- Autor: Rychter Ewa
- Tytuł: Przeklęta parafia
- Wydawnictwo: Czytelnik
- Seria: Seria z jamnikiem
- Rok wydania: 1975
- Nakład: 60290
- Recenzent: Ewa Helleńska
HRABIA MONTE CHRISTO NASZYCH CZASÓW
„Przeklęta parafia” Ewy Rychter to kryminał dość niezwykły, i to z kilku powodów. Niezwykłe jest na przykład miejsce akcji i jego mieszkańcy (miejsca, nie akcji).
W pobliżu wsi Jeżówka, gdzieś w Małopolsce, znajduje się stary zamek, taki z basztą i krużgankami, do którego w początkach XX wieku dobudowano dom mieszkalny, zwany nieco na wyrost pałacem. Cały obiekt zaczął popadać w ruinę, gdy ową posiadłość kupił od ludowego państwa niejaki pan Renner. Dziś nie budziłoby to zdziwienia, ale w latach siedemdziesiątych prywatny właściciel takiej zabytkowej ruiny to rzadkie zjawisko. Pan Renner pojawił się w Polsce po latach pobytu za granicą z mnóstwem pieniędzy, częściowo odremontował nabyte dobra i zatrudnił tam grupę ludzi — typów niczym z panopticum. Mamy tu trzy siostry, panie w średnim wieku, z których jedna uczy dzieci wiejskie w malutkiej szkółce stworzonej przez pana Rennera, druga jest bibliotekarką w pałacowej bibliotece, z której korzysta w sumie kilkanaście osób, trzecia zaś pełni funkcję gospodyni. Na życzenie właściciela wiejskiej rezydencji w pobliżu stworzono prywatny przystanek kolejowy z prywatnym zawiadowcą, pocztę do zamku dostarcza prywatny listonosz, służbę zamkowo-pałacową stanowi facet ucharakteryzowany na lokaja z dawnych czasów. Kolekcję tych ludzkich dziwadeł uzupełnia ksiądz odprawiający w wolnych chwilach msze w prywatnym kościele pana Rennera, poza wolnymi chwilami zajmujący się majsterkowaniem i naprawą instalacji elektrycznej, która psuje się co chwilę. Jest jeszcze zwariowany malarz malujący w kościele co popadnie: sąd ostateczny, zstąpienie do piekieł, wniebowstąpienie.
„- Ej, coś pana dzisiaj ugryzło. Nie znam się na malarstwie, a jak się na czymś nie znam, to jakże mógłbym krytykować?
– Ale Sąd Ostateczny w postaci czarnych i fioletowych naleśników to chyba nie jest dla księdza w porządku. Pan Bóg, chóry anielskie, ogromne ilości zbawionych i potępionych dusz, a tu raptem same naleśniki.
– Bóg potrafi przemówić i za pośrednictwem naleśników — powiedział proboszcz.”
I oto w tej oderwanej od świata, nudnej rzeczywistości zaczyna się coś dziać. W przeddzień odpustu, który ma przyciągnąć ludzi z okolicy, do zamku przyjeżdża czwarta siostra wspomnianych tu trzech sióstr Górskich, Blanka. Jest dużo młodsza od nich i jest ich przyrodnią siostrą, nieślubnym potomkiem ich ojca. Blanka przybywa ze swym narzeczonym, Franciszkiem, człowiekiem mało urodziwym i starym, ale bogatym. Podczas kolacji zgasło światło, a gdy ksiądz usunął awarię, okazało się, że Franciszek leży martwy z nożem w plecach. Niemal w tej samej chwili w pałacu pojawiają się goście: redaktor Porębowski, którego Renner poznał w pociągu i zaprosił do swoich dóbr, oraz jego znajomy, porucznik Gajkiewicz z MO. Wiadomo już, co się będzie działo.
Oczywiście porucznikowi uda się bardzo szybko ustalić, kto i dlaczego usunął z tego świata pana Franciszka. Przy okazji wyjdą na jaw przeróżne tajemnice z przeszłości wszystkich bohaterów, tajemnice wstydliwe i ukrywane przez wiele lat. Trzeba przyznać — i jest to chyba zaletą powieści — że autorka nie ułatwia czytelnikom zadania. Porucznik poznaje tajemnicze wydarzenia z dawnych czasów, które umożliwiają mu rozszyfrowanie zagadki, ale czytelnik dowiaduje się o nich, gdy już wiadomo, kto jest mordercą. Podoba mi się również styl tej powieści — jest chwilami poważny, chwilami ironiczny i żartobliwy, zaś bohaterowie nie są ani nieskazitelni, ani całkiem źli. Pokazane to postacie to ludzie dziwaczni, trochę śmieszni, ale i tragiczni zarazem.
Po zakończeniu całej historii, redaktor Porębowski postanowił uczynić z niej temat artykułu prasowego. Długo zastanawiał się nad tytułem tekstu. Wśród kilku wariantów tytułu znalazła się „Przeklęta parafia” (a więc tytuł powieści), a także „Hrabia Monte Christo naszych czasów” (tytuł mojej recenzji). Co ma do całej sprawy hrabia Monte Christo? Nie powiem. Przeczytajcie sami.