- Autor: Zeydler-Zborowski Zygmunt
- Tytuł: Gość z Londynu
- Wydawnictwo: Czytelnik
- Seria: Z jamnikiem
- Rok wydania: 1968
- Nakład: 30280
- Recenzent: Marzena Pustułka
Brylanty, narkotyki i tajemnicze trupy
Chyba się już naprawdę starzeję, bo coraz chętniej sięgam po stare, milicyjne kryminały, mimo, że na półce obok leżą najnowsze Ludlumy, Palmery i Childy, nie wspominając już o Danie Brownie.
No cóż, ja po prostu przy tych starych książkach odpoczywam, wspominam i doskonale się bawię. Odnajduję tez w nich coraz więcej mądrości , aktualnych również w naszych, szalonych czasach. Książka rozpoczyna się w momencie, gdy nasz ulubieniec major Downar jest jeszcze rozleniwiony po letnich wakacjach, nie bawią go drobne machlojki i przestępstwa, które może rozwiązać byle pętak, on marzy o czymś naprawdę spektakularnym, o prawdziwym , skomplikowanym morderstwie. No i proszę, mówisz i masz. Najpierw jednak daję się nabrać na złośliwą, ale faktycznie dowcipną mistyfikację zbrodni, jednak zaraz potem…. Młode małżeństwo odnajduje w swoim garażu trupa ich lokatora, pewnego dość tajemniczego gościa z Londynu. Niewiele potrafią o nim powiedzieć, przyjechał zaanonsowany przez znajomego, podobno w celach turystycznych, wynajął pokój, przystawiał się do pani domu, poza tym nie wiedzą nic. Teoretycznie mogą być podejrzani, razem albo każde z osobna, ale nos Downara szuka oczywiście innego, mniej banalnego rozwiązania. Penetrując środowisko i polskie znajomości londyńskiego turysty dochodzi do bardzo ciekawych i intrygujących odkryć. Samochód gościa ma zamontowane sprytne skrytki, w nich milicja odnajduje dwa piękne, starej roboty pierścionki z brylantami (blausweissy , a jakże), istnieje także domniemanie, że gościu maczał palce w handlu narkotykami, a na pewno robił nieczyste interesy, nie przyjechał do Polski w celach turystycznych , bynajmniej. Śledczy musza sięgnąć do akt sprzed kilku lat, wyjaśnić przy okazji tajemniczy wypadek samochodowy, poproszą także o pomoc Scotland Yard. I tu świetny cytacik, przemyślenia bardzo mądrego kierowcy MO :
” – Tak. Ciągle jeszcze za dużo pijanych przy kierownicy.
– Ja bym surowsze kary stosował – zaperzył się Sikora – pijanemu kierowcy prawo jazdy raz na zawsze bym zabrał, żeby już nigdy w życiu nie siadł za kierownicą. A jakby to był prywatny facet, to bym mu jeszcze wóz skonfiskował na rzecz państwa. Zaraz by się oduczyli prowadzić maszynę po pijanemu. A tak co? Siebie zabijają, przechodniów mordują. Na szosie nigdy człowiek nie jest bezpieczny.”
Minęło właśnie kilka dni od tragicznego , potwornego wręcz wypadku w Kamieniu Pomorskim, i tak sobie myślę, jak to jest możliwe żeby przez z górą pięćdziesiąt lat nikt nie potrafił rozwiązać problemu pijanych kierowców, naćpanych i naładowanych dopalaczami? Może byłoby lepiej, gdyby prosty szofer Sikora był jakimś ministrem od bezpieczeństwa na drogach? W każdym razie receptę miał prostą i wykonalną, tylko nie wiem w końcu, kto kogo się bardziej boi? Przestępcy policji, czy policja przestępców? Oto jest pytanie.
Książka z pewnością nie jest najwyższych lotów, ale miło się czyta, bez specjalnego zaangażowania, z umiarkowanym zainteresowaniem. Wcale nie banalne rozwiązanie. Trochę za dużo zbiegów okoliczności, ale w końcu życie składa się głownie z przypadków i zbiegów okoliczności.
W tomie znajduje się także opowiadanie „Tajemniczy turysta”, ale o nim naprawdę nie da się powiedzieć nic dobrego. Mam takie wrażenie, jakby ZZZ napisał to opowiadanie w trakcie śniadania, i bardziej myślał o tym co na talerzu, niż o tym co na kartce. Miłej lektury i smacznego.