Braun Andrzej – Lewanty 187/2023

  • Autor: Braun Andrzej
  • Tytuł: Lewanty
  • Wydawnictwo: Czytelnik
  • Rok wydania: 1954
  • Nakład: 23160
  • Recenzent: Robert Żebrowski

Alkohol przyczyną staczania się na pozycję wroga klasowego

Andrzej Braun (1923-2008) jest autorem ponad 20 książek, ale chyba żadna z nich nie jest kryminałem. „Lewanty” to typowy produkcyjniak, ale z wyraźnymi wątkami kryminalnymi. Książka pisana była w Warszawie, w latach 1950-51. Pierwsze jej wydanie (okładka z lewej) miało miejsce w roku 1952. Wznawiano ją jeszcze czterokrotnie. Ja dysponuję wydaniem drugim (okładka z prawej) z roku 1954. Powieść liczy 429 stron, a jej cena okładkowa to 19 zł (z pieczątką na okładce: „Cena obniżona na 8 zł”.) Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego.

Żeby nie trzymać nikogo w niepewności, już na wstępie wyjaśniam, czym są tytułowe „lewanty”. To statki-chłodnie przeznaczone do kursów na Bliski Wschód, do krajów Lewantu, czyli Izraela, Syrii, Egiptu i Cypru. Budowane one były w sposób nowatorski – modułowo z wykorzystaniem prefabrykacji. Poza nimi Stocznia Gdańska budowała wówczas jeszcze rudowęglowce, drobnicowce i trawlery dla „Dalmoru”.

Akcja toczy się w roku 1950, prawie w całości w Gdańsku.

Stocznią Gdańską dowodził triumwirat: dyrektor – inżynier Herczyński, pierwszy sekretarz Komitetu Zakładowego – towarzysz Mokry oraz sekretarz Podstawowej Organizacji Partyjnej – towarzysz Budnik.

Powieść zaczyna się od mocnego uderzenia. Urząd Bezpieczeństwa aresztował – za szmugiel „twardych” – dwóch pracowników z grup niterskich stoczni, a dwóch kolejnych wezwał na przesłuchania. Wezwanymi byli: Michał Markowski – dawny gwardzista o ps. Bury, eksmilicjant i „berlińczyk”, obecnie bumelant, pijak i przemocowiec domowy, a także najlepszy bokser zakładowej drużyny oraz Teofil Leon – stoczniowiec z Edynburga oraz francuski marynarz (do roku 1945), eksmilicjant walczący z bandami na Pomorzu koszalińskim, pracownik magazynów UNRR-y, a obecnie bumelant, alkoholik i nałogowy podrywacz (obaj partyjniacy zatrudnieni byli w stoczni od roku 1946). Podejrzewano ich o przekazanie – na „zachodni” statek – planów rozbudowy stoczni. Żeby dostać się na przesłuchanie trzeba było pokonać trzy „zapory”: żołnierza-wartownika u wejścia do budynku „Bezpieki”, starszego strzelca z biura przepustek oraz podoficera przy stoliku w korytarzu. Przesłuchiwanym nie udowodniono szpiegostwa i po czynnościach zostali zwolnieni do domu.

W powieści, przez całą jej długość, ciągną się trzy wątki: osobisto-rodzinne, pracowniczo-zakładowe oraz niemoralno-przestępcze. A samych przestępstw było nie mało: przemyt dolarów, szpiegostwo przemysłowe, zabójstwo i dwukrotne usiłowanie zabójstwa pracowników stoczni, sabotaż oraz podpalenie. Szczegółów zdradzać nie będę, powiem jedynie, że nie wszystko – dla ludzi i dla PRL-u – dobrze się skończyło.

Ciekawe cytaty: opis pracowników – „Szli całą grupą: łysy Ornoch, pomarszczony Krym, skrzywiony Klamrau, wąsaty Paliwoda”, galeria wrogów komunizmu: „Prowokatorzy, paniczyki, zdradzieccy przywódcy Związków Zawodowych, oficerowie legionowi, dowódcy oddziałów akowskich, konspiratorzy, konfidenci gestapo, przywódcy powstania warszawskiego. (…) Oto ludzie o których myśl stawiała go na czele egzekucyjnych plutonów”.

PRL-ogizmy: knajpa „Warszawska” w Gdańsku i „Szwedzka” w Ustce, „Cocktailbar” w sopockim „Grand Hotelu”, sklep zakładowy „Stocznianka”, teatr „Wybrzeże”, samochody: „Pobieda”, „Skoda”, „Cadillac”, „Cytryna”, czyli „Citroen” 15, ciężarowy „Dżems”, czyli „GMC”, papierosy – „Mocne” i „Camele”, gazeta „Głos Wybrzeża”, Przedsiębiorstwa – „Betonstal” i „Mostostal”, brygada junacka „Służba Polsce”, ZMP, PGR, Plan Sześcioletni, Aleja Rokossowskiego (od 1990 roku – Aleja Rzeczypospolitej), tablice bhp: „Przeszkody na drodze przyczyną twego kalectwa” [szczera prawda], „Przystępując do pracy myśl o pracy” [przewodnie hasło dla klubowych recenzentów], „Jedna chwila nieuwagi kosztować cię może życie” [ciekawa składnia], ustawa o zabezpieczeniu socjalistycznej dyscypliny pracy (z dnia 19 kwietnia 1950 roku).

Książka ogólnie – jak większość produkcyjniaków – jest męcząca, szczególnie, gdy przedstawiane są rozmowy na zebraniach partyjnych, albo teksty w stylu jak to ktoś nie może żyć bez stoczni albo partii. Wątki kryminalne urozmaicają ją, a PRL-ogizmy ubogacają. Do przeczytania jej ani nie namawiam, ani też nie zniechęcam.