Milicz Jerzy Romuald – Cena utraconego czasu 85/2012

  • Autor: Milicz Jerzy Romuald
  • Tytuł: Cena utraconego czasu
  • Wydawnictwo: Iskry
  • Seria: Ewa wzywa 07
  • Zeszyt nr 71
  • Rok wydania: 1974
  • Nakład: 100275
  • Recenzent:  Wiesław Kot

LINK Recenzja Jacka Szmańkowskiego

Haniebnie trzęsący wagon

Ach, jakie to bombastyczne. „Ewa…” to wszak skromny zeszyt, a tu mamy podział na „Część pierwszą”, „Część drugą”. Jest i „Część trzecia”. Toż to niemal jak „Dziady”. W sumie „Ewa…” kombatancka, osadzona na Karowej w 1945 roku i niewiele później. Co nieodległe od „Złego”, na przykład. Ginie milicjant podczas patrolu. Potem jest seria napadów na sklepy jubilerskie, wreszcie organizacja podziemna, żywiąca się funduszami, pochodzącymi z tych rabunków. Od połowy zeszytu tekst skręca na Wybrzeże, do ustronnej willi, gdzie pada trup. W końcu znajduje się nawet w Budapeszcie. „Byłem na wsi, byłem w mieście…” I zwolna wszystkie te wątki zaczynają o siebie zahaczać. „To się jakoś pochyta” – mawiano w moich stronach w podobnej sytuacji.

Tymczasem z każdą stroną, z każdym akapitem gromadzą się refleksje. Ile tego! Oczywiście na początek meteorologia: „Kwietniowa noc była chłodna i mglista”. Dalej przyroda. „Koryto rzeki we mgle ledwie się rysowało” – jak zwykle coś jest na rzeczy, ale niedokładnie. Koryto nie mogło się sierżantowi „rysować”, bo ono jest – jak mnie uczyli w szkole – pod wodą. Ale niech tam! Tak czy owak ten niedouczony sierżant ginie. Jak sierżant dostaje łomem w podejrzanej dzielnicy, to zaraz samochody w środku nocy zwożą zerwanych ze snu dziesiątki funkcjonariuszy, bo solidarność milicyjna jest niezłomna. Na naradzie pojawia się delegowany ubek, który z punktu chce zmienić sprawę kryminalną w polityczną. Kilku Maćków Chełmickich by za to od razu beknęło i ekshumowalibyśmy ich dopiero dziś. O ile IPN-owi starczyłoby funduszy.

W tej „Ewie…” jest smacznie, bo sporo się je i pije”. Oficer w kantynie „musiał się ukontentować tradycyjnym daniem z dorsza. Jego zapach przyprawiał go o mdłości”. „Jedzcie dorsze, gówno gorsze” – mawiała na to ulica. A jak chce herbaty z cytryną, słyszy: „Cytryny nie ma, woda się jeszcze nie zagotowała”. innym razem na uroczystym obiedzie oficerów z dochodzeniówki „twardawy kotlet” trzeba było „zmiękczyć łykami ciepłego piwa”. Norma. „Wstąpili razem na lampkę wina. Skończyło się na flaszce koniaku” – to oficer śledzący z pewnym dziennikarzem. Butelka koniaku na dwóch (milicjanta i dziennikarza!), he, he. Ale kawałek dalej: „Ochlaj był na całego. Szła tylko oczyszczona” – nareszcie powiew autentyzmu. W śledztwie tymczasem następuje „ustalenie osoby pijaka”. W Polsce niezmiennie najłatwiejsze. Kiedy to piszę, media informują, że w ramach akcji >>Znicz<<, tylko w dwa dni, służby drogowe wyhaczyły blisko 600 naprutych i prowadzących.

No i smaczki rozproszone. Pani kierująca sklepem jubilerskim krótko po wojnie. „Była dziesiąta dwadzieścia. Do otwarcia sklepu miała jeszcze trochę czasu” – dedykujemy to zdanie wszystkim pracownikom „Biedronki”. A warto dodać, że właściciele interesu jubilerskiego musieli deponować klucze do obiektu na komisariacie MO. Co do oferty handlowej, mawiało się: „Przedmioty są zaprzychodowane”. W każdym razie tak jubilerzy odpowiadali, kiedy odbywało się „rozpytanie” – jeszcze nie przesłuchanie, a już na spytkach. Że też to zaginęło w pomroce dziejów… I dalsze drobiazgi z epoki. Płaszcze „w jodełkę” – są ludzie, którym one śnią się po nocach. I te nazwiska: poszkodowana Kurek, powinowaty Pacek. Jak kto gruby przestępca, to „dostaje krawat”. Pojawia się znany piosenkarz o imieniu Waldemar. Znaliśmy jednego podobnego. Nazywał sie Kocoń, ale właśnie zszedł był. Czyżby i on zahaczył o służbę śledczą? I w związku z piosenką hasło: „Tylko tykanie zegara przypominało, że czas biegnie”. I odzew: „W ciszy tak smutno szepce zegarek o czasie, co mi go nie potrzeba” – to piosenka z czasów, kiedy powstawał ten zeszyt, mniej więcej. No, i jeszcze: „Gorzkie żale, w łeb cię zwalę, aż polecisz na Podwale” – piosenka warszawskiego pijaka z okolic Powiśla.

Co nas w tej burości i szarości życia powojennego zdumiewa, to choćby fakt, że panowie z milicji podróżują w „haniebnie trzęsącym wagonie sypialnym”. Cóż, innych nie było, panowie oficerowie. Już zapomnieliście?