- Autor: Vogler Henryk
- Tytuł: Nieobecni są winni
- Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
- Rok wydania: 1980 (wyd. III)
- Nakład: 40350
- Recenzent: Robert Żebrowski
„Wszystkie panny przepuszczamy, tylko jedną zostawiamy”
Bardzo, bardzo wiele kryminałów zrecenzowano w naszym Klubie. Samych recenzji jest już ponad 1300, przy czym część książek ma 2, 3, 4 (5?) recenzentów. Jak znaleźć te, jeszcze nie poddane „obróbce”? Nic prostszego: wziąć do ręki katalog „Serią po kryminałach” i do klubowej wyszukiwarki wrzucać tytuły, aż nie pokaże się hasło: „Nic nie znaleziono”. Można też inaczej: na stronie Lubimyczytać.pl wziąć pod lupę jakąś inną PRL-owską serię wydawniczą i w niej szukać książek, które są kryminałami.
Zdecydowanie najtrudniej jest wychwycić te, które wydane zostały poza jakąkolwiek serią. Po pierwsze: bo wcale nie jest ich tak dużo, a po drugie, że trzeba to robić wielotorowo. Moja metoda jest taka: wchodzę na Allegro na kategorię: Książki i komiksy i podkategorię: Kryminał, sensacja, thriller (kryminały wstawiane też są do działu: Kolekcje i sztuka, kategoria – Design i antyki, podkategoria – Antykwariat). Następnie dodaję filtr roku wydania: 1945-1989 i szukam od najtańszych. Kiedy znajdę coś, czego nie kojarzę jako zrecenzowane, wówczas sprawdzam w wyszukiwarce klubowej, czy jest tego recenzja, a jeśli nie ma, to na stronie Lubimyczytać.pl, sprawdzam, czy aby na pewno jest to kryminał, bo niestety sprzedający przy wystawianiu książek nagminnie mylą podkategorie. Jeśli na wyżej wymienionej stronie internetowej nie ma opisu książki, to trzeba przeanalizować tytuł i obrazek z okładki, no i zaryzykować kupno. Niestety czasami te zakupy nie mają nic wspólnego z naszą klubową tematyką. Ostatnio w ten sposób naciąłem się na „Trzy etiudy kryminalne”. Z uwagi na te trudności w znalezieniu niezrecenzowanego „samotnika”, z każdego wyszukanego przez siebie – siłą rzeczy – jestem zadowolony.
Tak też było z „Nieobecni są winni”. Autor powieści – Henryk Vogler, był mi wcześniej „vogle” nie znany. Pisarz żył w latach: 1911-2005, przez cały czas związany z Krakowem. W latach: 1953-1958 był redaktorem Wydawnictwa Literackiego. Recenzowana książka jest jego jedynym „milicyjniakiem”. Po raz pierwszy wydana była w roku 1973, a ja dysponuję wydaniem trzecim. Liczy ona 244 strony, a jej cena okładkowa to 45 zł.
Akcja dzieje się latem 1958 roku w Krakowie. Krystyna Wernicz (lat 18) zaprosiła swoich znajomych do willi w Borku (Falęckim), w której to mieszkała, a która była własnością jej ojca – milionera. Wśród zaproszonych gości byli: Liliana Mikuliszówna – córka znanej malarki, Andrzej Drzazga – pianista, Leszek Wiszniowiecki – sportowiec-lekkoatleta, Ryszard Galica – student piątego roku Akademii Medycznej, Dzidka Runowiecka (lat 19) – przyszła aktorka, Jerzy Korzecki (dobiegający trzydziestki) – redaktor działu kulturalnego „Kuriera”, Joanna Bauer – absolwentka ASP, rzeźbiarka, a także Paweł Szarski – poeta, detektyw – amator. Menu imprezy: „zakąski, kanapki, wędlina, zimne mięso, sałatki, kulebiak, racuszki, nalewki domowej roboty oraz butelka „Old lady’s dry gin”. Poza gośćmi w domu przebywali: siostra Krysi – Ewa (lat 12), jej guwernantka – Angielka, miss Margaret Bounty (lubicielka kryminałów) oraz pokojówka Marysia Pilejczyk. Kucharka była nieobecna, bo miała w tym czasie wychodne. Ojciec Krysi (co tu ukrywać – dziwkarz) pojechał na weekend do Zakopanego, jej matka zaś nie żyła (zmarła przy porodzie Ewy). Natomiast pod domem kręcił się jakiś mężczyzna i to w okularach przeciwsłonecznych, mimo, że było już po zmroku. Goście postanowili zabawić się, na terenie przydomowego ogrodu, w … chowanego. Szukać miała Krysia. Zanim zabawa się zaczęła, poinformowała Pawła, że później powie mu coś bardzo ważnego. Przez pół godziny nikogo nie znalazła, za to w jej pokoju znaleziono ją – martwą, z przebitą tętnicą szyjną. O zdarzeniu powiadomiono milicję.
W niedługo potem pod dom podjechał wojskowy Willys, z którego wysiadło czterech milicjantów: kapitan „ma się rozumieć” Zbigniew Bednar i sierżant „niemowa” Jacuś Bogdanowicz, którzy prowadzili czynności dochodzeniowe, a także dwóch innych z długą bronią, którzy tylko obstawili dom. Dochodzeniowcy nie wywarli na towarzystwie najlepszego wrażenia i chyba mieli tego świadomość. Bednar o sobie do gościa: „My, milicjanci, muszę panu, panie redaktorze wyznać, jesteśmy w gruncie rzeczy prostaki, nie wiemy nawet, jak z takimi [artystami] rozmawiać”. A teraz Bednar do Bogdanowicza: „Jestem chłopskim synem, może nie bardzo mądrym, mam dopiero trzydzieści sześć lat, niewiele z tego całego świata widziałem i i pewnie niewiele rozumiem, ja pierwszy przecież dopiero z całej rodziny do czegoś doszedłem. Ale coś się jednak w tym moim twardym, chłopskim mózgu dzieje”. Gość o Bednarze: „Śmieszył go ten parobek, ten fornal w mundurze, dumny z odrobiny władzy, w jaką go ten mundur wyposażył. (…) Cham w parcianych portkach”. O ile jeszcze kapitan potrafił mówić, to już sierżant miał z tym duże problemy: „uhm”, bulgotanie i milczenie – to najczęstsze jego sposoby wypowiedzi. Natomiast w ramach milicyjnego dokształcania Jacusia, Zbyszek przytoczył mu tezę ze „Skradzionego listu” Edgara Allana Poe, że to co leży na wierzchu, nie wzbudza w nikim podejrzeń.
Bednar prowadził czynności zgodnie z metodą, którą nazywał psychologizowaniem. „Wszelki ślad materialny może wprowadzić w błąd, jest niepewny i dlatego właśnie – mimo swojej materialności – niesprawdzalny, a zatem nienaukowy. (…) Trzeba szukać takich śladów, które nie znikają, nie dadzą się zatrzeć, nie można ich zastąpić. Takie ślady pozostają tylko w umyśle. Każdy czyn, każde wydarzenie, zostawia w psychice sprawcy lub świadka jakąś rysę, której już się usunąć nie da. (…) To są właśnie dowody najbardziej materialne, bo niezniszczalne, wyryte w najtrwalszym materiale, bo w świadomości ludzkiej. Moja metoda polega na wyszukiwaniu tych właśnie śladów”. To nie żadna nowina, bo taką właśnie metodę stosował inspektor Policji Państwowej – Bernard Żbik z przedwojennych powieści Adama Nasielskiego. Metoda metodą, a życie życiem. Standardowo świadkowie kłamali lub coś ukrywali, większość z nich była podejrzana z uwagi na brak alibi, poszlaki materialne albo możliwy motyw. Cynizm, niedojrzałość emocjonalna, przewrotność, zazdrość, zakłamanie to najczęstsze postawy prezentowane przez osoby objęte dochodzeniem. Na ich tle w pozytywny sposób wypadł jedynie detektyw – amator Szarski, choć i on miał dziwne podejście do śmierci dziewczyny. Przy okazji też na jaw wyszły różne dziwne relacje miłosne „figurantów”.
Jak ułoży się współpraca milicjantów z detektywem? Czy dojdzie do kolejnych zdarzeń? Czy uda się ustalić sprawcę? Co było motywem zbrodni?
Kryminał ten nie jest typową „wyspą” – zarówno z uwagi na uwarunkowania zewnętrzne, jak i … wewnętrzne (nie mogę powiedzieć, o co chodzi). Zakończenie jest niczym u Agathy Christie, ale nie do końca (?!), bo …
Podsumowując: autor tą powieścią prochu nie wymyślił, ale książkę da się czytać. Mimo, że występująca w niej „młodzież” jest rozpasana, to nie ma tu żadnych wulgaryzmów, erotyzmów czy przemocy.
PRL-ogizmy: restauracja „Esplanada” na Plantach, Klub Jazzowy, Klub Dziennikarzy (wszystko oczywiście w Krakowie).