- Autor: Szklarski Alfred
- Tytuł: Sobowtór profesora Rawy
- Wydawnictwo: Śląsk
- Rok wydania: 1963
- Nakład: 30234
- Recenzent: Robert Żebrowski
KPP + ZHP + AI + MO = MVP
Najbardziej znanym cyklem powieściowym Alfreda Szklarskiego (1912-1992) jest seria, której głównym bohaterem jest Tomek Wilimowski, licząca 10 tomów. Wśród innych jego książek – napisanych pod pseudonimami – są też: kryminał („W szponach gangsterów”) i powieść sensacyjna („Gorący ślad”). „Sobowtór profesora Rawy” to młodzieżowy kryminał fantastyczny. Od 10 już lat Klub Mord szczyci się doskonałą recenzją tej powieści. Ja postanowiłem zrecenzować ją trochę z innej strony – m.in. „milicyjnej”.
Książka liczy 138 stron, jej tytuł wprost wiąże się z fabułą, natomiast okładka tylko symbolicznie. Cena okładkowa to 12 zł. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego.
Akcja toczy się w całości w Katowicach („miniatura pulsujących życiem dużych miast europejskich”), nie wcześniej niż w 1962 roku. W mieście tym działa „tajne stowarzyszenie” pod nazwą „Klub Poszukiwaczy Przygód” w składzie: kilkunastoletni Marek Ciesielski (założyciel i przywódca), czyli „Wódz Cętkowana Twarz”, zbliżony do niego wiekiem – Andrzej Rawa „Mądra Głowa”, a także młodsze rodzeństwo cioteczne Andrzeja: Maciek „Chytry Wąż” i Bożena „Wiercipięta” (najmłodsza w Klubie – w wieku 9 lat). Zaprzyjaźniają się oni z drużynowym harcerzy – obozujących nieopodal ich domów – o nazwisku Zawada. Do znajomości tej doszło w niecodzienny sposób. Otóż członkowie KPP, w nocy, wykorzystując sen wartownika, podebrali podległym Zawadzie harcerzom proporczyk z placu apelowego w ich obozie, po czym zaproponowali „pokrzywdzonym” tzw. wykupkę.
Ojcem Andrzeja był profesor Piotr Rawa – elektronik i cybernetyk, prowadzący badania – we własnej pracowni, znajdującej się willi przy ul. Różyckiego – dla Instytutu Podstawowych Problemów Techniki. Był on współkonstruktorem maszyn analogowych oraz matematycznych maszyn cyfrowych zwanych mózgami elektronowymi. W domu posiadał kilka własnych wynalazków m.in. domofon z „automatycznym sekretarzem”, drzwi wejściowe otwierane głosem, kamery monitorujące dom, specjalny elektroniczny zamek w sejfie, budzik naśladujący głosy zwierząt. Jednak jego największym (trzymanym w całkowitej tajemnicy) wynalazkiem był robot o imieniu Rob (warto pamiętać, że słowa „robot” po raz pierwszy użył czeski pisarz Karel Capek w swoim dramacie „Uniwersalne Roboty Rossuma” z 1920 roku). Robot ten, wyposażony w „Artificial Intelligence”, wyglądał, zachowywał się i mówił jak jego twórca, tak, że nie można ich było odróżnić. Ponadto wyposażony był w kamerę, magnetofon, a także wyrzutnię gazu usypiającego. Miał również nadludzką siłę – z łatwością podnosił przedmiot ważący 200 kg, a ponadto był odporny na ciosy. Latem profesor wyjechał na wielodniowy pobyt – w celach naukowych – do Londynu. „Nasz pan profesor frunął samolotem do Anglii na zjazd majstrów różnych straszydeł i powróci pewno wtedy, gdy wymyślą jeszcze coś gorszego”. Przed wyjazdem jednak poinstruował syna, jak na odległość – przy użyciu nadajnika – kierować jego sobowtórem.
Podczas nieobecności profesora, jacyś mężczyźni zaczęli interesować się jego domem. Ich celem był sejf, a konkretnie złożona w nim dokumentacja pewnego wynalazku. Pierwsze włamanie do domu nie powiodło się. Sprawcy zostali nagrani na kamerach, dzięki czemu członkowie Klubu, dowiedzieli się o ich niecnych planach. Dzieciaki postanowiły udaremnić szajce dostanie się do willi i sejfu. W planie tym ważne miejsce wyznaczono Robowi. W całej tej sprawie nie obyło się też bez pomocy harcerzy, no i milicji, reprezentowanej przez porucznik Wadowskiego z Komendy Milicji, a także podległych mu: plutonowego Nawrota i funkcjonariusza Maligę. Milicjanci szybko kojarzyli fakty, wyciągali odpowiednie wnioski i sprawnie, a co najważniejsze – skutecznie, działali.
Z PRL-ogizmów: Dom Towarowy „Zenit”, przy wyjściu z peronów do hali dworcowej PKP stała budka kontrolera, w której zwracało się zużyty bilet, a za nią automat z peronówkami (o tym nigdy wcześniej nie słyszałem), pijalnia piwa zbudowana w kształcie dużej beczki przy ul. Kościuszki oraz lodziarnia „Aloda” przy tej samej ulicy. Wspomnianych jest też pięć harcerek, które zginęły na wieży spadochronowej 4 IX 1939 roku, broniąc jej przed hitlerowcami (to bardzo ciekawa i dotychczas nie w pełni wyjaśniona historia; polecam artykuł w Wikipedii: „Wieża spadochronowa w Katowicach”).
Książkę tę czyta się miło, sympatycznie i szybko, jednak intryga kryminalna nie jest wysokich lotów. Bardzo natomiast podobają mi się – występujące w niej – czarno-białe rysunki Józefa Marka.