Edigey Jerzy – Nasi na „Baszkirii” 76/2022

  • Autor: Edigey Jerzy
  • Tytuł: Nasi na Baszkirii
  • Wydawnictwo: KAW
  • Seria: Ekspres Reporterów
  • Rok wydania: 1979
  • Nakład: 60350
  • Recenzent: Robert Żebrowski

Z pokładu M/V Baszkiria – MORFLOT – CCCP

Jerzego Edigeya, czyli faktycznie Jerzego Koryckiego, przedstawiać nie trzeba. Napomknę jedynie, że twórczością literacką zajął się dopiero w wieku około 50 lat, a do śmierci (w wieku lat 70) napisał około 50 powieści i opowiadań. Był też autorem reportaży, które wydawane były w „Ekspresie Reporterów”: „Nasi na „Baszkirii”” (4/1979), „Tajemnica Lasku Arkońskiego” (12/1979), „Zbrodniczy cień przeszłości” (3/1982) i „Rzeka wódki w Wyszkowie” (6/1982). Seria „ER” ukazywała się w latach: 1976-1990, zazwyczaj jako miesięcznik; w sumie ukazały się 153 tomiki (zawierające po 3 reportaże każda), z czego 2 to były wydania specjalne; w szczytowym okresie nakłady sięgały 130000 egzemplarzy. W 2012 roku Wydawnictwo „Wielki Sen” wydało pt. „Cztery reportaże” książkę zawierającą właśnie te cztery reportaże Edigeya opublikowane w „Ekspresie Reporterów”.

„Nasi na „Baszkirii”” to reportaż z wycieczki morskiej po Morzu Śródziemnym. Nie ma on nic wspólnego z powieścią milicyjną, czy reportażem kryminalnym. Recenzuję go jedynie jako ciekawostkę literacką dotyczącą twórczości Jerzego Edigeya. Wycieczka ta zorganizowana była przez „Orbis”. Obejmowała trasę: Wenecja (dokąd trzeba było dojechać pociągiem) – Sycylia – Malta – Iraklion/Knossos – Rodos – Ateny/Pireus – Stambuł – Odessa (z której do Polski wracało się pociągiem). Trwała 20 dni. Autor wybrał się na nią wraz z żoną. W sumie było 220 uczestników, z czego 7 księży, 5 adwokatów, kilkudziesięciu lekarzy i dentystów, sporo inteligencji technicznej, nauczyciele i profesorzy, ale prawie połowa to tzw. prywatna inicjatywa i tzw. badylarze. „Każdy z uczestników wycieczki otrzymuje po pięćdziesiąt siedem dolarów i bony na trzydzieści rubli. Za bony można kupować w sklepie lub wydawać je w dwóch barach, jakie znajdują się na „Baszkirii””. „Panowie … wiozą po jednej suszarce, to im wolno. Jedno żelazko, jedno radio, jeden magnetofon, jeden aparat fotograficzny, jeden kryształ”. Sam statek miał 12 lat, zbudowany był w stoczni w NRD, pomalowany na biało, o pojemności rejestrowej 4700 GRT (czyli ton rejestrowych brutto), długi na 122 metry i szeroki na 16, zanurzenie wynosiło 5 metrów. Największą jego wadą była „zupełnie przedpotopowa klimatyzacja, pracująca z hałasem dużego traktora. (…) Pewna pani twierdzi, że po powrocie do domu postawi przy swoim tapczanie włączony odkurzacz, bo bez tego łoskotu nie potrafi zasnąć”. Statek miał kabiny dwu, cztero i sześcioosobowe, rozmieszczone na trzech pokładach, przy czym część z nich miała małe łazienki. Na statku można było m.in. pograć w ping-ponga, pokąpać się w mini-basenie, czy też poopalać na leżakach wystawionych na pokładzie. Wielu z uczestników wycieczki wybrało się na nią w celach handlowych, a ich głównym celem był Stambuł. Tu można było sprzedać: kalkulatory w cenie trzykrotnie wyższej od tej, za jaką były kupione w Grecji, kryształy, suszarki do włosów, żelazka, radia, magnetofony, aparaty fotograficzne, góralskie swetry i chusty. Najopłacalniej zaś było kupić: błamy karakułowe, łapki karakułowe, kożuchy i płaszcze skórzane. Posiłki na pokładzie opisane są jako obfite i smaczne. Podane jest menu kolacji pożegnalnej tzw. kapitańskiej: wódka, szampan, kawior i łosoś. A w Odessie kolejne handlowanie: sprzedaż kolorowych toreb reklamowych i gum do żucia, a kupowanie zegarków. Ostatnia kolacja na wycieczce zorganizowana była – w jednej z eleganckich odesskich restauracji – przez tamtejszy „Inturist”, ale z menu wspomniany jest niestety tylko szampan.

Ogólnie reportaż ten jest ciekawy, przede wszystkim z powodu opisów dotyczących transakcji handlowych dokonywanych zagranicą przez naszych rodaków, często niestety niezgodnych z prawem. Można dowiedzieć się też czegoś odnośnie pracy WOP-istów, obyczajów panujących w Europie (np. w jaki sposób należy rozmawiać na Sycylii), czy ciekawostek geograficznych i historycznych. Dla mnie najciekawsza była historia jednego z kościołów w Mdinie na Malcie. Otóż jest tam przechowywana – za żelaznymi kratami – potężna bomba, zrzucona na kościół nieprzypadkowo, przez niemiecki bombowiec w 1943 roku, w niedzielę podczas nabożeństwa. „Bomba nie wybuchła. Wyprodukowano ją w okupowanej Czechosłowacji i czescy uczestnicy ruchu oporu nie tylko dokonali udanego sabotażu, ale jeszcze włożyli w zapalnik kartkę z pozdrowieniami”. Czego mi zabrakło w reportażu ? Chyba tylko jednego – szczegółowego menu, zarówno tego na statku, jak też tego na lądzie. Ponadto taka wycieczka to doskonałe tło dla jakiejś powieści kryminalnej. Szkoda, że Edigey tego nie wykorzystał, a może jednak tak, tylko ja o tym nie wiem ?