- Autor: Kraśko Jan
- Tytuł: Skorpion
- Wydawnictwo: KAW
- Seria: Seria z Kciukiem
- Rok wydania: 1989
- Nakład: 100000
- Recenzent: Robert Żebrowski
„Jeśli mowa jest srebrem, a milczenie złotem, to słuchanie jest platyną”
„Seria z Kciukiem” nie cieszy się u naszych recenzentów powodzeniem, bo do tej pory została z niej zrecenzowana tylko 1 książka (słownie: jedna)! A szkoda, bo jest w niej kilka ciekawych pozycji i kilku polskich autorów. Faktem jest, że fabuła chyba wszystkich „kciukowców” rozgrywa się zagranicą i stąd może ta niechęć. Znakiem rozpoznawczych serii jest rysunek odbitki linii papilarnych kciuka na przedniej i tylnej okładce, choć zdarzyło się też, że na przedniej okładce nie było ani kciuka ani nic innego, ale było też tak, że zamiast kciuka była tarcza strzelnicza.
Jan Kraśko w „Serii z Kciukiem” wydał dwie książki: „Atomowy ring” i „Skorpiona”. I właśnie ta druga powieść ma odbitkę kciuka tylko na tylnej okładce. Książka ta liczy 152 strony. Cena okładkowa to 750 zł. Narracja prowadzona jest w głównie w pierwszej osobie czasu przeszłego, ale też i w trzeciej tego czasu.
Na wstępie informacja dla konserwatywnych aktywistów naszego Klubu, członków frakcji ortodoksyjnej „MO-rdu”, ideologów peerelowskich powieści z funkcjonariuszami MO, fundamentalistów KPPPM oraz ultrasów „milicyjniaków”: to nie była, nie jest i nigdy nie będzie powieść milicyjna. Baa, to nie jest nawet kryminał (trupów jest wiele, ale wiadomo, kto zabijał; tylko odnośnie jednego denata jest prowadzone takie „mini-dochodzenie”). Więc, co to jest? To powieść w pełni sensacyjna, dziejąca się całkowicie za granicą i w żadnej chwili w jakimkolwiek kraju socjalistycznym, w której nie ma żadnego milicjanta (ani nawet Polaka), a z policjantów jest tylko jeden (amerykański sierżant irlandzkiego pochodzenia) i to tylko na kilku kartkach, nie występują też w niej żadne poloniki. Polski jest jedynie autor i seria wydawnicza. Po tym ostrzeżeniu mogę spokojnie przystąpić do sporządzenia recenzji.
Akcja toczy się w roku 1988, początkowo w USA (Nowy Jork i Albany), potem przelotnie w RFN (Berlin Zachodni) i RPA (Pretoria), a na koniec w dwóch państwach Afryki Środkowej: Ekwatorii i sąsiadującym z nim Longo, które położone są na zachód od Liberii. Ekwatoria to faktycznie region w Sudanie Południowym, Longo nieodparcie kojarzy się z Kongo, co ciekawe Ekwatoria i Kongo faktycznie graniczyły ze sobą. Na pewno jednak nie są położone na zachód od Liberii, bo ten kraj leży w Afryce Zachodniej, a na zachód od niego jest już tylko ocean … Myślę, że w ten sposób autor chciał sprawdzić czujność czytelników z przynajmniej średnim wykształceniem.
W Nwhawe, stolicy Longo, za rządów pułkownika Mhada, mieściła się huta i lotnisko amerykańskiej firmy American Metal Incorporated. Kiedy generał Waheda dokonał przewrotu, Amerykanie uciekli z Nwhawe, pozostawiając w niej całą linię produkcyjną, kilkunastu techników-inżynierów i … pięć ton czystej platyny, a wszystko to pod „opieką” trzydziestu najemników-morderców zwerbowanych przez niejakiego „Skorpiona”. Kiedy wojska Wahedy zbliżały się do stolicy, „Skorpion” – wykorzystując techników – ukrył platynę gdzieś w pobliżu lotniska. Potem jego żołnierze zastrzelili wszystkich inżynierów, a następnie on rozerwał granatami swoich ludzi. Tak więc miejsce ukrycia „skarbu” znał już tylko jeden człowiek. A człowiek ten – poprzez Ekwatorię – gdzieś się ulotnił. Longoński generał za punkt honoru postawił sobie odnalezienie „Skorpiona”, by ten wyjawił miejsce ukrycia platyny, a potem stanął przed sądem za swoje liczne zbrodnie. W tym celu – z prośbą o pomoc – zwrócił się do swojego przyjaciela – Bentona, który był pilotem w American Metal w Longo, a teraz przebywał w USA.
Po wielu porządnych perturbacjach Joe McVey – dyrektor oddziału transportu powietrznego AM (narrator w powieści), dał się „namówić” do udziału w akcji specjalnej w Longo mającej na celu odzyskanie platyny. Był nie tylko wyśmienitym pilotem, ale też doświadczonym żołnierzem. Walczył w Wietnamie, gdzie doszedł do rangi kapitana piechoty morskiej. Po powrocie do kraju utworzył brygadę specjalną do walki z terroryzmem. Cztery lata temu zwolnił się z wojska i zatrudnił w AM. Wraz z nim – do Afryki – udali się wyznaczeni przez Foytha, który był prezesem AM, „namawiacze” McVey’a: Tibbott i Grip, a także Jack Ricer, znajomy McVeya, który Joe’mu uratował życie. Na miejscu – w Ekwatorii – dołączył do nich monstrualnych rozmiarów zawodowy żołnierz – Dock. Po zaopatrzeniu się w przygranicznej bazie w broń i materiały wybuchowe, pięcioosobowy zespół ruszył w kierunku Longo. Po drodze do Nwhawe jeden z jego członków zginął zadźgany we śnie nożem. Zabójcą mógł być tylko ktoś z pozostałej czwórki. Kto był sprawcą mordu? Kto z grupy był Bentonem, a kto „Skorpionem”? Gdzie była ukryta platyna? Czy udało się ją odzyskać, czy też nie? Kto jeszcze zginie?
Cóż mogę powiedzieć o tej książce? Gdybym nie wiedział, kto jest jej autorem, to zgadując obstawiałbym, że Alistair MacLean. Serio. Fabuła jest naprawdę dość wciągajaca, autor zastosował w niej podwójny, a nawet potrójny kamuflaż. Samemu straszliwie trudno byłoby zorientować się, kto faktycznie jest kim, choć jeśli ktoś zna najważniejsze cechy charakteru macleanowskich pozytywnych bohaterów, może coś przeczuwać. A miejsce ukrycia platyny? Tego można domyśleć się trochę wcześniej, niż gdy będzie to napisane czarno na białym.
A przede mną do zrecenzowania dwa „Kraśki”: „Atomowy ring” i „Tunel” (obie napisane w czasach PRL-u). Może ktoś inny zrecenzuje jeszcze pozostałe jego „Trencze”?