- Autor: Belina Arkadiusz
- Tytuł: Pistolet z perłową rękojeścią
- Wydawnictwo: Wielki Sen
- Seria: Seria z Warszawą (nr 68)
- Rok wydania: 2015
- Nakład: nieznany
- Recenzent: Robert Żebrowski
Meduza woła Radiobiuro, a G-7 Fortecę
O Arkadiuszu Belinie wiem jeszcze mniej niż o Gallu Anonimie, a tak naprawdę to nic. Nie przeszkadzało mi to jednak, by sięgnąć po jedyną jego powieść „Pistolet z perłową rękojeścią”. Jest to pierwsze jej wydanie książkowe. W roku 1959 drukowana była w „Kurierze Polskim”. Pozycja ta liczy 185 stron, a narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego.
Rysunek na okładce przedstawia pofalowane morze oraz dymiącą, a więc używaną, lufę pistoletową w kształcie … peryskopu. A jeśli mamy peryskop to i pewnie okręt podwodny (wyrażenie „łódź podwodna” współcześnie jest niepoprawne). Czyżby przestępca (przestępcy) miał korzystać z tego środka transportu? A jeśli tak, to jaki to był okręt: angielski submarine, francuski sous-marin, czy może niemiecki unterseeboot, bo raczej nie radziecka podwodnaja łodka, włoskie sottomarino czy japońskie sensuikan. Śmiało natomiast możemy wykluczyć takie okręty jak: „Nautilus”, „Czerwony Październik”, czy … „Yellow Submarine”.
Akcja toczy się w Gdańsku, Sopocie i Gdyni oraz w Warszawie, jesienią roku 1958.
Notka wydawnicza na tylnej okładce jest następująca: „Kuter GDY-237” wypływa na połów. Zapadła noc. Dwaj mężczyźni schowani pod pokładem atakują sternika Leona Kąkola, chcąc porwać kuter. Wywiązuje się walka, jeden z napastników strzela. Załoga nie może wyjść na pokład, drzwi są zablokowane. Przez wybity bulaj, ktoś wystrzeliwuje alarmową racę. Napastnicy panikują, a na dodatek blokują silnik. Gdy przybywa pomoc, na kutrze nie ma już napastników. Co się z nimi stało? Jak mogli opuścić kuter? Wkrótce w Nowym Porcie zostają ujawnione zwłoki …. To dopiero początek skomplikowanej intrygi. Do akcji wkracza porucznik Piotrowski”.
Korzystając z przysługującego mi – jako funkcjonariuszowi ORMO (Ochotniczy Recenzenci Milicyjnych Opowieści) – prawa, w żadnym bądź razie prawa kaduka, trochę uzupełnię te informacje. Kutrem dowodził szyper Maciejewski, a poza nim i sternikiem, na pokładzie, a właściwie pod pokładem, był jeszcze tylko Karol „Grubas” Froncek. Celem porywaczy był duński Bornholm, czyli wyspa położona ca. 100 km od polskiego wybrzeża. Alarmowe race były koloru czerwonego, a więc równoznaczne z sygnałem „S.O.S” i wezwaniem „Mayday”. Pomocy pokrzywdzonym udzieliła jednostka patrolowa Wojsk Ochrony Pogranicza KD-115, którą dowodził oficer w randze porucznika, a która nosiła kryptonim „Meduza” („Tu Meduza, tu Meduza, wołam Radiobiuro, wołam Radiobiuro” , a z uwagi na to, że nie były to już czasy wojny, co najwyżej „zimnej”, odpowiedź była po polsku, a jak kiedyś po rosyjsku: „Ja tiebia słyszu charaszo”). KD-115 odholowało GDY-237 do portu w Gdyni. Tam już czekał na załogę milicyjny radiowóz, a czynności z rybakami przeprowadził podporucznik MO – Pisarek. Choć podczas zdarzenia jeden z napastników oddał kilka strzałów, to jednak w trakcie oględzin kutra nie znaleziono choćby jednego śladu po pociskach (strzelał niedowidzący?), ani też żadnej łuski (czyżby rewolwer?).
Na chwilę przerwiemy bieg akcji, by zapoznać się ze skomplikowaną sytuacją „sercową” występujących w tej powieści postaci, gdyż jest to tu wątek niezmiernie ważny. Dla szybszego zrozumienia, przedstawię to w postaci ciągu. Technik stoczniowy Henryk Dankowski kochał z wzajemnością Gertrudę Kąkol, która była żoną sternika Leona Kąkola (lat 41, rocznik 1917), a którego już nie kochała, bo ten zdradzał ją regularnie, a ostatnio (tak naprawdę to … przedostatnio) z panną Zosią Kryger, w której się zakochał, ale ta zaś tak naprawdę kochała tylko stoczniowca Bronka Strusia, który jej to odwzajemniał, i to z nawiązką, bo był o nią szalenie zazdrosny. Z recenzenckiego obowiązku dodam, że siostra Zosi – Wiesia, „kręciła” z warszawskim inżynierem Romanem Wiesiołkiewiczem zamieszkałym na Mokotowie [brak informacji, czy był to Mokotów Górny, czyli leżący na skarpie, czy też Dolny – w zakolu Wisły].
Dla Leona, któregoś dnia, nastał bardzo trudny czas, bo nie tylko miał problemy z miłością ze strony Krygerówny, ale też pokłócił ze swoim wspólnikiem w handlu dolarami – „Felkiem” (Janusz Skupień), a do tego – na mieście – widział jednego z tych, którzy usiłowali uprowadzić kuter, a który miał fizjonomię aktora grającego diabła we francuskim filmie z roku 1942 pt. „Wieczorni goście” [aktorem tym był Jules Berry]. Tego samego dnia, w Nowym Porcie, znaleziono zwłoki Kąkola. Życia pozbawił go strzał w serce, oddany z bliskiej odległości z belgijskiej „efenki” kal. 7,65 mm [Browning FN 1910/22]. Pierwszy na miejscu zdarzenia był sierżant Banaś (krypt. „C-7”) z Komendy Miasta Gdańska (krypt. radiooperatora – „Forteca”). Okazało się, że w wyniku tego zdarzenia Kąkolowi skradziono walizkę z nieznaną zawartością, ale pozostawiono w kieszeni znaczną sumę pieniędzy, którą otrzymał od „Felka” w zamian za dolary.
Śledztwo w sprawie zabójstwa prowadził porucznik Komendy Wojewódzkiej – Sew Sewuś (Seweryn?) Piotrowski z pomocą starszego sierżanta Jędrzejczyka (z uwagi na „urodę” przezywanego przez swoich kolegów z pracy „mężem Baby Jagi”), sierżanta Wachowiaka oraz szofera milicyjnej „Warszawy” – Marciniaka, oczywiście pod nadzorem majora. Sprawie nadano kryptonim „Rybak”. Piotrowski miał potężne wsparcie – poza wyżej wymienionymi do działań włączyli się też milicjanci z Komendy Miasta: wspomniany już sierżant Banaś, porucznik Karasiński oraz Rogala i Dmowski, a także z Komendy Stołecznej: kapitan Kowalczak, starszy sierżant Wiktor Malawski oraz Jankowski. Poza tym porucznik miał przy tej sprawie bardzo dużo szczęścia – dało ono o sobie znać aż trzy razy. Miał też dwóch przeciwników: szybko upływający czas i … prokuratora Malinowskiego nadzorującego postępowanie. Dla porządku dodam, że w powieści przewinęło się też trzech funkcjonariuszy WOP – kapitan Zalewski, wspomniany porucznik – dowódca okrętu, a także kapral Kowalski – obserwator portowy.
W niedługi czas potem doszło do drugiego zabójstwa, a ofiara zginęła z tej samej broni, co Kąkol. Dla ułatwienia (?) Wam zadania powiem tylko, że sprawca był wśród wyżej wymienionych osób (oczywiście z wykluczeniem funkcjonariuszy).
„Pistolet …” jest bardzo solidnym kryminałem, napisanym zgodnie z konwencją, konwenansem i konsekwencją. Nie ma się w nim do czego doczepić. Jak na „gazetowca” jest on bardzo długi – 185 stron, ale nie zauważyłem w nim specjalnego rozciągania fabuły, jak również zbyt gwałtownego jej zakończenia. Historia jest ciekawa, autor umiejętnie „namieszał” z podejrzanymi i dał szansę czytelnikowi na samodzielne ustalenie sprawcy (mnie się to udało gdzieś tak kilkanaście stron przed zakończeniem).
Kolejną zaletą tej powieści są PRL-ogizmy. To one nadają powieści realistyczne kształty i ubogacają ją, a dla ówczesnego czytelnika stanowią cenną warstwę informacyjną; współczesnemu zaś towarzyszą w historyczno-sentymentalnej podróży. Wydaje mi się, że jest ich tu najwięcej spośród wszystkich kryminałów, które czytałem. Zresztą przekonajcie się sami:
Gdańsk: Stocznia Gdańska (wówczas imienia Włodzimierza I. L.), hotel „Orbis”, bar „Jacuś”, kawiarnia „Pod wieżą”, knajpa „Motława”, knajpa „Nimfa” (zwana u „Grubego Joe”), bar „Dworcowy”, kino „Leningrad” (od 1993 roku „Neptun”, który w roku 2016 przeminął z wiatrem; swoją drogą warto wiedzieć, że poza gdańskim „Leningradem”, była też warszawska „Moskwa” , krakowski „Kijów” i wrocławski „Lwów”), „Katedra Morska”, czyli obecna Bazylika Konkatedralna Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny zwana Bazyliką Mariacką [kościół ten w PRL-u nie był katedrą, gdyż ta była i jest w Oliwie, tytuł bazyliki – dla niezorientowanych, to taki „zasłużony” kościół – otrzymał w roku 1965, a tytuł konkatedry – taka „wicekatedra” – w roku 1987; użyta w powieści nazwa „Katedra Morska” była nieprawidłowa, choć drukowano ją na powojennych pocztówkach – widocznie twórcą tej nazwy był ktoś niezwiązany z kościołem katolickim, powinno się wówczas mówić „kościół Mariacki”], ul. Kazimierza Łowczyńskiego (do roku 1952 – ul. Parafialna, a od roku 1990 – ul. ks. Jana Góreckiego), gra liczbowa „Jantar” z roku 1957 [inne lokalne gry liczbowe tamtych lat to: “Karolinka” na Śląsku, “Koziołki” w Poznaniu, “Liczyrzepka” we Wrocławiu, „Syrenka” w Warszawie, „Lajkonik” w Krakowie, „Karliczka” w Opolu, „Łuczniczka” w Bydgoszczy czy też „Gryf” w Szczecinie].
Gdynia: Stocznia Gdyńska (wówczas im. Komuny Paryskiej), Przedsiębiorstwo Połowów i Usług Rybackich „Arka”, restauracja „Bałtycka”, Wzgórze Nowotki (dziś Wzgórze Św. Maksymiliana).
Sopot: „Grand Hotel”.
Warszawa: cocktail-bar w hotelu „Bristol”, restauracje – „Nowy Świat”, „Kameralna” i u „Dziennikarzy” (na kolację podano tam: galaretkę z raków, plastry łososia, butelkę „Starki”, chłodnik i kurczęta), sklep obuwniczy „Gallux” (niedaleko Placu Zbawiciela), kino „Muranów”, pałace: Paca, Raczyńskich, Radziwiłłów, Potockich, Namiestnikowski, Prymasowski. Pod Blachą, a także Mostowskich przy ul. Nowotki (siedziba Stołecznej Komendy MO), Poczta Główna przy ul. Nowogrodzkiej (de facto: gmach Głównego Urzędu Telekomunikacyjnego), redakcje „Sztandaru Młodych” (organ prasowy ZMP, a potem ZMS) i „Trybuny Mazowieckiej” (dziennik PZPR) na ul. Wspólnej, Plac Komuny Paryskiej (obecnie Plac Wilsona).
Ogólnokrajowe: papierosy „Morskie”, gazety – „Głos Wybrzeża”, „Przekrój” i „Film”, samochody – „Warszawa” (model M20 lub 200), „Star” (model 20 lub 21) i „Volkswagen”, uczesanie na „Simonę” (krótkie włosy, wymodelowane z przedziałkiem, wywinięte przy przedziałku do góry), sieć „Baltona”, „góral”, czyli banknot pięćset złotowy, radioodbiornik „Undina” (poprawnie „Undine” – prawdopodobnie model „II 1876EL” produkowany w Niemczech w latach 1956-1958), złoty zegarek „Doxa”, żyletki „Rawa Lux”, maszynka do golenia „Gillette”, elektryczne maszynki do golenia – „Remington” oraz „AEG”, Fundusz Wczasów Pracowniczych – „Skalnica” w Zakopanem (czyżby to był obecny pensjonat „Skalnica” usytuowany przy ul. Piłsudskiego 35 – kształt budynku sugeruje, że jest on przedwojenny), gra liczbowa z roku 1957 „Toto-Lotek”, melodia z filmu „Most na rzece Kwai” z roku 1957 (chyba najczęściej gwizdany lub nucony w „milicyjniakach” motyw), Wielka Wieś (Wiolgo Wies – do roku 1952 wieś, a potem część obecnego Władysławowa), cynaderki (zapomniana już częściowo potrawa z PRL-u – nerki wieprzowe lub cielęce).
Alko-motywy: toasty – „nasze zdrowie”, „no to siup”, „no to na drugą nóżkę”, „no to cyk, pod humorek” oraz formy spożywania – „Ćwiartka zamieniła się w pół basa. Tę zdublowano”, „Podszedł do szynkwasu: – Szefie dalekobieżny i śledź”, „Spotkali stojący przy krawężniku radiowóz. Milicjanci pili piwo przy budce”.