albo też jedno i drugie, brudnymi i niedożywionymi dziećmi, nierzadko z zespołem FAS (alkoholowy zespół płodowy), a często odbieranymi rodzicom i umieszczanymi w opiekuńczych placówkach zastępczych, a także z całą gamą przestępstw – od włamań do zabójstw, ludzkim upodleniem i nieszczęściem oraz brudem, smrodem i ubóstwem w mieszkaniach pijaków. Trudno o tym zapomnieć, zresztą też nie mam takiego zamiaru. bo było by to znaczne zafałszowanie rzeczywistości. I choć umiarkowanego spożywania alkoholu nie neguję, choć sam nigdy nie byłem ofiarą alkoholika lub pijaka, to jednak nigdy w życiu (dokładnie ani razu) się nie upiłem, i choć sporo osób uważa, że to niemożliwe i że wiele przez to straciłem, to ja jednak potwierdzam, że to całkowita prawda, nie uważam, żebym coś wartościowego przez to stracił i nie planuję tej sytuacji kiedykolwiek zmienić].
W książce tej są i przestępstwa, i wykroczenia, i patologie. Jednak nie to było dla mnie najciekawsze, ale całe te tło, ten koloryt, ten targówkowski sznyt. Autor odważnie opisał swoją służbę oraz nietypowe zachowania podczas pełnienia obowiązków służbowych. Wiele razy zastosował milicyjno-przestępcze słownictwo (np. „związać”, czyli zatrzymać w areszcie, „uśpić” – pozbawić życia, „wylądować w ulu” – trafić do więzienia). Zdarzyło się jednak, że niektóre jego teksty były – jak dla mnie – zbyt prymitywne. Dla aktualnych i byłych Targówkowiczów, a także dla varsavianistów pozycja ta może być interesująca.