- Autor: Kobyliński Szymon
- Tytuł: Sztacheta śledcza (Galeryjka dawnych typów)
- Wydawnictwo: KAW
- Rok wydania: 1989
- Nakład: 40350
- Recenzent: Robert Żebrowski
KRYMINALNE GAWĘDY SŁOWEM I WĘGLEM
Dlaczego postanowiłem „zbadać” tę książkę, choć to nie jest powieść milicyjna i nie należy do znanych serii PRL-owskich kryminałów? Ano dlatego, że choć nie milicyjny, ale jednak jest to kryminał, napisany został w czasach PRL-u i do tego przez bardzo znaną osobę. Nic więcej nie mam na swoje usprawiedliwienie.
Szymona Kobylińskiego wszyscy znają, tak więc przedstawiać go nie trzeba. Wypada jednak przypomnieć, że jest on jednym z prekursorów polskiego powojennego komiksu – w 1957 roku Biuro Propagandowo-Wydawnicze „RUCH” wydało komiks jego autorstwa pt. „Stary zegar” (prawda, że brzmi znajomo ?), na podstawie książki Andrzeja Piwowarczyka. Był to Zeszyt nr 1 z serii „Kapitan Gleb opowiada” (na ostatniej stronie zapowiadano Zeszyt nr 2 pt. „Królewna”, ale zapowiedzi niestety nie zrealizowano). Prawdopodobnie jest to pierwszy PRL-owski komiks (komiksy zwane były wówczas historyjkami obrazkowymi) wydany nie w gazecie, ale jako książeczka. Natomiast w 1989 roku (w ostatnich chwilach istnienia PRL) wydano jedyną jego powieść kryminalną – właśnie „Sztachetę śledczą”, którą Kobyliński pisał w latach: 1983-1984.
Ciekawostką i pewnym zaskoczeniem jest to, że ilustracji na okładce nie stworzył autor książki. Książka liczy 207 stron. Okładka i tytuł pasują do fabuły, choć dworek z okładki odbiega opisem od tego w powieści. Natomiast „sztacheta śledcza” to urządzenie skonstruowane przez jednego z policjantów i wykorzystane w prowadzonym śledztwie. Cena okładkowa tego kryminału to 550 zł, a ja kupiłem go za 6 zł.
Akcja toczy się w wiejskiej posiadłości gdzieś na Wileńszczyźnie, w pobliżu niewielkiego miasteczka niewymienionego z nazwy, a także w Warszawie, w czasie pomiędzy rokiem 1936 a 1939. W miasteczku jest posterunek policji z przodownikiem, posterunkowym, stójkowym i rewirowym. Głównym bohaterem powieści jest właściciel posiadłości – poseł na sejm, inżynier Samuel Protaszewicz, który bardzo często przebywa w stolicy. Kiedyś zaś jest na wsi, realizuje swoje hobby, którym jest strzelanie z karabinu do … gałązek, na których siedzą ptaki. Rządcą jego majątku jest Tomasz Portanty. Panowie nie kryją się z tym, że nie darzą się sympatią. I oto nadchodzi dzień, w którym na podwórku zostają znalezione zakrwawione zwłoki rządcy. Na miejsce zostają wezwani policjanci. Okazuje się, że został on zastrzelony. Kula weszła na wysokości karku, a utkwiła w klatce piersiowej. Analizując postawę ciała denata w chwili śmierci oraz wykorzystując „sztachetę” policjanci ustalili tor lotu pocisku. Okazało się, że został on wystrzelony z gabinetu właściciela majątku. Staje się on osobą podejrzaną, ale przypisanie mu zarzutów utrudnia to, że jest posłem i w grę wchodzi nie tylko immunitet, ale i skandal polityczny. Do dogłębnego wyjaśnienia sprawy zostaje wysłany z Warszawy komisarz śledczy – Jerzy Rabiej, który wcześniej był ziemianinem. Szybko zabiera się do pracy. Po rozmowach z sąsiadami, a wreszcie i z samym Protaszewiczem, dochodzi do wniosku, że taki człowiek jak on (po prostu człowiek-dusza), nie mógł popełnić morderstwa. Tymczasem w tle pojawia się zbrodnia sprzed lat …
Książka jest ciekawa i szybko się ją czyta. Język jakim jest napisana nawiązuje do okresu, w którym dzieje się powieść. Zakończenie jest niebanalne. Poza wątkiem kryminalnym jest też polityka – zarówno partyjna, jak i … rolna.
Ciekawy cytat dotyczący polityki partyjnej:
„Jednakże w polityce wszelkich szczebli działanie na odlew jest grzechem numer jeden, tak jak odkrywanie własnych kart, jak wyrażanie rzeczywistych opinii o sytuacji, jak wystawianie na szyld jakiejś imprezy rzeczywistych tejże imprezy autorów … Ot, elementarz taktyki, a czasami i strategii”.