Piecuch Henryk – Szpiegowski duet 244/2022

  • Autor: Piecuch Henryk
  • Tytuł: Szpiegowski duet
  • Wydawnictwo: Wydawnictwo Spółdzielcze
  • Rok wydania: 1987
  • Nakład: 60000
  • Recenzent: Robert Żebrowski

Szpieg nr 254: zdrajca, dziwkarz i „jeszcze nie profesor, a już świnia”

„Szpiegowski duet” to dopiero druga przeczytana przeze mnie książka Henryka Piecucha (autora przedstawiłem przy okazji recenzji tej pierwszej, czyli: „Tropem szpiegów”). Liczy 170 stron, cena okładkowa to 190 zł. Narracja prowadzona jest w trzeciej osobie czasu przeszłego.

Powieść rozgrywa się na trzech płaszczyznach: działaniach szpiegów, działaniach polskiego kontrwywiadu i historii działań CIA. Akcja toczy się w Polsce, a wspomnienia dotyczą też: CSRS, USA, RFN, Austrii, Węgier i Bułgarii.

Doktor nauk technicznych Jacek Purzak pracował w jednym z instytutów w Bielsku-Białej. Miał żonę Walentynę, siedmioletnią córeczkę Monikę i dwunastoletniego syna Andrzeja. Razem mieszkali w BB przy ul. Sobieskiego, w czteropokojowym własnościowym mieszkaniu spółdzielczym, które wyglądało jak z prospektu reklamowego uznanych zachodnioeuropejskich firm wnętrzarskich. Akcja rozpoczyna się w roku 1982 od relacji w wieczornym dzienniku telewizyjnym z Sądu Warszawskiego Okręgu Wojskowego przy ul. Nowowiejskiej, gdzie odbywał się proces byłego wysokiego urzędnika MSZ – Bogdana Zenona Walewskiego, oskarżonego – jako agent CIA – o szpiegostwo. Relację tę Purzak oglądał z wielką uwagą. Trochę się nią przejął, gdyż od dwóch lat sam był agentem CIA. Do tej roboty zwerbował go jego przyjaciel mieszkający w RFN – Norbert Odamaschek. Doktor był mistrzem w wyścigach samochodowych i członkiem reprezentacji Polski. Startował też w Formule „Easter” (w książce jest błędnie – „Ester”), rozgrywanej w krajach bloku wschodniego (zbliżona do zachodniej Formuły 3). Samochody – jak sam przyznał – były jego największą miłością, ale ciągle brakowało mu pieniędzy na pełną realizację swojego hobby. Na co dzień jeździł zwykłą „Ładą”. Dlatego też połakomił się na 500 DM miesięcznie płynące na jego konto w zagranicznym banku, choć bardzo liczył – w niedalekiej przyszłości – na podwyżkę. Zlecenia przyjmował z zaszyfrowanych audycji nadawanych z Niemiec Zachodnich, które odbierał na przekazanym mu radioodbiorniku „Sony” (częstotliwość 7375 KHz). Po wykonaniu zadania, materiały sporządzone ukrytym pismem przesyłał listem na adres cioci w RFN. Wśród zadań tych było m.in. rozpracowanie struktur „Solidarności”, rola MO i WSW podczas trwania stanu wojennego, dane dotyczące elektrowni Porąbka-Żar. Purzak przedstawiony jest jako degenerat: społeczny, bo zdradzał ojczyznę z niskich pobudek; moralny, bo regularnie zdradzał żonę; osobowościowy, bo zachowywał się jak duży chłopczyk bawiący się samochodami i wreszcie emocjonalny, bo nie miał żadnych skrupułów w postępowaniu z ludźmi.

Po jakimś czasie szyfrogramy przechwycili funkcjonariusze kontrwywiadu, później udało im się złamać kody, następnie trafili na wysyłaną korespondencję listowną, a potem nauczyli się ją otwierać i zamykać bez pozostawiania śladów, wreszcie zaczęli odczytywać przekazywane w niej wiadomości. Pozostało już tylko jedno pytanie: kto jest odbiorcą audycji i nadawcą listów, czyli szpiegiem 254? Nad odpowiedzią głowili się ludzie, którzy wcześniej zdemaskowali: Badowskiego, Pawłowskiego, Dembowskiego, Chrósta, Celegrata i Walewskiego.

Jak się skończy się książka, tego oczywiście nie zdradzę. Podam jedynie spis rozdziałów: „Gra o wszystko”, „Czas apokalipsy”, „Spojrzenie zza krat”. Wystarczy?

Poza funkcjonariuszami SB z WUSW, pojawiają się też milicjanci z drogówki, milicyjno-żołnierski patrol pod warszawskim kinem „Moskwa”, wspomniane jest ROMO i ZOMO. Mamy też koktajl zrobiony według receptury podanej w książce Andrzeja Wydrzyńskiego pt. „Ostatnia noc w Ciudad Trujillo”.

Powieść jest taka sobie, bo autor niepotrzebnie robił wstawki „poza sportowe”. W każdym bądź razie do „Tropem szpiegów” jest jej daleko.

Ciekawe cytaty:

„Słyszałeś pewnie, że w Bonn na Kaiserstrasse dają samochody (…) Przytaknął (…) Nieprawda. Bo nie w Bonn, ale w Berlinie, i nie na Kaiserstrasse, ale na Dortmundstrasse, i nie samochody, ale rowery, i nie dają, ale kradną” (str.88)

„Dotarł do skrzyżowania Rakowieckiej i Puławskiej. Spojrzał w lewo, na kino „Moskwa”. Olbrzymi napis reklamowy zapraszał na głośny film „ Czas Apokalipsy”. Poprzez lufę wozu bojowego, stojącego na skrzyżowaniu, czerwony tytuł filmu robił wrażenie”.